Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pajęcza księżniczka

natime

natime

Halloween.
Święto duchów.
Ale i dzień moich urodzin.
W tym roku chciałam zrobić coś naprawdę niesamowitego. Planowałam ten dziś już od pół roku.
Moje dwie najlepsze przyjaciółki, Marika i Jowita, obiecały, że dotrzymają mi towarzystwa i, co najważniejsze, nie uciekną, gdy dotrzemy do miejsca, do którego już dawno chciałam iść, a Halloween było ku temu najlepszą okazją. Wiedziałam, że i tak będą się bać. Marika była największym tchórzem jakiego kiedykolwiek spotkałam, a zawsze porządna i opanowana Jowita, tym razem nie będzie taka spokojna.
Zmęczona już tym rozmyślaniem nad dzisiejszym dniem, otworzyłam oczy. Leżałam w swoim pokoju, a promyki słońca raziły mnie w oczy. Chociaż był październik, pogoda była przepiękna.
Nie tylko pogoda sprzyjała planowanej ,,wycieczce”. Mieszkałam w Salem. Gdyby nie to, pewnie nigdy do głowy nie przyszedł by mi ten szalony pomysł.
Spojrzałam na zegarek. Było już prawie południe. Wyspałam się. Zawsze spałam tak długo, gdy była sobota; mój ulubiony dzień w tygodniu.
Wstałam z łóżka i powoli się przeciągnęłam, po czym poszłam do kuchni.
-Wszystkiego najlepszego, kochanie! – krzyknęła mama. Mogłam się tego po niej spodziewać. Nawet nie poczeka, aż się porządnie obudzę.
-Dzięki. Ekhm, mamo, pamiętaj, że dzisiaj jest mój dzień. Obiecałaś mi, że będę mogła wyjść gdzieś z dziewczynami – przypomniałam jej. Czasami wydawało mi się, że ma bardzo krótką pamięć.
-No dobrze kochanie. Ale proszę cię, abyś wróciła do domu przed jedenastą wieczorem…
-Mamo! Mam już piętnaście lat, a dziś zaczynam szesnaście! – przerwałam. Ciągle traktowała mnie jak małe dziecko, a ja już dawno nim nie byłam.
-Araber! – krzyknęła – Och… Dobrze, dobrze. Jeśli nie wrócisz do północy, masz szlaban na komputer i telefon, do odwołania! Lepiej więc okaż się posłuszna.
Wyszłam z kuchni. Nawet nie zjadłam śniadania. Trudno. Postanowiłam, że najwyżej zjem coś na mieście lub u Jowity. Poszłam do łazienki, umyłam się, a później ubrałam.
-Wychodzę! – krzyknęłam, po czym wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Nie czekałam na odpowiedź.
Ruszyłam w stronę domu Jowity. Właśnie tam miałyśmy razem spędzić moje urodziny. Tylko ja, dwie przyjaciółki, popcorn i telewizja. Świetnie. A później, około jedenastej wieczorem pójdziemy naprawdę się zabawić. Zachichotałam pod nosem. Już nie mogłam się doczekać.

