Menu
Gildia Pióra na Patronite

ŚWIAT, KTÓRY NIE MOŻE ZAGINĄĆ

fyrfle

fyrfle

Jej matka pochodziła ze znanego rodu szlacheckiego na Żywiecczyźnie, a jej ojciec był z najznamienitszego magnackiego rodu Krakowa. Nie bardzo wiadomo jak się spotkali, ale pewnie zostali skoligaceni na zasadzie "idź złoto do złota". Zamieszkali w dobrach, którymi zarządzał na Kresach. Wojna była końcem ich świata, a już inwazja rosyjska przekreśliła wszystko, jednak nie wiadomo jak, ale udało im się wrócić do majątku na Górnym Śląsku.

Urodziła się na wschodzie i zawsze wstydziła się tego, że w dowodzie miała wpisane miejsce urodzenia ZSRR. Mama zmarła przy porodzie czwartego dziecka w szpitalu w Gliwicach, a ojciec wziął sobie za żonę pannę z córką, która to żona powiła mu jeszcze troje dzieci. Nie miała łatwo, już w wieku 3 lat musiała paść gęsi, a gdy ukończyła pięć lat, to musiała nauczyć się prowadzić konia z bronami. Kilkadziesiąt hektarów trzeba było obrobić, więc uczestniczyły w tym wszystkie dzieci i powoli zapominali, a może nawet nie uświadamiali sobie, że są szlachtą z naprawdę błękitnej krwi. Ich życie było szkołą, pracą i kościołem, że budzili raczej politowanie w sobie niż dumę. A z wojny najbardziej zapamiętała scenę, gdy Niemcy uciekali ze Śląska przed rosyjskimi i polskimi wojskami i pewna bezdzietna niemiecka rodzina wymyśliła sobie, że weźmie ją sobie do Niemiec, bo była cudowną blondynką i pasowała idealnie do wzorca rasy aryjskie, że chcieli ją wychować przykładnie na hitlerówkę rodzącą blond szwabskie dzieci. Hitlerowiec już niósł ją spazmatycznie płaczącą do szoferki ciężarówki, wtedy jej ojciec ukląkł przed Niemcem i zaczął go błagać o oddanie córki, a ten chyba miał w sobie jakieś resztki człowieczeństwa, bo w oku zaświeciła mu się łza, potem chwilę stał walcząc ze sobą, a w końcu oddał ją ojcu i wsiadł do ciężarówki.

Uradowała się więc kiedy skończyła wiejską szkołę i została przeznaczona do stanu nauczycielskiego, więc wyjechała uczyć się do Gliwic, ale szybko odkryła, że nie jest to jej powołanie, o czym poskarżyła się ciotce z Bielska - Białej mieszkającej w kamienicy, a ta rozumiała ją jak najbardziej i gorąco namawiała, aby rzuciła szkołę i przyjechała do niej i do prędko rozwijającego się miasta.U niej by mieszkała, a pracy było mnóstwo i wszelkiej.

Nie myślała długo, pakować się nie musiała, bo nie miała nic. Wsiadła w pociąg i przyjechała na dworzec do Bielska - Białej, gdzie czekała na nią ciocia. Ojciec specjalnie nie rozpaczał, ani nie złościł się, że jego córka nie zostanie nauczycielką, bardzo spowolnił życie i spokorniał. Jego świat umarł już dawno, umiejętnie dostosowywał się do teraz i tu. A ona rozpoczęła pracę w masarni miejskiej, miała swoje pieniądze, lubiła się bawić - żyła.

W osiemnastym roku życia zasmakowała miłości, zasmakowała jak Bóg przykazał mężczyzny. Też pracował w tej masarni. Pochodził z dużej wsi na Żywiecczyźnie, a jego ród przywędrował tam przed wiekami najprawdopodobniej z Węgier. Kiedy miała 19 lat wzięli ślub cywilny latem 1960 roku i często potem wspominała z uśmiechem jak to szli na boso przez Sołę, aby dojść do gminy w wiosce gminnej, aby wziąć ten ślub. Rok później urodził im się syn i tak jeszcze kilka razy, aż do 1971 roku, kiedy to urodziła córkę za którą raczej nie przepadała, znając los kobiet w Polsce, wiedziała, że będzie jej równie trudno w życiu jak jej - mawiała "chłop to chłop".

Matka jej narzeczonego, a potem jej męża oczywiście była przeciwna związkowi syna z miastówką, a w dodatku szlachcianką, widząc w nie oczywiście oczyma przesądu lenistwo, co nie było oczywiście prawdą i obie kobiety ostro rywalizowały ze sobą w kuchni, co przynosiło skutki groteskowe, bo następowały oczywiste starcia, w wyniku których obie panie domu nie odzywały się do siebie do i nawet trzech miesięcy.

Lubiła się stroić, lubiła być elegancka, więc córka pamięta jak ze swoich dziecinnych lat, jak wsiadały w pociąg i jechały do krawcowej i powierniczki kobiecych tajemnic 15 kilometrów. Jeździły z materiałem, jeździły do przymiarek itd. Mąż zarabiał dobrze, więc domowe niewolnictwo nadrabiała zakupami, w tym ubrań i wizytami u fryzjera, co gorszyło "mamusię". Z miasta wracała taksówką i wysiadała z tobołami pięćset metrów przed domem, żeby teściowa nie jęczała gorzkich żali.

