Menu
Gildia Pióra na Patronite

PRZYJACIELE

– Jak tu jest pięknie! Jestem taka szczęśliwa!
Staliśmy objęci, z żoną, na tarasie naszego nowego, niedawno zakupionego, domku letniego. Rzeczywiście było cudownie. Nieduży, piętrowy, drewniany domek ukryty wśród drzew lasu zaczynającego się tuż za nadmorskimi wydmami. Materialne ziszczenie naszych wieloletnich marzeń. Morska bryza niosła orzeźwiający zapach wody, który wśród drzew nabierał świerkowego posmaku. Wokół nas rozlegały się szczebioty ptaków i energiczne dudnienia dzięciołów, z oddali dobiegał stłumiony szum morza i prawie niesłyszalny hałas plażowiczów. Słońce, przebijające się przez gałęzie ogrzewało nas pojedynczymi promieniami a cienie rzucane przez drzewa dawały przyjemną ochłodę. Brąz iglastej wyściółki lasu mieszała z plamami zieleni trawy zasadzonej i pielęgnowanej przez poprzednich właścicieli. Było wprost bajkowo. Ta chwila wynagrodziła nam lata finansowych wyrzeczeń. Od kiedy zaczęliśmy swoje zawodowe kariery, każdą złotówkę przeznaczaliśmy na zakup wyśnionego domku. Odmawialiśmy sobie wszystkich przyjemności, nie wyjeżdżaliśmy na urlopy, jeździliśmy starym samochodem, mieszkanie urządzaliśmy używanymi meblami. No i przede wszystkim nie mieliśmy dzieci. Oboje bardzo ich chcieliśmy lecz z potomstwem postanowiliśmy poczekać do czasu spełnienia swego marzenia. I teraz stało się! Dotarliśmy do końca tak długiej i pełnej wyrzeczeń drogi! Fakt, że w końcówce zmuszeni byliśmy podeprzeć się kredytem nie psuł nam wcale humorów. Bez niego musielibyśmy jeszcze jakiś czas powiększać, z mozołem, swe zasoby finansowe a tu niespodziewanie trafiła się taka okazja zakupu. Nie mogliśmy jej przegapić! I oto jesteśmy dumnymi posiadaczami „daczy”. Oto stałem na tarasie swego (!) domku przytulając do siebie piękną i kochającą mnie żonę. Byliśmy tak szczęśliwi jak w dniu gdy przysięgaliśmy sobie „na dobre i na złe”. Spojrzałem z rozczuleniem na Anię.
– Wiesz jak bardzo cię kocham? - spytałem czując jak miłość i radość chcą rozerwać moje serce.
– Wiem, wiem Tomaszu. I wiem też, że jesteś jedynym facetem z którym chcę się zestarzeć. Z każdym rokiem kocham cię coraz bardziej – widziałem jej oczy zawilgotniałe od rozkochania, wzruszenia i dumy.
To była jedna z tych chwili, w których zdajemy sobie sprawę jak bardzo jesteśmy szczęśliwi i spełnieni. Mieliśmy całe życie przed sobą, mieliśmy swój dom i mieliśmy siebie nawzajem. Cóż więcej można wymagać od życia? No tak. Jeszcze tylko dzieci. Rozmarzyłem się o, co najmniej, dwójce wspaniałych berbeci wesoło szczebioczących tuż obok nas. To byłoby dopełnienie naszej cudownej miłości.
– Musimy jak najszybciej zaprosić Andrzeja i Hanię – wyszeptała moja żona.
– Tak, masz rację. Ta okazja warta jest uczczenia. Za tydzień powinni już wrócić z Sudanu więc będzie okazja się spotkać.

*
Andrzej był moim przyjacielem przez całe prawie studia. Kiedy ja zaczynałem studiowanie on był już na drugim roku. Pamiętam go z tamtych czasów. Starszy kolega, ze studenckiego samorządu, który pomagał nam zaaklimatyzować się na uczelni. Wesoły i uśmiechnięty ale jednak lekko nieśmiały i ciągle lekko z boku. Zawsze w trampkach, dżinsach i znoszonych koszulkach. Długowłosy i zarośnięty. Taki trochę typ „wyluzowanego hipisa”. Ale zawsze bardzo serdeczny. Na drugim semestrze znikł na dłuższy czas. Podobno wyjechał w długą podróż po niecywilizowanych ostępach Ameryki Południowej. Kiedy wrócił nie zdążył nadrobić zaległości i musiał powtarzać rok. Ot, zbieg okoliczności, że dopisano go do mojej grupy. Zbieg okoliczności, który zmienił całe moje życie. Pamiętam, jak na pierwszych zajęciach przysiadł się do mnie. Niby ten sam a jednak inny człowiek. Widać było jak bardzo zmężniał i jak bije od niego zdecydowanie. Nadal zarośnięty, w dżinsach i koszulce ale teraz wyglądał jak twardy facet, który nie musi ubiorem udowadniać swej wartości. Uścisnął mi, na powitanie, dłoń.
– Cześć, jestem Andrzej. Pamiętasz mnie może jeszcze? - uścisk miał silny i zdecydowany.
– Tak, pamiętam. Jestem Tomek. Witaj w grupie.
Wtedy wiedziałem już, że będziemy przyjaciółmi na całe życie. Poczułem, że w chwili uścisku dłoni, nawiązała się między nami jakaś przedziwna więź. Coś „zaiskrzyło” i splotło nasze losy w węzeł tak silny jak pierwsza młodzieńcza miłość i tak trwały jak dojrzała miłość małżonków. W tym krótkim uścisku dłoni powstała prawdziwa, męska przyjaźń, która jest w stanie przetrwać wszelkie zawirowania życia. I tak się stało. Od tego dnia byliśmy nierozłączni. Choć byliśmy tak bardzo różni. Ja zawsze byłem nienagannie ubrany w modne garnitury on wciąż był wyluzowany a może nawet lekko niechlujny. Ja zawsze byłem zdyscyplinowany i pilny w nauce on ciągle gonił, przez studia, na powtórkach. Ja systematycznie uprawiający sporty i dbający o dietę a on był miłośnikiem tłustych mięs, piwa i lenistwa. Ja każdą wolną chwilę poświęcałem na planowanie swego życia a on w tym czasie planował kolejną podróż „w nieznane”. A podróżował bardzo dużo. Co jakiś czas znikał na długie dni w poszukiwaniu, jak to określał, pierwotnych źródeł ludzkości. Wracał potem i godzinami opowiadał o „nietkniętych ludzką stopą” rejonach, które zwiedzał. O życiu pierwotnych plemion, o ich zwyczajach a przede wszystkim o ich rytuałach i wierzeniach. O szamanach, ogniskach, napojach i wizjach. Zafascynowany był legendami o ludziach zmieniających się w zwierzęta i zwierzętach przybierających ludzką postać. O podróżach wybrańców „do gwiazd” i o bogach zstępujących pomiędzy ludzi i obdarzających ich nieznanymi wcześniej mocami. Roztaczał opisy obrzędów, w trakcie których duchy wnikały w jego ciało i pozwalały mu widzieć i robić rzeczy dla innych niedostępne. Był prawdziwym fascynatem wszystkiego co pierwotne. I tu też się różniliśmy. Jako „człowiek cywilizowany” tłumaczyłem mu jaki wpływ na postrzeganie rzeczywistości mają halucynogenne wywary i jak bardzo, miarowy, rytm uderzeń bębnów wpływać może na pracę mózgu. Pamiętam te wielogodzinne, podpierane dawkami alkoholu, nocne dyskusje o wyższości pierwotnych mocy nad nauką i technologią. Byliśmy tak bardzo różni a jednak coraz mocniejsza łączyła nas przyjaźń. Nieraz docierały do nas komentarze o naszej „męskiej przyjaźni” my jednak wiedzieliśmy, że jak mocna łączy nas przyjaźń tak też silnie ciągnie nas do kobiet. Swe przyszłe żony poznaliśmy tez jednocześnie.