Około dziewiętnastej mnie, Jowicie i Marce znudziły się filmy. Postanowiłam odpakować prezenty , które dostałam od przyjaciółek.
W paczce od Jowity był piękny naszyjnik z trupią czaszką. Coś, co lubię. Podziękowałam jej i od razu założyłam to cudo na szyję. Marika podarowała mi kolczyki w kształcie nietoperzy. Również bardzo mi się spodobały, ale w dziurkach w uszach umieszczone już miałam srebrne kółka.
W przed dzień Halloween, dostałam pierścień z dużym czarnym kryształowym pająkiem. Był to prezent od mojego chłopaka, Artura.
Był on bardzo wysoki i blady. Miał krótkie czarne włosy i szare oczy. Zawsze mi powtarzał, że jestem piękna. Nigdy nie wiedziałam, czy mu uwierzyć, chociaż go kochałam, i to bardzo.
Ja, Araber, miałam również czarne, tylko że długie włosy. Byłam średniego wzrostu.
Moje oczy miały niezwykły, ciemno fioletowy kolor. Nie byłam zbytnio opalona.
Niecierpliwie, ja i moje przyjaciółki, wyczekiwałyśmy godziny, w której mogłybyśmy wreszcie wyjść z domu Jowity.
Zawsze przebierałyśmy się w przeróżne stroje na Halloween. Tego roku postanowiłyśmy tego nie robić, tylko po prostu wypełnić mój dziwny plan. Żeby zabić powoli upływający czas, słuchałyśmy muzyki, grałyśmy na komputerze i wymyślałyśmy dziecinne bajeczki.
W końcu wybiła jedenasta.
-Araber, powiesz nam w końcu, gdzie idziemy? – zapytała Marika.
-Zobaczycie, gdy tam dojdziemy. Wtedy wam wszystko wyjaśnię – odpowiedziałam.
Ubrałyśmy kurtki i wyszłyśmy na zewnątrz. Wiedziałam, że mój pomysł był bardzo głupi, ale nie chciałam się wycofywać, nie teraz; byłam już za blisko celu.
Nie szłyśmy zbyt długo. Po piętnastu minutach byłyśmy na miejscu. Na twarzach moich przyjaciółek od razu pojawił się strach.
-A…Araber.? Co ty masz zamiar zr…zrobić? – zapytała Jowita patrząc na cmentarną bramę.
-Och, zobaczycie – powiedziałam – Chodźcie.
Złapałam Marikę za rękę.
-Nie idę! – krzyknęła przerażona. Wydostała dłoń z mojego silnego uścisku i złapała Jowitę. Zaczęła ciągnąć ją ku drodze powrotnej, lecz odważniejsza przyjaciółka stała jak słup wbijała we mnie wzrok.
-Dobrze – powiedziała w końcu Jowita – Pójdziemy, ale tylko dlatego, że są twoje urodziny, Araber. Inaczej ani mnie, ani Mariki nie byłoby teraz tutaj. Rozumiesz?
-Ta – powiedziałam bez przekonania.
Jowita zawsze była ,,przywódczynią” w naszej trzyosobowej paczce. Marika była do tego zbyt bojaźliwa, a ja zbyt nadpobudliwa. Westchnęłam ciężko. Po chwili jednak uśmiechnęłam się i weszłam za bramę cmentarza.
Wędrowałyśmy przez około dziesięć minut, gdy nareszcie dotarłyśmy do małego drewnianego domku. Zawsze stał zamknięty. Ponoć w środku były duchy, a ja chciałam się o tym przekonać. Namówiłam kuzyna Artura, mojego chłopaka, żeby wykombinował dla mnie klucz do tego nawiedzonego budynku. Oczywiście zdobył go. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale nie było to dla mnie ważne.
Wyjęłam klucz do domku i podeszłam do drzwi. Włożyłam go do zamka. Po chwili stwierdziłam, że wcale go nie potrzebowałam. Drzwi były otwarte. Chwyciłam za klamkę.
Gdy weszłyśmy do środka wyjęłam ze swojej torby trze latarki i dałam po jednej Jowicie i Marice. Włączyłam swoją i omiotłam światłem całe wnętrze. Nagle zauważyłam coś dziwnego, więc jeszcze raz oświetliłam to miejsce.
Stał ram wysoki i blady chłopak. Miał krótkie czarne włosy i szare oczy. Rozpoznałam w nim Artura. Ale…Chyba nie powinno go tam być, prawda?
Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Uśmiechnął się blado, po czym bezszelestnie podszedł do mnie.
-Araber, co ty tutaj robisz? – zapytał. Jego piękny, melodyjny głos odbił się echem od ścian.
