Menu
Gildia Pióra na Patronite

Skok w nieznane

Umeczony

Jest wietrzny, chłodny, grudniowy poranek. Moja rozpięta kurtka faluje na wietrze a porywiste podmuchy powietrza na wskroś mrożą moje ciało. Stoję tu u progu życia i śmierci. Sam. Z pustką w umyśle i sercu… i uśmiechem na ustach.

Pamiętaj jej młodą, rumianą twarz. Mieliśmy po 17 lat i wydawało na się, że jesteśmy władcami życia. Poznaliśmy się w na jakiejś imprezie, po pijaku podszedłem do niej i zapytałem, czy ma ochotę zatańczyć do piosenki Jimiego Henrixa. Zgodziła się.
Tańczyło się nieziemsko. Lekka i powabna dawała się prowadzić i przez kolejne lata nie poznałem osoby, z którą tańczyłoby się tak samo dobrze. W tamtej chwili rozkwitło między nami pożądanie i niesamowita bliskość, nić porozumienia. Mimo że w trakcie szalonego tańca nie było czasu na wymianę słów to wzajemne spojrzenia i uśmiechy mówiły więcej niż można by wyrazić ustami. Pierwszy taniec przerodził się w kolejny i jeszcze jeden, i jeszcze… wylądowaliśmy w łóżku. Oczywiście byliśmy za młodzi na sex, ale wspólne pocałunki i pieszczoty wypełniły całe nasze jestestwo i dopiero słońce majaczące ponad dachami pobliskich budynków przerwało wspólne chichoty, urwane słówka i intymne uniesienie, które przeżyliśmy. Tak poznałem moją żonę i postawiłem pierwszy krok na drodze, która doprowadziła mnie tu, gdzie teraz jestem.
Koniec liceum, studia na jednej uczelni. Ja matematykę, ona prawo. Pierwsze dziecko. Ja doktorat, ona aplikacja. Drugie dziecko. Ja uczelnia, ona sąd. Życie trwało, a my zanurzeni w nim bez końca dryfowaliśmy na jego powierzchni nie doceniając chwil, które przeżywaliśmy. Stres, rachunki, praca, niezrozumienie a w końcu kłótnie. Kolejne i kolejne pchały nas na drogę bez wyjścia. Dzieci nie pomagały. Były za małe, żeby rozumieć co dzieje się z mamą i tatą. Gdzie podążają i dlaczego w domu pojawił się krzyk i płacz. Ani my, ani one nie rozumiały, że za słowami opuszczającymi nasze rozwścieczone gardła i za łzami gorzkimi od złości kryje się samotność, niezrozumienie i potrzeba bliskości.
Samotni w domu pełnym ludzi, których nazywamy rodziną.
Jeżeli, krótki kurs fizyki jaki odbyłem na studiach nauczył mnie czegoś o wszechświecie to tego, że nie znosi on pustki. Równania matematyczne pojawiające się w mojej głowie to potwierdzają a zasady zachowania są ostatecznym potwierdzeniem tego, że gdy coś znika musi w tym miejscu pojawić się coś innego. Tam gnie jest samotność musi pojawić się osoba, tam gnie jest niezrozumienie musi pojawić się pokrzepienie, tam, gdzie jest nienawiść musi pojawić się miłość. Czym jednak jest miłość?
W moim przypadku była młodą studentką wpatrzoną w swojego wykładowcę. Młoda, powabna, bez zmarszczek i zgorzchnienia w sercu jakie narasta u ludzi z wiekiem. Zgorzchnienia spowodowanego porażkami, błędami i nieudolnością swoją, ale i innych ludzi. Była gotowa na wszystko, zakochana w moim umyśle niezważająca na moją przeszłość chcąca eksplorować to co nie znane. Zakochana w rozkładzie Benforda i zafascynowana wszechwiedzą zawartą w równaniu Naviera-Stokesa. Widziałem w niej siebie. Kiedyś byłem taki sam.
Moja żona nie była mi dłużna. Najpierw wspólne kawki w pracy, później obiady, a na końcu niezrozumiałe uczucie, które umarło w niej wydawać by się mogło tak dawno, że już o nim zapomniała. Nie było czego ratować. Rozwód.
Dzieci dostała ona. Jesteśmy w Polsce! Większość sądów rodzinnych obstawiają kobiety, a mężczyźni dostają dzieci tylko w skrajnych przypadkach. Rozwód bolał. Dziwne spojrzenia rodziców i teściów, czy trudne sytuacja na imprezach rodzinnych były do zniesienia. Niezrozumienie dzieci i ich ciągłe pytania były jednak nie do zniesienia. Stały się ofiarą naszej samolubnej zachłanności i niezrozumienia. Naszej chciwości i egocentryczności. Powołane do życia żeby spełnić nasze podstawowe pragnienia i naturalną ciągotę do utrwalenia genów stały się ofiarami naszych emocji.
Po rozwodzie było nawet dobrze. Moja relacja ze studentką nie przetrwała próby czasu co w zasadzie mi odpowiadało. Nie musiałem już słuchać jej marudzenia na innych wykładowców, kolegów, koleżanki i rynek pracy zapewniający co prawda coraz to nowe oferty zatrudnienia, ale ograniczające się w zasadzie do roli analityka w banku lub jakiejś korporacji. Miałem więcej czasu dla siebie, czasu na pracę. Zarabiałem nieźle (jak na Polskę) jednak alimenty, wynajem mieszkania i opłaty pożerały lwią część moich zarobków. Pozostałe mi pieniądze inwestowałem… w alkohol i porannego kaca.