*
Pod koniec studiów organizowaliśmy juwenalia. Z naszej inicjatywy, i pod naszym kierownictwem, zorganizowano międzyuczelniane wybory Miss Studentek naszego miasta. Andrzej żywiołowo obmyślał różnorakie koncepcję a ja, z wrodzoną mi dyscypliną, wprowadzałam je w życie. Wyszło doskonale. W trakcie ogłaszania wyników staliśmy z boku i podziwialiśmy nieopisywalne piękno żeńskiej części naszej studenckiej braci. Na podium stanęły trzy najpiękniejsze studentki naszych uczelni. Miss Studentek, jak dowiedzieliśmy się wcześniej, miała już chłopaka ale I i II Wicemiss były stanu wolnego.
– Musimy się z nimi umówić – niespodziewanie wypalił Andrzej wypowiadając to co mi zaczynało się dopiero lęgnąć w głowie.
Jak zwykle mówił i działał instynktownie. Kiedy ja zaczynałem dopiero wymyślać jakąś ideę i plan jej realizacji on już ją zaczynał wprowadzać w życie. Ja byłem od myślenia a on od działania.
– Plan genialny w swym pomyśle. Teraz zastanówmy się jak to zrobić – odparłem.
– Jak? Jak? Idziemy i umawiamy się – popatrzył na mnie swym prostolinijnym i zdecydowanym wzrokiem.
A co najciekawsze, zazwyczaj jego działania, według mnie nie do końca przemyślane, odnosiły pozytywny skutek. Był mistrzem szybkiego ataku. Kiedy ja skupiałem się na strategii on najczęściej zaczynał świętować już sukces. Andrzej, którego pamiętam z pierwszego roku był trochę nieśmiały i trochę wycofany. Andrzej, który wrócił ze swej pierwszej wyprawy był człowiekiem czynu, szybkim i zdecydowanym, i mającym w sobie jakiś cholerny magnetyzm. Wszyscy do niego ciągnęli. Obaj byliśmy przecież dość przystojni jednak to on miał zawsze większe powodzenie. Mimo, że ja byłem zawsze lepiej ubrany, bardziej wysportowany, porządniej wyedukowany i płynniejszy w rozmowie on zawsze ściągał na siebie większe zainteresowanie, szczególnie płci przeciwnej. Kiedy trafialiśmy na imprezę, w obcym towarzystwie, ja powoli asymilowałem się w grupie, nie bez powodzenia zresztą, ale on ją zwyczajnie podbijał. Za każdym razem, po krótszej lub dłuższej chwili, wokół niego, jak satelity wokół planety, zaczynały krążyć nowe znajomości. Zauroczone nim kobiety i zaintrygowani nim faceci. Miał w sobie coś zwierzęcego co zmuszało innych do skupienia na nim uwagi, jak na, spotkanym przypadkowo, tresowanym tygrysie. Coś co z jednej strony budziło respekt a z drugiej strony ciągnęło by wtulić się w jego miękkie futro. I mieć satysfakcję, że miało się bliski kontakt z tak niecodzienną istotą. Nie wiem czy to jego wrodzony luz, nonszalancja, barwne opowieści czy jakaś, nabyta w trakcie podróży, wewnętrzna siła tworząca wokół niego niepowstrzymaną siłę przyciągania innych istot. Nie wiem co to było ale zawsze mu tego zazdrościłem. Zdawał sobie sprawę ze swej zdolności i bez skrupułów wykorzystywał ją kiedy tylko miał ku temu okazję. Tak jak i tym razem. Kiedy tylko dziewczyny zeszły ze sceny podążyliśmy w ich kierunku.
– Witam koleżanki. Jestem Andrzej a to jest Tomasz. Jesteśmy organizatorami tego konkursu i mamy dla was niesamowitą i rzadko spotykaną propozycję – przywitał je Andrzej.
– A jakąż to ofertę panowie przygotowali dla Hani (tu wskazała na siebie) i mojej koleżanki Ani?
– Proponujemy wam niezapomnianą wycieczkę szlakiem nocnych klubów studenckich. Oczywiście pod naszą uprzejmą i służebną opieką – wtrąciłem grzecznie i szybko obawiając się, czasem zbyt rubasznych, dowcipów Andrzeja.
– A czy aby panowie organizatorzy nie zamierzają, wykorzystując swą pozycję, uszczknąć nieco naszej dziewczęcej niewinności? - z lekkim uśmiechem odparła Ania.
– A oczywiście, że zamierzamy. W końcu jesteśmy prawdziwymi facetami i ewolucja każe nam zaspakajać swe pierwotne i niskie instynkty o każdej porze i przy każdej okazji. Za co chyba nie można winić nas lecz Matkę Naturę, prawda?
Wiedziałem, że Andrzej często jest nieprzewidywalny ale nie sądziłem, że potrafi pójść aż tak prosto do celu. Widziałem już, w wyobraźni, urażone miny dziewczyn i widok ich, skądinąd cudownych pleców, wraz z przyległościami, oddalających się od nas. Sądziłem, że nadszedł moment by ratować sytuację.
– A tak naprawdę to nie możemy pozwolić by nasze obcowanie z tak nieziemską urodą i pięknem ucieleśnionym zakończyło się tu i teraz. Pozwólcie nam uszczknąć choć kilka chwil w swym towarzystwie by móc pławić się w naszej ich adoracji – zakończyłem prawie dwornym ukłonem.
Spojrzały na siebie rozbawione. Ania zwróciła wzrok ku mnie.
– Piękny i...
– Bestia – dokończyła, śmiejąc się, Hania.
To był szalona i wspaniała noc. Noc, która zdarza się raz w życiu i o której nigdy się nie zapomina. Noc, która połączyła nasze pary na zawsze. Ania została moim uwielbianym i czczonym bóstwem a żywiołowa Hania całkowicie zawładnęła Andrzeja siłą życiową i została jego sprawczą boginią. Jak kiedyś mnie i Andrzeja połączyła potężna siła przyjaźni tak teraz wdarły się między nas siły miłości, których potęgi kiedyś nie byliśmy sobie w stanie nawet wyobrazić. Nic nie mogło nas rozłączyć. Byliśmy dwoma osobnymi parami tak bardzo zakochanymi, że nie chcieliśmy widzieć świata poza swoją miłością a jednocześnie każda para chciała wciąż mieć tą drugą tuż obok siebie. Byliśmy absolutnie nierozdzielni. Tak każda para z osobna jak i cała nasza czwórka. Nawet wesele urządziliśmy wspólne. Tuż po zakończeniu studiów, w małej i urokliwej miejscowości
u podnóża naszych Tatr, obie nasze pary przysięgły sobie to co i tak doskonale wiedzieliśmy – dozgonną i szczerą miłość. A potem, jak tamtej nocy, która nas połączyła, bawiliśmy się razem do świtu. Było cudownie. Po weselu, Andrzej z Hanią, wyjechali na bardzo długą podróż w nieprzebyte lasy Amazonii a my, zgodnie z planem, zaczęliśmy realizować nasze marzenia. Przez te lata, które upłynęły od tamtego dnia, Andrzej zaraził Hanię swą podróżniczą pasją. Wciąż gdzieś wyjeżdżali i odkrywali nowe terytoria. Im bardziej dzikie tym dla nich były lepsze. Nakręcili kilka dokumentów, które pokazano w telewizji, wydali kilka książek o pierwotnych kulturach, stworzyli kilka albumów z niesamowitymi ujęciami niezbadanej dotąd przyrody oraz dzikich plemion. Zarabiali na tym co tworzyli a co zarobili przeznaczali na kolejne wyprawy. Moja Ania otworzyła małą kancelarię adwokacką a ja zostałem na uczelni by edukować kolejne pokolenia młodych naukowców. Skrzętnie planowaliśmy swoje życie i zbieraliśmy środki na zakup wymarzonego domku. Byliśmy tak krańcowo różnymi parami a jednak wszyscy byliśmy tak bardzo szczęśliwi, każda z par swą własną, sobie tkaną i pielęgnowaną miłością. Siłą rzeczy i prozą życia nasze spotkania stały się rzadsze lecz nie mniej serdeczne. Wciąż, z podnieceniem, czekaliśmy na powrót Andrzeja i Hani do Polski, by móc znów się spotkać i cieszyć się swym towarzystwem. By znów spędzić całą noc na dyskusjach przy kolejnych butelkach wina, na słuchaniu ich opowieści przy ognisku i na wspominkach z dawnych, studenckich czasów. Tak było i teraz. Czekaliśmy na ich powrót, po wielotygodniowej nieobecności, by z dumą i radością pokazać im nasze urzeczywistnione marzenie.