Lubiła swoje drobne przyjemności, ratowały ją przed załamanie codziennością polskiej kobiety chłopo - robotniczej. Ubierała się, trefiła i piła siedem kaw dziennie, za co też krzyczała na nią matka męża, ale rozumiała ją i sama stawała dla niej w kolejkach po kawę. Narzekała mamusia, że musiała chować kawę w rurze od pieca i czasem zapominała, że tam zostawiła szklankę, która roztapiała się wewnątrz.

Mieszkali na wsi, więc wtedy niedopuszczalnym było, żeby nie mieć ziemi i wszelkiego inwentarza od kury przez króliki i owce po przynajmniej jedną krowę, co skutkowało pracą od świtu do nocy, bo przecież jeszcze gromadka dzieci do oporządzenia i nakarmienia. Mąż pracował w masarni, w polu i jeszcze bił świnie oraz robił wyroby, więc i przy tej okazji miała mnóstwo pracy. Musiała prać i gotować jego kitle, a potem je krochmalić i jeszcze prasować, bo musiał być niesamowicie wysztychtowany do świni ubicia.

Lubiła się bawić i pragnęła zabawy i weselszego życia, dlatego zawsze chodzili na zabawy i wszelkie wesela - chociaż tyle, bo mąż nie lubił nigdzie jeździć i nie dał się namówić na wczasy - jemu było tu dobrze, kochał ziemię i pracę swoją. Był do tego wszystkiego przywiązany. To jeszcze nie ten typ mężczyzny, aby pomyślał, że kobieta też jest człowiekiem.

Mówią, że ją zdradzał, stąd też te jej porywy wolności, które potem następowały. Przed śmiercią powiedziała, że nie do końca była zdecydowana na niego. Jeszcze po ślubie cywilnym zdecydowała się na romantyczną eskapadę motorem do Wisły, gdzie ten drugi namawiał ją na wyjazd z Polski. Została. Jej picie było niesamowitą traumą dla ich dzieci. Zawsze znalazła jakiś sposób, aby mieć alkohol i sojuszników pośród wiejskiego menelstwa, w końcu dostała zapaści, a lekarz w szpitalu powiedział, że zostało jej 3 miesiące życia. Przeżyła jeszcze chyba 18 lat, ale postawiła na benzodiazepiny, które bez oporów przepisywał jej rodzinny lekarz.

Przeżyli ze sobą grubo ponad pięćdziesiąt lat, jak to mówią w dobrym i złym. Byli klasycznym przykładem etosu polskiego i katolickiego małżeństwa, które gdy dostaje ten medal od prezydenta, to mówi - były różne chwile, ale wytrwaliśmy i jest to podstawą do kultu rodziny i potępienia dla rozwodników, zwłaszcza przez kościół hierarchiczny katolicki, ściśle mówiąc jego mundurową część.

Na końcu jego dni omal nie trzeba było ich rozdzielić, bo nie rozumiał już że ziemia nie przynosi dochodów, że bierze za mało za usługi rzeźnicze, nie znał wartości pieniądza. Był nauczony, że pracuje i ma podstawione wszystko pod nos, a świat się zmienił, węgiel podrożał, pieniądz się zdewaluował, więc wściekał się na nią, że nie ma w szkatule pieniędzy, że węgla jest nie tyle na zimę ile było kiedyś za sutych czasów PRL. Dzieci powyrastał,miały rodziny i nie chciały iść w pole, co odbierał jako zamach na najwyższą świętość i pewnie by ją zabił obwiniając za to, więc zabierali ją od niego i pilnowali go, aby nie zrobił jej krzywdy. Żadne argumenty do niego nie docierały.

Po jego śmierci nie chciała już też żyć, nie chciała chodzić, wracała do nałogu, który łączyła z psychotropami. Mimo to coraz bardziej bolał ją kręgosłup i miała coraz większe bóle reumatyczne. Prawie osiemdziesiąt lat życia w niewolniczej pracy wychodziło. Te prania ręczne na tarce, te gracowania ziemniaków i innych roślin polowych. Godzinami by o tym pisać. Wreszcie kiedyś zaczęła po prostu leżeć i nie ruszała się. Rozpoczął się trudny bardzo czas opieki paliatywnej nad nią. Umarła we śnie.

297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • fyrfle

    1 January 2019, 20:09

    No właśnie, nasza wrażliwość paradoksalnie bywa karą nam, choć na szczęście to co dokonamy w jej wyniku rekompensuje trochę częste cierpienia, które los nie szczędzi z powodu daru wrażliwości.

  • 31 December 2018, 13:04

    Moja wrażliwa dusza każe mi wierzyć, że to opowiadanie jest oparte na faktach.

  • fyrfle

    19 December 2018, 16:02

    Dziękuję Ewo za opinię,. Pozdrawiam.

  • 19 December 2018, 11:58

    Typowa historia z głębokiego PRL u. Też taką znam, tyle że moja, którą również wspominam z uśmiechem :) trochę zmieniła bieg, gdyż rok po ślubie kościelnym a nawet dwa miesiące później bohaterka opowiadania urodziła córkę mimo, że pan mąż planował syna:)))