Zawsze miałem problemy z alkoholem. Dzieci nie pozwalały mi rozwijać tej pasji, ponieważ każdego ranka musiałem być na chodzie, jednak samotność i brak przymusu wstania przed 10 pozwolił rozwinąć moje hobby i oddałem się mu do zatracenia.
Alkohol pomaga. Pomaga zapomnieć o problemach. Pomaga poradzić sobie z emocjami. Pomaga zapomnieć i iść na przód. Pomaga… przynajmniej, póki krąży w żyłach. Na trzeźwo ogarniał mnie smutek. Smutek za miłością, za rodziną, za bliskością i za zrozumieniem. Smutek definiował mnie i wypełniał od podeszwy stopy po czubki włosów sterczących na mojej siwiejącej głowie. Dlatego piłem. Zaniedbywałem dzieci, zaniedbywałem pracę. Wkrótce skończyły się granty, skończyły pieniądze i została goła pensja. Zmieniła się również moja pasja. Z konesera buszującego między winami z Chile, Włoszech czy Czarnogóry, z amatora whisky z wyspy Islay stałem się koneserem wódki z Bielsko Białej. Jedynie moje emocje się nie zmieniły.
Ile jest w stanie znieść człowiek? Eksperymenty na ludziach przeprowadzane w Jednostce 731 i innych jednostkach ‘naukowych’ pokazały, że naprawdę dużo. Jednak czy jest większy ból niż ten, który jesteśmy w stanie zadać sobie sami? Jątrząca rana w naszym sercu, którą rozdrapujemy coraz to bardziej i bardziej nie pozwalając jej się zasklepić. Dbamy o nią dniami i nocami zamieniającymi się w tygodnie i miesiące, aż w końcu wypełnia nasze wnętrze i zjada duszę. Nie pozwala zasnąć, powoduje żywy ból w naszych trzewiach i głowie. Wydusza łzy i wyciska powietrze z płuc. Jednak ja nie poddałem się i walczyłem z nim. Mój lek podawany doustnie w stężeniu 40% działał. Do czasu…
Nadchodzi moment, gdy alkohol przestaje pomagać. Smutek ogarnia wszystko a alkohol zaczyna go tylko potęgować. Nie ma znaczenia twój stan. Pijany i trzeźwy zawsze pogrążony w bezmiernym smutku i samotności. Niczym wrak statku tonący w bezkresnym oceanie. Na głębinie, w której nikt go nie znajdzie przez setki, a może nawet tysiące lat będzie leżał pogrążony w mule i ukryty przed światem. Tak się czułem. W pewnym monecie ciało zaczęło się buntować. Nie z przepicia, ale z powodu emocji, które nie zostawiały miejsca na nic więcej w moim ciele. Wyciskały wszystko co próbowałem zjeść lub wypić. Wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić.
Dlatego znalazłem się tu w kolejce po nowe lekarstwo. Jedynie jeden krok dzieli mnie od najlepszego leku jaki może zaoferować społeczeństwo. Od leku na każdy ból i cierpienie. Jestem gotowy. Patrzę w dół. Jakieś 20m. Więc do aplikacji leku zostały tylko 3 sekundy. Daje ten pierwszy i ostatni krok.
Sekunda pierwsza…
Einstein miał rację, że czas jest względny. Całe życie przelatuje mi przed oczami. Widzę moje dzieci skaczące po mnie w czasie porannych wygłupów w łóżku. Ich roześmiane oczy patrzące na mnie z ufnością i miłością. Przypominam sobie miłość jaką do nich czułem zanim ból owładnął moim sercem. Miłość z czasów, zanim samotność i alkohol stali się moją jedyną kochanką. Zawiodłem je.
Sekunda druga…
Widzę jej uśmiech. Uśmiech, który starłem z jej twarzy niczym rzymianie Kartaginę. Miłość, którą zniszczyłem i zaufanie, które zawiodłem. Czy ona również była winna. Oczywiście! Jednak w tej chwili nie umiem przypomnieć sobie niczego złego co mi zrobiła. Pamiętam jedynie ból i cierpienie jakie jej zadałem. Zaczynam rozumieć.
Sekunda trzecia…
Teraz to widzę. Kochałem ją, ale też nadal ją kocham. Jak mogłem tego nie zauważyć? Czy kiedyś by mnie jeszcze przyjęła? Moja córka ma jej podbródek i oczy. Mój syn odziedziczył po niej uśmiech i bystre spojrzenie. Rodzina! To słowo, to uczucia, to sens, który straciłem. Czy jest jeszcze nadzieja?
Ciemność…
Obudziłem się po na sali, stał nade mną lekarz. Cały w bandażach i na wyciągach jednak morfina sprawiła, że nic nie czułem. Dlaczego żyję? Naczepa ciężarówki złagodziła uderzenie. Gdyby wiozła papier a nie poduszki na pewno bym nie przeżył.
Czy przez ten upadek coś straciłem? Oczywiście. Nie będę już chodził, a moja prawa ręka być może już nigdy nie będzie w pełni sprawna. Jednak nie martwię się, a na moich ustach widnieje uśmiech. W końcu zyskałem więcej. Odnalazłem nadzieje, sens i siłę by żyć.

348 wyświetleń
4 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!