*
– Jesteśmy naprawdę szczęśliwi waszym szczęściem – Hania mówiła to z pełnym przekonaniem patrząc na domek i nasze, dziecięco prawie, uradowane miny.
– Tak! Nasze gratulacje! Tu jest naprawdę cudownie! - podchwycił Andrzej.
– Cieszę się, że wracacie do korzeni i pierwotnych potrzeb – dodał.
– A tak bliżej to co pod tym rozumiesz? - podpytywała go Ania.
– Zobaczcie sami. Wy, wykształceni ludzie, naukowiec i prawniczka, z poukładanym według planu życiem, uciekacie od cywilizacji by na choćby namiastce pierwotnej przyrody zaznać radości życia z dala od nauki i technologii – odparł z przekonaniem.
Muszę mu przyznać, że nie rozpatrywałem wcześniej naszych marzeń pod tym kątem. Ale miał dużo racji. Wszystkie nasze wyrzeczenia podporządkowane były jednemu celowi – uciec od cywilizacji. Okazało się, że ja, człowiek żyjący w zgodzie z zasadami nowoczesnej nauki, podświadomie pewnie, miałem w sobie potrzebę obcowania z pierwotną naturą. No i bardzo dobrze! Może dlatego tak dobrze się ze sobą rozumieliśmy, że miałem w sobie więcej Andrzeja niż wcześniej podejrzewałem? On był „pełną gębą” podróżnikiem i wielbicielem pierwotnych kultur a ja byłem naukowo całkowicie spełniony i nadszedł czas by poznać i tą bardziej „prostą” stronę życia. W tym momencie byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Miałem przy sobie swą miłość i swych przyjaciół. I swą „pierwotną” ostoję.

