Menu
Gildia Pióra na Patronite

Bohater z przedszkola...

Maly Majkel

Maly Majkel

Jeśli ktoś by zapytał o to co w życiu osiągnąłem, pewnie nie wskazał bym nic konkretnego, a przynajmniej na razie tak jest. Jeśli w ogóle, ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby mnie jednak o to zapytać. Choć przypominam sobie, że kiedyś mama krzycząc na mnie raz o to zapytała, ale raczej nie oczekiwała konkretnej odpowiedzi, ponieważ dalej mówiła jaki to ja jest. Kiedy tak krzyczała na mnie, nie byłem jakoś specjalnie zły z tego powodu. Raczej byłem zaskoczony, faktem jak mama mnie postrzega. Kiedy tak człowiek słucha jaki on jest straszny, nieudolny i tym podobne przyjemności, zaczyna szukać w głowie, jakiś przykładów, swojej udolności i niebycia strasznym. W pierwszej kolejności - brat! Szanowny pierworodny palant, przez którego straciłem trzy zęby, złamał mi rękę i w poczuciu przyzwoitości i lojalności nie chodził spać bez porządnego "nakablowania" rodzicom - co też jego młodszy brat dziś wyprawił. Tak, mój brat! Na pewno on jest w czymś gorszy ode mnie. Ale tu zapala się lampka ostrzegawcza - jak pupil pana K. i pani K. może być gorszy skoro z nim nigdy nie ma problemów. Jakakolwiek próba użycia brata-argumentu była by po prostu samobójstwem. Tak więc, łatwo nie jest - trzeba wysilić się umysł, żeby w tym zgiełku pochwał - teraz również tego palanta-brata - należy dać jakiś kontrargument swej udolności i niebycia strasznym.

Wpada jedna myśl, która przez przypadek zachwiała się na ustach i już spadła w zgiełk wyrazów szczerości:
- Byłem bohaterem w przedszkolu...
Odpowiedzią było zdziwienie, które uwiodło wszystkich stojących w korytarzu i patrzących teraz po sobie. Zdziwienie chyba nie mniejsze niż moje.
- Bohaterem? - zapytała pani mama.
Można było przypuszczać, że to słowo jej nie będzie pasowało w tym zdaniu - bo przecież, stwierdzenie, że byłem w przedszkolu nie powinno nikogo zaszokować, chyba, że jest się mężem pewnej kobiety i pomimo tego, że nie ma się z nią potomstwa wypowiada się te właśnie słowa - "byłem w przedszkolu". Może być to tzw. rozwodowe zdanie.
Wróćmy do bohatera, za którego się poddałem. Jakaż lekkość i przyjemność owładnęła teraz mną i bynajmniej nie z przyczyny przerwania "pochwał" na mój temat, lecz z przez to, że czułem, że oto zebrało się audytorium, które zamierza właśnie mnie wysłuchać. Cóż za radość, dla człowieka, który zrobi wiele hałasu tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę - najczęściej jednak to było nie "zwrócenie", a raczej "odwrócenie" uwagi od mojego palanta.
- Otóż, kiedyś byliśmy na podwórku przedszkolnym, bardzo spodobała mi się pewna dziewczynka z młodszej grupy. Miała blond włosy i bawiła się na skałce... - dziś owa skałka sięga mi ledwie do pasa, ale kiedyś wydawała się wielka jak Pałac Kultury.
Zauważyłem, że nastało jakby pewne rozluźnienie atmosfery, a energia wypływająca z ust państwa k. oraz brata, odfrunęły jak gołąb, który w ostatniej chwili uciekł spod kół kolejki WKD. Na chwilę urwałem i spojrzałem na nich - wyglądali jakby spodziewali się tego co zwykle po mnie, czyli, że zaraz powiem taką głupotę, że biedni pójdą głodni spać, nie mogąc niczego przełknąć ze śmiechu. Tak. Śmiech zagłusza pierwotne czynności, nie mówiąc już o tym, że najczęściej śmiech związany jest z defekacją - choć to dziwne, a przynajmniej kiedyś było to pełne radości wydarzenie, kiedy ktoś w przedszkolu się z defekował się przy współtowarzyszach niedoli. Wtedy przez śmiech nawet usnąć nie mogliśmy, a panią Danusie to strasznie denerwowało. Nawet nie tłumaczyła nam nic, tylko najzwyczajniej w świecie dokonywała swojego ulubionego chwytu "zaUCHOdoGÓRY". I to wprawiało nas w jeszcze większą wesołość podczas, gdy niewinna ofiara dyndała bezwładnie z bólu kilka centymetrów nad ziemią. Ale gdzie ona zabierała naszych kamaratów ? Nie wiem.
- ... bawiła się na skałce trzymając lalkę. - po minach rodziców czułem, że słowo "lalka" spowodowało, że kąciki ust powędrowały nieco wyżej na mapach ich twarz. - W pewnym momencie weszła na tą skałkę i wydało mi się, że się lekko zatacza. - Tu rodzice, znowu dali wyraz swojej zmiany nastroju gdy usłyszeli "zatacza". - Wskoczyłem więc na skałę, a widząc, że jest przestraszona objąłem ją wpół, żeby zaasekurować ją. W sekundę później leżeliśmy na ziemi - ona na mnie, a ja dumny, że uratowałem ją. - Rodzice chyba sobie przypomnieli o tej sytuacji, bo mama od razu powiedziała słowa klucz:
- Pani Danusia... - i w tym momencie "komplementy" jakimi wcześnie obdarzyli mnie rodzice, poszły w naszą niepamięć, a rodzice zadowoleni, że usłyszeli jednak głupią historię, zaczęli się histerycznie śmiać. I jak dziecko ma być niezwichrowane, jak raz wieje ostry zimny wiatr, a po chwili ciepły i przyjemny wiaterek. To, w którą stronę będzie skała drążona ?
- Tak. Spojrzałem w kierunku przedszkola i niestety pani Danusia już biegła, a wraz z nią i jej niezrozumiałymi komplementami pod moim adresem, biegli moi wsþółtowarysze niedoli, którzy w tym momencie, nie biegli mi pomóc.
Po chwili już dowiedziałem się jak smakuje chwyt pani Danusi "zaUCHOdoGÓRY" i słyszałem, radosne okrzyki moich kolegów.
Do dziś jednak mimo, iż prawe ucho po 50 metrowym spacerku wydało się nieco większe i o zmienionym zabarwieniu, uważam, że uratowałem blondynkę i jestem Bohaterem z przedszkola...

12 764 wyświetlenia
148 tekstów
10 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!