-Ja…Chciałam wiedzieć co tu jest – odpowiedziałam – A ty…Co tu robisz?
-No wiesz…. – zaczął. Przerwał mu mój pisk.
Poczułam na swoim ramieniu zimną dłoń. Trzymała mnie bardzo mocno. Nie mogłam przestać piszczeć. W końcu, Artur podskoczył do mnie i odepchnął napastnika. Usłyszałam tylko, jak tamten upada. Mój chłopak wziął mnie w ramiona i przytulił mocno.
Gdy mnie puścił, zorientowałam się, kim był napastnik. Jeden z dobrych przyjaciół Artura, Thomas, leżał teraz na podłodze i patrzył na mnie spode łba.
Thomas był wysoki, blady. Miał jasne włosy sięgające prawie do ramion i szare oczy. Był odrobinę podobny do Artura.
-Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Artur podchodząc do przyjaciela.
Nie mam pojęcia co w tym czasie robiły Marika i Jowita, dopóki nie usłyszałam głośnego krzyku jednej z przyjaciółek.
- Coś ty im zrobił?! – wciąż nie otrzymywał odpowiedzi.
Po chwili uciążliwego milczenia, Thomas zdecydował się przemówić:
- Weszły na nasz teren, co miałem zrobić?! Po za tym tego miesiąca nic jeszcze nie jedliśmy, a przecież tylko po to tu przychodzimy!
Artur warknął. Usłyszałam to bardzo dobrze.
- Ale…Hm…Nie…No wiesz… - zapytał niepewnie mój chłopak.
- Co?! Uważasz, że nie podzieliłbym się nimi z tobą?! – krzyknął oburzony Thomas.
Podzielić się? O czym oni mówili? Miałam komplety mętlik w głowie. Odchrząknęłam przypominając im, że też tam jestem.
- Gdzie Marika i Jowita? – zapytałam patrząc na Thomasa.
- Hehe, chciałabyś wiedzieć, co maleńka?
- Zapytała cię o coś! Odpowiadaj! No już! – krzyknął Artur.
- Związałem je. Leżą na podłodze. Za tobą, maleńka – powiedział Thomas.
Od razu pobiegłam do miejsca wskazanego przez tego szaleńca, który jakimś prawem nazywa mnie ,,maleńka”.
Mówił prawdę. Moje dwie przyjaciółki leżały na podłodze. Marika miała usta zaklejone taśmą, Jowicie jakimś cudem udało się zdjąć swoją. To ona wtedy krzyczała. Podbiegłam do nich i zaczęłam je gorączkowo rozwiązywać. Byłam aż tak na tym skupiona, że nawet nie zwróciłam uwagi na dochodzące z głębi budynku odgłosy walki.
Nagle poczułam, że czyjaś silne ramiona ciągną mnie od związanych dziewczyn i wleką na środek pomieszczenia. Krzyknęłam. Zobaczyłam Artura leżącego pod moimi stopami. Był nieprzytomny.
Thomas, bo kto inny mógł to zrobić, popchnął mnie tak mocno, że upadłam na mojego chłopaka. Usłyszałam jego ciche jęknięcie. Nie miałam odwagi odwrócić się i spojrzeć co robi napastnik.
Usłyszałam głośne krzyki Jowity. Po chwili Marika dołączyła się do niej. Artur otworzył oczy. Natychmiast wstał i podniósł mnie. Nakazał gestem, abym była cicho.
Wreszcie odważyłam się odwrócić. To co zobaczyłam, przeraziło mnie niemal na śmierć. Wyglądało to strasznie. Bałam się, że zacznę wrzeszczeć w niebogłosy, gdy zobaczyłam Jowitę i Marikę wijące się przeraźliwie, bo wielki czarny włochaty pająk owijał je w… w pajęczynę.
Artur gdzieś znikł. Po chwili dostrzegłam drugiego pająka. Pisnęłam. Nie mogłam być dłużej cicho. Mój pisk przerodził się w krzyk, gdy zalana łzami Marika popatrzyła na mnie z wyrzutem; jej wzrok mówił: To twoja wina!
Na szczęście oba pająki, nie zwróciły na mnie uwagi. Ten, co owijał w pajęczynę moje przyjaciółki, spostrzegł skradającego się do niego drugiego pająka. Zaczęła się bitwa. Zamknęłam oczy, by nie widzieć krwi, która tryskała po całym pomieszczeniu.
Po kilku minutach; możliwe, że minęło dużo więcej czasu; naprawdę spanikowałam, gdy poczułam zimny oddech na swojej twarzy. Krzyczałam. Czyjaś dłoń zakryła mi usta. Otworzyłam oczy. Przede mną stał zakrwawiony i spocony Artur. Przestałam krzyczeć i powoli zaczęłam opadać na podłogę. Ramiona Artura przytrzymały mnie w ostatniej chwili.