*
Całe popołudnie spędziliśmy na pobliskiej plaży. Patrzyłem na naszych przyjaciół z lekką zazdrością. Lata podróży w, zapewne nieraz, ciężkich warunkach wyrzeźbiły ich sylwetki w sposób prawie idealny. Byli szczupli i ładnie ukształtowani. Ich opalone, egzotycznym słońcem, skóry kryła jędrne i twarde połacie mięśni. Widziałem plażowiczów i plażowiczki zerkające ukradkiem na ich posągowe sylwetki, których tak mało widuje się nad naszym morzem. Moja Ania nadal była szczupła i piękna u mnie jednak pojawiały się już pierwsze oznaki warstewek tłuszczu. Niestety życie i praca nie pozwalały nam na zbyt częste uprawianie sportów co musiało odbić się na naszym wyglądzie. Nadal, wśród innych plażowiczów, uchodzić mogliśmy za wzór dbałości i wyglądu lecz przy Andrzeju i Hani nasze niedostatki zaczynały być powoli widoczne. Takie życie. Tak czy inaczej bawiliśmy się doskonale. A wieczorkiem rozsiedliśmy się na tarasie.
– Wasze zdrowie i oby ta ostoja służyła wam jak najlepiej i jak najdłużej – Andrzej wzniósł pierwszą lampkę wina.
– I obyśmy mogli gościć was jak najczęściej – toastem za toast odpowiedziała Ania.
Zasłuchaliśmy się w opowieść o ich ostatniej podróży w odległe, mało zbadane rejony Sudanu. Nawzajem, Andrzej z Hanią, przeplatali swoje opowiadanie snując czarowną wizję prostoty i nieskrępowania życia tubylczych plemion. O przedziwnej zbieżności i podobieństw wierzeń i legend Afryki, Ameryki Południowej, Oceanii i innych pierwotnych kultur. Andrzej wierzył całym sobą w istnienie niematerialnego świat duchów i bóstw oplatających cały nasz glob i kierujących wszystkimi narodami według tych samych zasad a występujące różnice tłumaczył regionalnymi uwarunkowaniami przyrodniczymi, geograficznymi. Ja stałem na straży podejścia bardziej naukowego. Podobieństwa tłumaczyłem konstrukcją naszych mózgów, identyczną dla wszystkich nacji a więc i jednakowo interpretujących wszelkie otaczające nas zjawiska. Tworzących więc jednakowe, w swym pierwotnym jądrze, kultury. Wraz z kolejnymi butelkami wina, Andrzej, snuł coraz barwniejsze wizje niewytłumaczalnych zjawisk jakie napotykali w swych podróżach. O stanach duszy, które pozwalają widzieć inne światy i panteony bogów, o transformacji istot w inne formy, o niespotykanych, fizycznych zdolnościach szamanów prowadzonych „ręką boga”. Na jego argumenty ja wciąż odpowiadałem jak rasowy naukowiec. O wizjach wywoływanych środkami chemicznymi, o ludziach, których fizyczna deformacja upodabniała do zwierząt, o istniejących dziś powszechnie elementach rzeczywistości, które jeszcze nie tak dawno uznano by za „czary sił nieczystych”, o samomobilizacji naszych organizmów, które w krytycznych chwilach potrafią czasem sprostać niewyobrażalnym wręcz wymaganiom. Ten spór trwał już, między nami, wiele lat. Zawsze toczyliśmy go w przyjacielskim tonie i nigdy nam się nie nudził. Andrzej, wraz
z kolejnymi podróżami, zdobywał wciąż nowe dowody na rzeczy niewytłumaczalne a ja, wraz z kolejnymi pokładami zdobywanej wiedzy, wykładałem mu kolejne, logicznie możliwe ich wytłumaczenia. Następujące po sobie lampki wina rozmywały naszą dyskusję na drobne elementy, wciąż jednak związane z zasadniczym wątkiem. Kiedyś nasze dyskusje prowadziliśmy samotnie, teraz jednak nasze żony wspierały nas w nich całą swą wiedzą i doświadczeniem co wniosło do nich wiele nowych i ciekawych aspektów. Kolejny łyk alkoholu wywołał, w mojej głowie, nadmierny szum. Poczułem, że zbliżam się do granic możliwości mego organizmu i potrzebuję chwili odpoczynku. W głowie zalęgła się myśl o krótkim spacerku pomiędzy, rozświetlonymi księżycem, drzewami. Ania prowadziła właśnie, z Andrzejem, ożywiona dyskusję o wyższości współczesnej muzyki nad pierwotnymi rytmami. Udowadniała jej wyższość faktem, że jest ona wynikiem naturalnej ewolucji od pierwszych uderzeń bębnów do dzisiejszej złożoności, a więc jako bardziej rozwinięta siłą rzeczy ma większą wartość. Andrzej stał jednak na straży twierdzenia, że im jest coś bardziej pierwotnego tym jest wartościowsze gdyż bliżej jest źródeł naszej cywilizacji. Nie mogłoby być Claptona bez pierwszego naśladownictwa odgłosów przyrody co czyni, to naśladownictwo, najważniejszą podstawą bez której nic innego by nie powstało. Nie chciałem im przerywać rozmowy wstałem więc samotnie od stołu.
– Idę się przejść, muszę trochę przewietrzyć głowę i rozruszać organizm. Zaraz wracam.
– Poczekaj, idę z tobą – Hania poderwała się z fotela – są tak zagadani, że nic tu po mnie a ja chętnie zwiedzę waszą okolice. Tym bardziej, że noc jest urocza jak rzadko kiedy.
Podążaliśmy ścieżką biegnącą początkowo pomiędzy drzewami by za chwilę prowadzić nas wzdłuż krawędzi wydm. Podziwiając nocny blask księżyca na falach morza roztrząsaliśmy jak wiele, w naszym życiu, znaczy przypadek.
– Wyobraź sobie jak wyglądałoby nasze losy gdyby Andrzej nie dosiadł się do mnie na uczelni. Gdyby wtedy zawahał się chwilę i siadł w innym miejscu nie bylibyśmy tu teraz razem. Nie miałbym tak cudownej żony a wy nie zwiedzilibyście prawie całego świata – próbowałem sobie uzmysłowić jak teraz wyglądałoby moje życie.
– Tak, to prawda. Gdybyście nie zorganizowali tego konkursu, gdybym w nim, za namową Ani, nie wystartowała, gdybyście do nas wtedy nie podeszli. Tyle krótkich chwil, który przegapienie zmieniłoby całe nasze przeznaczenie – widać, że Hania była głęboko zadumana.
– Wiele o tym myślałem. Zastanawiałem się kiedyś jaki był najważniejszy moment w moim dotychczasowym życiu – ciągnąłem temat – bez wątpienia był to ten moment kiedy poznałem Anię. To był najszczęśliwsza chwila. Ale najbardziej znaczący był moment kiedy poznałem Andrzeja. Nasz krótki uścisk dłoni zmienił całą moją przyszłość. Bez niego nie byłoby Ani i dzisiejszego wieczoru. Ty też pewnie masz taką swoją chwilę?
– Tak. I też związaną z Andrzejem. W zasadzie to był dzień. Dzień kiedy namówił mnie na naszą wspólną, pierwszą wyprawę w nieznane. Tą, którą odbyliśmy, zaraz po ślubie. A tak bardzo nie chciałam z nim jechać.
Zamilkła na chwilę zastanawiając się chyba jak opisać swe dawne uczucia.
– Zawsze byłam przyzwyczajona do życia w mieście, w wygodach. Marzyłam co prawda o podróży poślubnej ale raczej w rejony słynące z pogody i luksusów. A nagle, mój przyszły mąż, przekonuje mnie do wyjazdu w jakąś dzicz. W niedostępne lasy, w błoto, deszcz, brak higieny i cywilizacji. Byłam wtedy przerażona i wściekła. Ale wiesz, że Andrzej potrafi przekonywać do swych pomysłów. Trwało to cały dzień ale w końcu uległam.
– Tak, trzeba przyznać, że Andrzej umie dopiąć swego – potwierdziłem z uśmiechem, przypominając sobie te wszystkie momenty kiedy jego magnetyzm ratował nasze tyłki – ale jak widać ta wyprawa cię nie zraziła a nawet przeciwnie – zasmakowałaś w podróżach.
– Jak widać. Ta podróż była zupełnie inna niż sobie wcześniej wyobrażałam. Dotarliśmy do plemion, które Andrzej odwiedził w czasie pierwszej podróży, wtedy kiedy oblał pierwszy rok. Tam wszystko było inne i dziwne. Inna kultura, inne normy społeczne, inne zachowania. I te ich pierwotne rytuały, który wciągały cię i zniewalały jak jednostajny rytm muzyki w dyskotece. Zatapiał się w nich człowiek i tracił kontakt z rzeczywistością. Nie wiem co nam podawali do picia ale wizje, których wtedy doświadczyłam były jednocześnie tak piękne i tak straszne jak koszmarnie cudny sen ciągnący się przez całą wieczność. Rzeczy jakie działy się wtedy z moim umysłem i moim ciałem są niemożliwe do opisania i absolutnie niepojmowalne dla logicznego umysłu. Ta podróż zmieniła mnie całkowicie. Zmieniła mój umysł i ciało w sposób, którego nie jesteś w stanie sobie nawet wyobrazić a tym bardziej zaakceptować.
Widać, że chciała rozwijać jeszcze ten temat lecz w tym momencie spostrzegliśmy, że ścieżka doprowadziła nas na powrót pod dom. Ten trywialny element rzeczywistości wdarł się w jej przemyślenia i przerwał je obrazem pustego tarasu.
– Mogli chociaż po sobie posprzątać – zdołała tylko wyszeptać widząc biesiadny bałagan na stole.
– Zostaw to. Posprzątamy rano. Do świtu już niedaleko więc i nam wypadałoby przespać się choć kilka godzin. Chyba, że masz ochotę jeszcze porozmawiać. Chętnie z tobą posiedzę.
Zawahała się chwilę jakby miała ochotę na dalsze wynurzenia lecz realność wzięła górę. Prysł gdzieś niestety nastrój wcześniejszej rozmowy.
– Nie, rzeczywiście powinniśmy się przespać. Pogadamy innym razem. Chodźmy do domu.

