Menu
Gildia Pióra na Patronite

Epilog

3nn

3nn

I nadszedł Ten dzień. Nie miałem prawa wątpić w nieuchronność tej chwili. Mimo wszystko, każdego dnia, budząc się rano, łudziłem się, że może, może… Dlaczego miałbym zostać wyłączony z zasad odwiecznego regulaminu? Czy istniał chociaż jeden człowiek, który doświadczyłby zaszczytu bycia ponad surowym prawem? Czy choćby jeden ptaszek, ryba morska, żuczek w trawie, najmniejsze stworzenie niewidoczne nieuzbrojonym okiem… Skąd ta uporczywa myśl w mojej głowie, że może się uda, że ja pierwszy, że mnie to nie dotyczy, bo przecież ja! Ale, ale!…

Ale jednak nie. Czar prysł; moje złudzenie, mój odwieczny sen, tak niedorzeczny, a jednocześnie tak realny, kołaczący się w mej tak nic nieznaczącej głowie, kazał mi wierzyć, pozwalał pozostawiać nadzieję. Nadzieję? Czy zastanowiłem się kiedyś, choć przez chwilę, czy to marzenie ma w sobie jakiś głębszy sens? A może jest jedynie zwykłym, prozaicznym, ludzkim lękiem przed nieznanym. Może niesie w sobie ładunek czysto emocjonalny, uczucie niejasnego niepokoju, napięcia, zagrażającej katastrofy. Może przebija ze mnie próżność, pragnienie ucieczki i brak odwagi, by zmierzyć się z tym, co nieuniknione.

Jakkolwiek każdego dnia mój umysł tworzył tysiące podobnych myśli, tego dnia ulotniły się one, a ja obudziłem się wolny. Mój mózg, w sytuacji braku zewnętrznego przymusu tworzenia, nie wyimaginował ani jednego, uporczywego marzenia. Czułem spokój. Leżałem na łóżku w pokoju, który przecież znałem na pamięć. Nad łóżkiem obraz, obok - stolik nocny. Na nim lampka z abażurem, szklanka wody (która każdej nocy obdarzała mnie pewnością, że jest gotowa ugasić moje pragnienie). Przy łóżku wełniany dywanik, na nim ustawione, z budzącą podziw precyzją, dwa pantofle. W pokoju człowiek uważny dostrzegłby jeszcze kwiat paproci, łagodnie opadający falami z donicy pod sufitem oraz niewielki kredens przy oknie, w którym zawsze gotowe, by ubogacać moje sny, stały: nalewka z aronii w szklanej karafce, miód pitny dwójniak w kamionkowej butelce i wódka czysta w lekko zmatowionej flaszce. W tej kolejności - bym zaspany mógł dokonać wyboru, bez otwierania oczu nazbyt szeroko.
Tego dnia pokój wydawał się jakby jaśniejszy. Słońce podnosiło się powoli nad horyzont i coraz śmielej zaglądało do wnętrza, jednak nie było jeszcze na tyle odważne, by w pełni rozjaśnić pomieszczenie.

A ja widziałem klarownie - biały sufit, białe ściany, jaśniejący kredens. Nawet paproć jakby przypomniała sobie odcień zieleni z lat młodości. Ta biel nie raziła oczu, wręcz przeciwnie - zachęcała do otwierania ich coraz szerzej. Czy to aby na pewno mój pokój? Czy tak to się właśnie dzieje - czy dopiero teraz dane mi spojrzeć na to wszystko, co stworzyłem, z tą niesamowitą wyrazistością?

Wstałem. Moje ciało było lekkie i delikatne, jak wiosenny poranek. To, co sprawiało mi przez ostatnie lata ból i odbierało chęci do walki o nowy dzień, ustąpiło. Bez cienia zawahania, stałem pewnie na nogach, nie podpierając się, nie kołysząc.
Ach, jak trudno sobie przypomnieć te podstawowe ruchy - niegdyś tak intuicyjne, lecz zapominane z wiekiem. Podniosłem lekko nogę i niepewnie postąpiłem o krok. Jak wspaniale! Jaką radość sprawia wspomnienie tych wszystkich lat, gdy krok był tylko etapem w procesie poruszania się, nie zaś samoistnym, przejmującym, spełniającym się marzeniem!
Powtórzyłem ten ruch, raz jeszcze i ponownie. Doszedłem do okna i wyjrzałem przez nie.

Czy świat się zmienił? Myślę, że powinien. Czyżby nie zauważył? Nie, to chyba niemożliwe… Aczkolwiek ruch wielobarwnych samochodów, autobusów i taksówek, nie ustał… Ba, przyspieszył wręcz. Ci ludzie, goniący donikąd w odwiecznym rytuale kręcenia się w koło, zamknięci w metalowych puszkach, zirytowani i poddenerwowani - czyżby w swoim szaleńczym pędzie nie dostrzegli…?
Listonosz, w granatowym, eleganckim mundurze, z przerzuconą przez ramię torbą z cielęcej skóry - pędzi! Widzę go wyraźnie. Biegnie dostarczyć list; odczytując z jego poważnej miny i szaleńczego kroku - polecony. Zniknął za rogiem.
O, dzielnicowy. Idzie wolniej, jednak jego chodu nie można nazwać spokojnym. Uniesione lekko brwi, niepewność uderzająca z zatroskanej twarzy - być może idzie otrzymać reprymendę od przełożonego. Albo ma do przeprowadzenia trudną rozmowę z samotną matką szóstki dzieci, która nie może wyegzekwować alimentów. Albo…
Zniknął, rozpłynął się. Ci wszyscy ludzie - tacy wolni w swoim poruszaniu się, a jednocześnie tak niesamowicie zniewoleni w rytualnej codzienności. Czy doceniają każdy krok? Każdy dzień? Każdą chwilę? Czy nie dostrzegli zmiany? Przecież od dzisiejszego dnia ten świat będzie jakby inny, uboższy…

