- Jasio zapomniałeś kanapek do szkoły - Krzyknęła kobieta. Chłopiec odwrócił się i pobiegł w stronę mamy, chwycił kromki ze smalcem zapakowane w papierową torebkę i pobiegł w stronę szkoły . Gdy las zasłonił jego rodzinny dom skręcił w kamienną dróżkę biegnąć ile tylko miał sił w nogach. Mroźny poranny wiatr smagał jego twarz, a w las niósł się tupot jego stóp. Serce waliło mu w piersi. - Spóźniłeś się - westchnęła Małgosie, chwyciła chłopca za rękę i razem pobiegli dalej. To było ich miejsce. Nad jeziorem unosiła się jeszcze mgła zasłaniając drugi brzeg. Usiedli przy starym drewnianym molu. Dziewczynka wyjęła z kieszeni sukienki żywą dżdżownicę podeszła do wody, kucnęła i wypłukała starannie i ponownie usiadła koło chłopca. Razem wpatrywali się w pierścieniowa, gdy Gosia zdecydowanym ruchem włożyła jeden koniec dżdżownicy do ust. - Bes dugi konec – wycedziła przez zęby dziewczynka. Chłopiec posłuchał. W głowie Gosi pojawił się obraz animowanego filmu w którym dwa zakochane psy jadły coś co przypominało dżdżownice podaną na talerzu po czym pocałowały się. Jasio po raz pierwszy poczuł smak dziewczęcych ust, ogarnęła go fala ciepła w brzuchu poczuł motylki, choć równie prawdopodobne była to dżdżownica miotana pośmiertnymi kompulsywnymi drgawkami. - Love story – uśmiechając się, powiedziała rozpromieniona Małgosia. - low coo ? - nieważne.
Nieważne piszemy, jak widać, razem, bo "nie" z przymiotnikami piszemy razem. Co do siedzenia na "molu"... też brzmi jakoś dziwnie. Niby forma dopuszczalna, ale... jakoś razi. Poza tym nie mam zdania na temat tego tekstu.