*
W ciszy weszliśmy do domku zamykając za sobą drzwi i w ciszy oraz mroku, by nie zbudzić naszych małżonków, podążaliśmy w kierunku naszych pokoi. Kiedy dochodziłem do naszej sypialni usłyszałem cichy skrzyp otwieranych przez nią drzwi a po chwili urwany w połowie jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem jej znieruchomiałą sylwetkę obok otwartego wejścia.
– Co się stało!? - krzyknąłem podbiegając.
– Nie! Tylko nie to! - rozpacz w jej krzyku kazała mi z trwoga zajrzeć do ich sypialni.
Obraz, który tam ujrzałem obudziłem we mnie najgorsze chyba i najbardziej pierwotne instynkty: wściekłość i potworny żal. Na stole, na plecach, leżała, głową w naszą stronę, półnaga Ania, dłońmi kurczowo trzymając się krawędzi blatu. Oczy miała zamknięte i głośno dyszała w rozkoszy. Między jej smukłymi udami stał Andrzej i miarowymi ruchami zaspokajał swe prymitywne żądze. Na chwilę podniósł ku nam ku nam swą twarz. Wyglądał jak zwierzę. Bezrozumne stworzenie zaspokajające swe podstawowe potrzeby. Twarz stężała w wysiłku i oczy bez śladu inteligencji, pełne żądzy spełnienia. Musiał nas widzieć bo przerwał swój akt. Chciałem wbiec tam i go zabić. Zabić jego i ją. W pierwszym szale wściekłości, jak rozszalały drapieżnik, chciałem dopaść ich oboje i rwać ich przeklęte ciała na strzępy. Pochylałem już ciało by ruszyć do ataku gdy drogę zagrodziła mi dłoń, kobieca dłoń, dłoń Hani.
– Zostaw. To nie jest dobry moment na bójkę. Zostaw to do rana – cicho wyszeptała usiłując powstrzymać płacz.
Zamknęła cicho drzwi i dopiero wtedy dała upust swej rozpaczy. Zagryzając, do bólu, wargi by nie wydać nawet cichego jęku, płakała tuląc się w moją pierś. Całym jej ciałem wstrząsały spazmy cierpienia a ja nie wiedziałem jak jej pomóc. Sam cierpiałem do głębi duszy. Zdradzony przez ukochaną żonę i najlepszego przyjaciela czułem jak wszystko w co wierzyłem wali się w gruzy. Jeszcze przed chwilą byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie a teraz wszystko okazało się kłamstwem. Płacząc i cierpiąc zdałem sobie sprawę, że wszystko już minęło, że nic już nie będzie takie same. Że to właśnie teraz jest, niestety, najważniejsza chwila mego życia. Chwila, w której straciłem wszystko. Jedyne co mi pozostało to przetrwać do rana by stanąć, z chłodnym mam nadzieję umysłem, wobec okrutnej rzeczywistości zdrady. I pomóc przetrwać Hani.
– Choć ze mną, położysz się w naszej sypialni – wstrzymując płacz prowadziłem ją w kierunku naszego pokoju.