Następne co pamiętam, po tych feralnych wydarzeniach, to swoje przebudzenie. Leżałam w wielkim i pięknym łożu. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i jak się tam znalazłam. Wszystko mnie bolało. Nie miałam już na sobie zakrwawionego ubrania, tylko czystą koszulę nocną.
Spojrzałam na drugą część łóżka. Leżał tam, już umyty i zabandażowany Artur. Łzy spłynęły po moich policzkach. Płakałam bardzo długa, a do tego przytłaczała mnie niewiedza.
-A…Araber – powiedział szeptem Artur. Musiał obudzić się, gdy płakałam.
-Wybacz. Nie chciałam cię obudzić – powiedziałam przez łzy.
Uśmiechnął się. Nie wytrzymałam i padłam mu w ramiona.
-Jesteś…Jesteś…Kim ty właściwie jesteś? – zapytałam.
Zapadła grobowa cisza. Artur patrzył mi w oczy.
-Cóż, nie domyślasz się jeszcze po tym, co widziałaś? – zapytał, a ja potrząsnęłam przecząco głową – Jestem…Hm…Kimś w rodzaju zmiennokształtnego, tylko że ja i inni z mojego gatunku zamieniamy się w…pająki.
-To jest was więcej?! – wcale jakoś nie zdziwił mnie fakt, że jest tym, kim jest. Spodziewałam się czegoś takiego.
-Tak. Teraz jesteśmy w moim domu. Moja rodzina pełni funkcję kogoś w rodzaju…Hm…Rodziny królewskiej…
-Chcesz powiedzieć, że jesteś pajęczym księciem?
-No…Można tak powiedzieć. I…Ja i Thomas przybyliśmy na Ziemię, by odnaleźć dziewczynę, która ma…Hm…Specjalne zdolności. Musieliśmy ją znaleźć zanim zrobiłyby to wrogie naszemu państwu kraje.
-I co, znaleźliście ją? Kto to? – spytałam.
-No cóż, ty – powiedział Artur.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Że niby ja? Co on wygaduje?
-Przecież ja nie mam żadnych zdolności! – krzyknęłam.
-Araber, masz. Tylko nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Gdy cię poznałem, od razu wiedziałem, że to ty.
Zastanowiłam się przez chwilę.
-A co z Mariką i Jowitą?! – zapytałam jakby olśniona.
-Wiesz…Próbowałem je jeszcze uratować…Ale…Hm…One…
-Nie żyją, tak? – zapytałam najpierw ze spokojem – Nie żyją?! Jak to możliwe, przecież….
Zamilkłam. Łzy znowu napłynęły mi do oczu. Rozpłakałam się na dobre. Artur swoimi ciepłymi słowami i przytulaniem nic nie zdziałał.
-Araber. Musisz wiedzieć, że przez cały czas byłaś bardzo dzielna. Jesteś bardzo odważna. I…Wiesz…Że cię kocham.
Popatrzyłam na jego zabandażowaną pierś; prawdziwą męską pierś. To co do tej pory było dla mnie ważne, przestało się już liczyć. Z mojego całego świata zostały tylko wspomnienia. Zrozumiałam, że będę musiała już na zawsze zostać w pałacu Artura. Spojrzałam mu w oczy. Były w nich łzy.
Uśmiechnęłam się. Kochałam go i już wiem, że miłość istnieje bez względu na to, kim jesteśmy.
-Moja mała pajęcza księżniczko – szepnął i pocałował mnie namiętnie w usta.

1629 wyświetleń
17 tekstów
1 obserwujący
  • teee

    4 March 2010, 12:29

    świetne.!

  • Kometa

    3 March 2010, 19:26

    Pisz dalej. ! Boskie!