- Jedziemy do ZUS-u po listy. - O to świetnie – ucieszyłem się – jeszcze nigdy tam nie byłem. - Na serio, nigdy ? – niedowierzał pan Marek. - Noo. To będzie mój pierwszy raz. - W pewnym sensie twa inicjacja, he, he. - Mam nadzieję, że będą jakieś fajne kobitki. - Lepiej bierz kartony i ruszamy. No i ruszyliśmy. Po drodze musieliśmy jeszcze rozwieźć dowózki – to listy, które nie mieszczą się listonoszom do torby. Na początku szło gładko aż natrafiłem na panie sprzątaczki, które zasiedziały się w kantorku i dyskutowały: - W ogóle mi się włosy nie układają. - Mi też nie. - To przez tę pogodę. - Mi zawsze sterczą, nie zależnie od pogody. - Muszą panie zacząć używać pasty do włosów – wtrąciłem się. Wszystkie spojrzały na mnie. Poczułem jak molestują mnie wzrokiem. Szczególnie okolice męskiego bikini. W sumie to zrozumiałe; mam tam ogromnego byka ale przecież każdy może sobie kupić taki pasek z klamrą w kształcie czaszki byka, więc wstydliwie przysłoniłem się dowózką. - A pan to kto ? – spytała, ta ze sterczącymi włosami. - Jestem z Poczty i przywiozłem dowózkę. - Aha. - A co młodzieńcze mówiłeś o tej paście ? – spytała druga, wychylając się zza włosów koleżanki. - Muszą panie zainwestować w pastę do włosów. Proszę spojrzeć na moje włosy – dramatycznie przejechałem dłoniom po włosach – ale proszę ich nie dotykać ! - Hmm wyglądają na mięciutkie. - Takie właśnie są. Wystarczy odrobinę pasty nanieść na włosy i ją rozprowadzić. Później jeszcze raz i jeszcze aż do uzyskania upragnionego rezultatu. - A gdzie takie cudo można kupić ? - W każdym sklepie z kosmetykami... - Ostatnia zamyka drzwi ! I wszystkie ruszyły w stronę drzwi. Niesiony na falach chaosu wypadłem na ulicę i wskoczyłem do samochodu. Teraz to już została nam prosta droga do ZUS-u. W sumie z kilkoma zakrętami i dwoma skrzyżowaniami ale w końcu podjechaliśmy pod budynek. Niestety nie było żadnych fajnych kobitek. Był tylko pan Marian, który błądził w kłębach dymi nikotynowego. To on nam wskazał listy, które mamy zabrać i to tyle, jeżeli chodzi o całe to zamieszanie związane z ZUS-em. Wracając na Pocztę nie mogłem uwierzyć, że mój pierwszy raz był tak zwyczajny i beznamiętny jak wyprawa do piwnicy po słoik kompotu. Malując palcem po zaparowanej szybie, dojrzałem kłęby dymu. Czyżby to pan Marian ? – pomyślałem. Nie. Dym wychodził z wydechu samochodu wokół którego desperacko biegały dwie kobiety. Przerażone piszczały i wymachiwały rękoma. Nikt się nie zatrzymywał, więc my to uczyniliśmy. Pan Marek szybko wyleciał i pobiegł pomóc. Ja po chwili też wyszedłem, popatrzeć, bo to w sumie całkiem ładne kobiety były. - Jaki to samochód ? – spytał pan Marek. - Czarny – odpowiedziała kobieta. - A dokładniej ? - Mroczny ? Kruczy ? – zgadywała ta druga. Po walnięciu baranka o drzewo, przepchałem się przed kłęby dymu i dojrzałem złoty krzyżyk. - To Chevrolet ! – zawołałem. - Aha – powiedział pan Marek i otworzył maskę samochodu. Coś tam pogrzebał i po chwili przestało się dymić. Ostatnim swym tchnieniem, z wydechu wypłynął olej. Uradowane kobiety podleciały do nas: - Oh ! Bohaterzy ! - Jesteśmy takie przerażone i podniecone ! - I wdzięczne ! Jak możemy się wam odwdzięczyć ? - Nie ma sprawy – powiedział pan Marek. - Nalegamy – spierała się jedna z kobiet. - Musimy jakoś odreagować ten stres, więc może w naturze damy zadośćuczynienie ? - Bingo ! –po uczuciu radości, poczułem wbity łokieć pod żebra. - Przecież mam żonę – syknął pan Marek. - To nic. Godzinę później, siedzieliśmy sobie wygodnie z panem Markiem w dyżurce. Popijając Frugo, patrzyliśmy w monit na którym kobiety uwijały się przy listach. To dziwne, bo gdy zaciągnąłem je na zaplecze i wytłumaczyłem jak mają dzielić listy, były wielce zdziwione, że po to tu właśnie przyszły. Nie rozumiem w jaki inny sposób można odpłacać w naturze.