*
Położyła się, w ubraniu, na naszym małżeńskim łożu i owinęła cała, leżącym obok, kocem. Słyszałem jak płacze pod nim cicho ale nie miałem pojęcia co mógłbym powiedzieć lub zrobić. Nie miałem pojęcia jak jej ulżyć samemu cierpiąc. Postanowiłem ją zostawić by sama uporała się ze swym bólem. Nie mogłem jej jednak zostawić tu samej. Bałem się co może zrobić, sobie lub innym, w szale odrzucenia. A może po prostu to ja bałem się zostać sam? Sam ze sobą bez innej istoty do której można się zwrócić gdy nadejdzie chwila nadludzkiej rozpaczy. Pościeliłem tapczan stojący pod oknem. Wiedziałem, że nie zasnę, że myśli nie pozwolą mi zamknąć oczu. Musiałem coś robić by nie rozmyślać. Prysznic! Wezmę zimny prysznic! Hania leżała nadal pod kocem i z rzadka tylko widziałem jak jej ciałem wstrząsa dreszcz płaczu. Nie spała. Rozebrałem się, w przyległej do pokoju łazience, i wszedłem do kabiny. Zimny strumień wody, bił pojedynczymi strugami, me ciało. Woda była tak zimna, że wargi powoli mi siniały. Ale przez to pozwalała też nie myśleć. Zimno walczyło z wewnętrznym bólem i schładzało umysł pozwalając dojść do głosu memu wrodzonemu rozsądkowi i zdyscyplinowaniu. Pozwalało chłodno myśleć o tym co się wydarzyło. Nie powiem, żeby nie nachodziły mnie myśli o zemście. Były momenty gdy chciałem wybiec nagi z łazienki i oddać się, z Hanią, aktowi seksualnej zemsty. Była przecież piękną kobietą. Widziałem, dziś na plaży, jej ciało, które nie pozostawiłoby obojętnym żadnego prawie faceta. Ale wiedziałem też, że byłaby to podłość. Podłość nie wobec naszych małżonków ale wobec niej. Byłbym ostatnim bydlakiem gdybym wykorzystał cudzą zdradę i jej cierpienie by ulżyć swym popędom, usprawiedliwiając się jednocześnie zasadą „oko za oko”. Zbyt ją szanowałem by ją w ten sposób potraktować. Zimny prysznic powoli doprowadzał mnie do równowagi. Siła wzbudzonego gniewu i żalu oraz wrodzonej dyscypliny zrównoważyły wściekłość i agresję. Nie wiem jak długo stałem pod strumieniem wody. Godzinę? Wyszedłem jednak spod niego w przedziwnym stanie równowagi duchowej. Rozżalony lecz jednocześnie chłodno myślący. Niestety moja dusza się uspokoiła lecz przez głowę wciąż płynął strumień myśli. Wiedziałem, że nie zasnę. Pogasiłem wszystkie światła i zostawiłem tylko małą lampkę na stoliku przy tapczanie. Hania najwyraźniej spała, spod koca dobiegał cichy i równomierny oddech. To dobrze, niech przynajmniej ona wypocznie. Siadłem na łóżku i włączyłem laptopa.

*
Jedyną rzeczą jaką zmieniliśmy w, nabytym niedawno, domku był system monitoringu. Zamontowaliśmy alarm oraz system bezprzewodowych kamer, przez które mogliśmy obserwować otoczenie i wnętrze domu. Chcąc się czymś zająć zacząłem bezmyślnie przeglądać obrazy z nich. Widziałem las, który nas otacza, podwórze wokół chatki, pusty taras ze śladami naszej biesiady. Potem przejrzałem obrazy z wnętrza : pusty i cichy parter, wygaszony kominek, opuszczoną w lekkim nieładzie kuchnię. Kiedy włączyłem podgląd korytarza na piętrze ujrzałem, z oddalenia, obraz naszych drzwi i stojącą pod nimi sylwetkę. Przybliżyłem widok. To był Andrzej. Stał i nasłuchiwał odgłosów z naszego pokoju.
– Sk....syn, nasłuchuje czy nie odpłacamy mu „pięknym za nadobne” - wyrwał mi się cichy szept.
Jak można być tak podłym? Przywłaszczyć sobie czyjąś miłość a potem jeszcze próbować zapobiec utracie własnej? Nigdy nie sądziłem, że jest zdolny do takich postępowań. Cicho podszedłem do drzwi i gwałtownie je otworzyłem. Stanąłem z nim twarzą w twarz. Jeszcze godzinę temu rzuciłbym się pewnie na niego w szale wściekłości. Teraz jednak stać mnie było na to by spojrzeć mu z pogardą prosto w oczy. Z pogardą, która była w stanie wyrazić wszystko. On jednak nie patrzył na mnie. Widziałem jak szybko spojrzał na nasze łoże. Widziałem wyraz ulgi, malujący mu się na twarzy gdy zobaczył Hanię zawiniętą w koc spod którego wystawały jej, ubrane w spodnie, nogi. Zobaczył pościelony tapczan i otwarty laptop oraz mnie w spodniach od pidżamy. Na jego twarzy była tylko ulga. Żadnej skruchy czy poczucia winy. Tylko ulga. Myślałem, że coś powie ale milczał.
– Wynoś się stąd. Do rana ma cię tu nie być. I nigdy nie wracaj – rzuciłem z chłodną wyższością i zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem przekręcając jednocześnie klucz w zamku.
Wiedziałem, że jakakolwiek rozmowa nie ma sensu. Nie chciałem go po prostu już nigdy widzieć na oczy. Poczułem, że to jest początek końca tej sprawy. Rano odwiozę Hanię na pociąg a potem odbędziemy, z Anią, długą rozmowę. Kiedy minęła wściekłość zaczynałem rozumieć, że mimo wszystko nie chcę jej stracić. Że mimo wszystko może będę w stanie jej wybaczyć. Nie zapomnieć, nie odesłać tego w niebyt ale zwyczajnie, po ludzku wybaczyć.