Oderwałem się od okna. To już mnie nie dotyczy. Ci ludzie - obłąkani, ślepi; oni nie widzą. Być może byłem taki sam. Nie pamiętam.
Usiadłem delikatnie na parapecie, delektując się każdym ruchem, i spojrzałem jeszcze raz na pokój. Jasność nie ustała; ba, słońce zdążyło w tym czasie pokonać ostatecznie noc i ponownie wdrapywało się coraz to wyżej na nieboskłon, rozświetlając pomieszczenie do nieprzyzwoitości.
Zastanawiając się, czy te ściany zawsze były takie śnieżnobiałe spojrzałem ostatni raz na kredens, na obraz, na łóżko…

Mój Boże! Czy to możliwe? Tam, leżący na łóżku, na błękitnym prześcieradle, przykryty niedbale kołdrą. Z głową opartą na nieskazitelnie czystej poduszce, ze wzrokiem wlepionym w sufit. To ciało, ta powłoka duszy, ta klatka. Czy to… ja?
Wytężyłem wzrok. Bladość twarzy wyróżniała się, nawet na tle jaśniejących ścian. Otwarte oczy, tak do bólu nieruchome, zachowały piękny głęboki odcień oceanu. Twarz, przeryta bruzdami zmarszczek we wszystkie strony, budziła zniechęcenie. A jednak - wszystko wskazywało na to, że leżące na łóżku ciało należało…

Nie mogę w to uwierzyć! Nie chcę! Przecież ja… Ja tak nie wyglądałem! Nie mogłem tak wyglądać!
Pamiętam! Tę młodą, pełną wigoru twarz; ten szarmancki uśmiech, gęste, kruczoczarne włosy, elegancki zarost. Widywałem ją codziennie - uśmiechała się do mnie, wyzierając z lustra, wbudowanego w drzwiczki kredensu. Czy naprawdę tak niewiele ocalało do końca? Czy ktokolwiek byłby w stanie w tej resztce siwych włosów dopatrzeć się amanta, którym przecież tak niedawno byłem? Trzeba by mieć bujną wyobraźnię lub być z natury szalonym, by w tej zapadłej, prawie bezzębnej twarzy, widzieć to wyrachowanie i wdzięk, które towarzyszyły mi przez lata.

Jakie to dziwne uczucie - spojrzeć na siebie z innej perspektywy i skonstatować - że osoba, która żyła w twoich wyobrażeniach, nie była realna. Wszystkie myśli, wspomnienia, refleksje, przywoływały obraz silnego, szykownego mężczyzny. On umarł, zatarł się i przeobraził w starca lata temu. Jak trudno to przyjąć do wiadomości.

Patrząc tak na łóżko i kontemplując ogrom przemian, które czas dokonał w mojej powierzchowności, zauważyłem lekki uśmiech na twarzy nieboszczyka. Uśmiech jakby uwolnienia, zerwania kajdanów, porzucenia krępujących więzów.
Ten znajomy uśmiech! Delikatne wykrzywienie kącików ust, rozchylone wargi… Tak! Ja go znam! Należał do tej samej postaci, która każdego dnia pozdrawiała mnie z lustra, życząc miłego dnia! A więc jednak - czas został oszukany! Nie zabrał wszystkiego. Pozostawił ten cień uśmiechu, jako jedyną pamiątkę z lat młodości.

Pomieszczenie powoli wypełniało się coraz intensywniejszym blaskiem. Słońce wisiało już wysoko nad horyzontem, gdy drzwi do pokoju uchyliły się i weszli oni.
Ja jednak nie słyszałem już płaczu, nie widziałem łez; pożegnałem się z nimi w ostatnim śnie - w którym widziałem ich wszystkich, każdego z osobna, w najpiękniejszych momentach ich istnień.

Biel zgęstniała, stała się wręcz lepka; oblepiała mnie całego, przenikała na wskroś. Nie byłem już w pokoju, nie widziałem wariatów za oknem, nie dostrzegałem łóżka ani ludzi przy nim klęczących. Nawet zieleń paproci gdzieś zgasła. Mój umysł wypełniło niesamowite uczucie - spełnienia i zasłużonego spokoju. Wykonałem swoje zadanie.

Byłem szczęśliwy.

770 wyświetleń
15 tekstów
0 obserwujących
  • bolik

    19 March 2013, 19:09

    Świetny tekst!

    Na samym początku nie wiedziałam dokąd będziemy zmierzać.... ale...
    Póżniej przez cały czas miałam wrażenie, że najpierw leże w tym samym łóżku i Twoimi oczami obserwuje ten "dobrze znany Ci pokój", a póżniej razem z Tobą wyglądam przez okno, gdzie widzę i potrafię przeanalizować zachowanie innych ludzi!

    Suuuper:)
    Zacznij pisać książkę, żeby móc się bardziej rozwinąć, bo masz dar lekkiego piórka.