Jakoś tak cicho, ponuro jest. Szuka się wyjścia z ciemności, jakiegoś światełka na końcu tunelu, ale tak jakby ktoś je chował, zabraniał wyjść z tej dziury. Są momenty, kiedy jest widoczne, kiedy dociera do oczu, a źrenice, przez dotarcie promieni, rozszerzają się i tylko szykują na większą porcję. Ciało też. Ciągnie ku tej jasności, światełka w tunelu, radości. Potem jednak pojawia się kubeł zimnej wody albo jakiś cios kamieniem w twarz, bez różnicy. Droga się wydłuża, wydaje się, że jest się bliżej światła, ale ono się oddala, ciągnie i ciągnie. Dociera to do mózgu i to jest ten kubeł. Świadomość, że wcale się nie przybliża do wyjścia. Że jest się daleko, być może tam, gdzie było się wcześniej. Kto to wie? Może stało się w miejscu, może nawet nie zrobiło się kroku. Kto to wie? Jest się tutaj. Tutaj, gdzie jest cicho i ponuro. I ciemno, światła nie ma, a jak się pojawi, to zaraz znika... albo oddala się. Kto to wie?
Mimo umyślnych powróżeń, trochę drażniły mi oczy. Temat dobry, tylko dziwnie okrojony. Przecież można by tu popłynąć... Natomiast zwięzłość, daje dziwny oddźwięk niedokończenia. Mimo wszystko, tragedii nie ma - choć do sukcesu też daleko.
„ …bo nie wie, że nie może.” I to jest odpowiedź na to co dzieje się w świecie. To my nim rządzimy, a światełko znika, bo chcemy żeby znikało, chcemy za nim biec.
Zawsze mnie fascynowało to, dlaczego czasem nie robi się nic, a wszystko się układa. Kiedy wkładając w coś całe serce, nie dostajemy w zamian niczego. Czy istnieje jakiś schemat albo klucz, którym można 'rozgryźć' rzeczywistość...?