*
Kiedy odwróciłem się w stronę pokoju Hania siedziała na łóżku. Widocznie zbyt mocno, w pogardzie wobec Andrzeja, trzasnąłem drzwiami. Wyglądała już lepiej. Nadal z twarzą napuchniętą od płaczu i włosami w bezładzie jednak znacznie spokojniejsza. Ten krótki sen dobrze jej zrobił i najwidoczniej ją uspokoił.
– Co się stało?
– Nic, nic. Nie przejmuj się. Po prostu zamknąłem drzwi. Przepraszam, że cię zbudziłem. Spróbuj znów zasnąć. Ja też się kładę – nie chciałem tłumaczyć jej całej sytuacji sprzed kilku chwil.
– Wydawało mi się czy brałeś prysznic? - spytała niespodziewanie.
– Tak. Jest w łazience obok. Musiałem trochę ochłonąć. Może i ty się wykąpiesz? To bardzo pomaga, szczególnie chłodna woda – pomyślałem, że to co pomogło mnie może i jej przynieść ulgę.
– W komodzie obok prysznica są koszule nocne Anny. Możesz z nich skorzystać. Oczywiście jeśli się nie brzydzisz – nie mogłem się powstrzymać od tej zbędnej kąśliwości, jak gdyby fakty małżeńskiej zdrady miał jakikolwiek wpływ na nasze ubrania.
– Dobrze, masz rację. Prysznic dobrze mi zrobi. Dziękuję za troskę.
Skinąłem tylko głową wiedząc, że przecież nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, za co należało dziękować. Wręcz przeciwnie. Pamiętałem przecież chwile, pod prysznicem, gdy chciałem zaznać rozkoszy jej ciała co teraz nieprzyjemnie uwierało me sumienie.
– Niestety nie ma za co. Jak się czujesz? – spytałem.
– Już lepiej. Dam sobie radę. Bywały w życiu gorsze chwile. Jeszcze raz dziękuję. Kładź się spać, postaram się nie hałasować.
Weszła do łazienki a ja położyłem się do łóżka. Zgasiłem wszystkie światła. Wiedziałem, że nie będę spać ale miałem zamiar udawać sen by jej nie przeszkadzać i by ona, na powrót, zasnęła. W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko dźwiękami dobiegającymi z łazienki. Leżałem i myślałem. Myślałem o tym czy aby nie jestem równie podły jak Andrzej. Chciałem przecież uprawiać seks z jego żoną. Pieścić i całować całe jej ciało.
I spełnić się w niej do końca. Tak niewiele mi niedawno brakowało bym swe myśli przekuł w czyn. Jedyna różnica pomiędzy nami była taka, że ja, jak zwykle, myślałem a on po prostu działał. I nie mógł mnie usprawiedliwić wypity alkohol czy pragnienie zemsty. Byłem w myślach tym czym on był w rzeczywistości.

*
Wbrew poprzednim obawą, zmęczony myślami, prawie zasnąłem. Byłem już na granicy snu i jawy gdy Hania wyszła z łazienki. Otwarła drzwi i przystanęła w nich na chwilę jakby próbując przyzwyczaić oczy do ciemności pokoju. Przez przymknięte powieki obserwowałem jej sylwetkę, widoczna lekko z boku, na tle rozświetlonej jeszcze łazienki. Ubrana była w krótką i zwiewną koszulę Anny. Światło, biegnące z łazienki do pokoju, przebijało tkaninę zarysowując kształt jej ciała. Kształt wyjątkowo piękny. Widziałem uniesione i jędrne wzgórki piersi, zakończone kształtnymi brodawkami, płaski brzuch przechodzący w owal bioder, szczupłe uda i, widoczne już spod koszuli, kolana. Wiedziałem, że nie powinienem patrzeć ale nie mogłem się powstrzymać. To był tak cudowny i czarowny widok, że nie byłem w stanie odwrócić wzroku. W tym momencie zgasło światło i przed oczami pozostał mi tylko cień Hani. Cień, na który mózg nakładał jeszcze ujrzane przed chwilą szczegóły. Ruszyła w kierunku swego łóżka a ja, próbując uspokoić przyspieszony oddech, udawałem sen. Kiedy przechodziła obok mnie poczułem jej zapach. Delikatny i kuszący zapach jej ciała ledwo maskowany zapachem szamponu. Gdzieś w moim mózgu przeskoczyła mała iskra. Jakieś niepozorne, prawie niezauważalne, wyładowanie między neuronami. Komórki naładowane energią doznanego zapachu czy wcześniejszych obrazów ciała Hani uwolniły, bez mej wiedzy, swój ładunek wysyłając drobny impuls do mięśni. Kiedyś, gdzieś czytałem o tym jak piloci śmigłowców dokonują drobnych korekt położenia swych maszyn tylko o tym myśląc. Ponoć sama myśl o chęci wykonania jakiejś czynności powoduje wysłanie do kończyn sygnału o konieczności przygotowania się do niej co skutkuje delikatnym jej drgnięciem. I często wystarcza by ten drobny ruch przełożył się na zmianę położenia zawisłej w bezruchu prawie maszyny. Ten mechanizm musiał zadziałać i u mnie. Zanim zorientowałem się co się stało moja dłoń podążała już w kierunku uda Hani chcąc zapewne je uchwycić. Stało się praktycznie bez mego świadomego udziału. Nim zdołałem pojąć co może nastąpić, nim zareagowałem by zatrzymać swą dłoń minęła zbyt długa chwila. Nie zacisnąłem palców na jej nodze ale i nie zdołałem uniknąć z nią kontaktu. Poczułem jak ich końce prześlizgują się po kolanie Hani. Wyczułem delikatność i prężność jej skóry, jej gładkość naznaczoną tylko drobnymi grudkami „gęsiej skórki”. Zaznałem uczucia drobniutkiej, łaskoczącej elektryczności powstałej między naszymi naskórkami. Bydlak! To pierwsze co nasunęło mi się na myśl. Jednak nie jestem lepszy od Andrzeja. Mimo całego mojego ucywilizowania, naukowego umysłu, w takich chwilach instynkty biorą w swe władanie moje ciało. Zmartwiałem z przerażenia. Co ja najlepszego narobiłem!? Zacisnąłem mocno powieki nie chcąc widzieć, zniesmaczonej zapewne, miny dziewczyny. Zacisnąłem mocno szczęki oczekując uderzenia w twarz, które niewątpliwie mi się należało. Zapadła cisza. I bezruch. Dopiero po chwili usłyszałem pierwszy dźwięk. Cichy szelest tkaniny zsuwającej się po ciele.
I poczułem pierwszy ruch. Ruch gdy żona przyjaciela wsuwała się pod moją kołdrę. Czułem jej ciało mocno przywierające do mojego, rękę obejmująca mą pierś, pierwszy pocałunek jej warg na mojej szyi. Czułem jej czarowny zapach i słyszałem powoli przyspieszający oddech, który łaskotał skórę mego ramienia. Mimo wcześniejszych moralnych wątpliwości nie byłem w stanie zatrzymać tego co się właśnie zaczynało. Oddałem się jej całym sobą. Pieściłem ją i całowałem każdy centymetr jej ciała upajając się jego aromatem. Badałem dłońmi najskrytsze jego fragmenty i odkrywałem te tajemnicze zakamarki, których dotyk wywoływał jej ciche jęki rozkoszy. Czułem jak drapieżnie wodzi dłońmi po mym ciele pozostawiając na nim zaczerwienione tropy jej paznokci. Jak zaciska, na mnie, swe ramiona z siłą o jaką bym jej nie podejrzewał. Była dzika i niemal zwierzęca a ja metodyczny i skrupulatny w swej, jej ciała, pieszczocie. Doprowadzaliśmy siebie nawzajem na skraj spełnienia by, w tym momencie, chwilą bezruchu oddalić je na później. Jedno chłonęło drugie całym sobą i jednocześnie całego siebie temu drugiemu oddawało. Jej nieokiełznana energia i moja metodyczność pieszczot doprowadziły nas w końcu do eksplozji. Do spełnienia tak całkowitego i bezgranicznego jakiego w życiu jeszcze nie doznałem. Na krótką chwilę świat przestał istnieć. Byliśmy samotni w bezdennej czerni, zawieszeni w niebycie, odczuwający tylko i wyłącznie siebie nawzajem. To było jak podróż w inny świat i w inny wymiar. Kiedy wróciliśmy do rzeczywistości nie potrzeba było, między nami, żadnych słów i gestów. Nie odczuwaliśmy żadnego skrępowania, winy czy żalu lecz jedynie bezmierną radość i szczęście. Pozostały w nas tylko te dwa uczucia. I ogromne zmęczenie fizyczne. Hania zaraz zasnęła a ja leżałem i głaszcząc jej plecy, myślami, wracałem do, przeżytych przed chwilą, momentów szaleńczych uniesień. I szczęśliwy byłem, że dzisiejszy wieczór i noc miały przebieg taki a nie inny. Znikła gdzieś, zapewne ukryta pod powłoką zaspokojonych żądz, ma wściekłość, mój gniew i żal.

*
Kiedy leżałem, ciesząc się dotykiem przytulonej do mnie kobiety usłyszałem cichy szelest pod naszymi drzwiami i dźwięk jakby ktoś poruszał klamką. Przemknęło mi przez myśl, że to znów Andrzej próbuje nas kontrolować. A może tym razem to moja żona, być może wiedziona poczuciem winy, zamierza sprawdzić co dzieje się w naszej wspólnej sypialni? Może usłyszeli nas w trakcie aktu miłości? Było mi to już zupełnie obojętne. Chciałem nawet by weszli i ujrzeli nas objętych i szczęśliwych. Zamierzałem wstać i otworzyć im drzwi lecz wcześniej postanowiłem sprawdzić kogo zastanę na korytarzu. Starając się nie obudzić Hani, powoli wstałem z łóżka i usiadłem przy stoliku otwierając laptop. Siedziałem tyłem do tapczanu więc jego poblask nie powinien jej przeszkadzać. Usadowiłem się twarzą do drzwi i włączyłem podgląd kamer. Ujrzałem, pod naszymi drzwiami, skulona sylwetkę. Nienaturalnie bladą i dziwaczną. Dłoń oparta o framugę miała nadzwyczaj długie palce, jej plecy pokryte były kanciastymi guzami mięśni i drobną szczeciną. Nienaturalnie duża głowa była całkiem bezwłosa. W szoku i niedowierzaniu tego co widzę przybliżyłem podgląd. Siedzące, u mych drzwi, monstrum, bo trudno było nazwać je człowiekiem, odwróciło gwałtownie twarz w stronę kamery jakby usłyszało cichy dźwięk motoru napędzającego ruch obiektywu. To był Andrzej. A przynajmniej coś co zazwyczaj za Andrzeja uchodziło. Ogromne i czarne ślepia wpatrywały się w kamerę jakby mogły mnie, przez nią, widzieć. Widziałem spiczaste i nietoperzowe, w kształcie, uszy, nos zamieniony w dwie pionowe szczeliny i szeroką, nieco wydłużoną, paszczę. Paszczę, która rozwarła się ukazując długie i ostre kły. W tym momencie stwór uderzył pazurami w drzwi. Widziałem to na ekranie a jednocześnie usłyszałem odgłos tego uderzenia. To było coś tak potwornego i przerażającego że całe moje ciało zesztywniało ze strachu a serce, wpierw szaleńczo galopujące, zatrzymało się prawie w miejscu, wyciskając z płuc pojedynczy, rzężący oddech paniki. Usłyszałem wtedy, za sobą, ciche kroki i poczułem dłoń zaciskającą się na mym ramieniu. Ukradkiem oka widziałem prawie białe, długie, szczupłe palce, zakończone ostrymi pazurami.
– Przepraszam – usłyszałem głos, który kiedyś niewątpliwie należał do mej niedawnej kochanki a teraz brzmiał gardłowo i groźnie.
Nie potrafiłem spojrzeć na nią by nie ujrzeć tego co widziałem na ekranie laptopa. I nie mogłem zmusić swego gardła do wydania jakiegokolwiek dźwięku.
– Wieczorem, na naszym spacerze chciałam wszystko ci opowiedzieć ale niestety nie zdążyłam - mówiła prawie ludzkim głosem.
– Podczas naszej pierwszej, z Andrzejem, wyprawy przemienił mnie w to coś czym stał się dużo wcześniej. Wystarczy kropla jego krwi byś stał się takim samym potworem. Od tamtej pory musiałam dzielić jego los.
W jej głosie słyszałem żal i gniew. Żal za utraconym, wcześniejszym życiem i gniew wywołany niechcianym, odrażającym darem.
– Myślę, że to samo zrobił już z twoją Anią a teraz chce i z ciebie stworzyć swego pobratymca. Nie mogę pozwolić byś musiał dzielić nasz okrutny los.
– Dziękuję ci za wszystko co mi dałeś i proszę cię – wybacz mi.
Gdy to mówiła poczułem jak powoli zaciska swą dłoń tnąc jednocześnie, w sposób prawie bezbolesny, skórę mej szyi. W tej samej chwili potężne uderzenie wyrwało drzwi pokoju z zawiasów i w progu stanął Andrzej. Ruszył w naszym kierunku, chcąc zapewne powstrzymać Hanię, lecz było już za późno. Czułem jak, wraz z szerokim strumieniem krwi, szybko wypływa ze mnie życie. Ostatnimi przebłyskami świadomości ujrzałem jeszcze trzecia sylwetkę stojąca w korytarzu. Równie, jak Andrzej, bladą i przerażającą a jednak tak dobrze mi znaną. Potem zapadła ciemność.

933 wyświetlenia
19 tekstów
2 obserwujących
  • Moreno

    22 July 2014, 15:35

    Wciągnęło mnie i żałowałam, że to już koniec.. ;)

    Pozostaję pod wrażeniem.
    Pozdrawiam Moreno

  • 22 July 2014, 09:29

    Jestem pod ogromnym wrażeniem...dziękuję