Menu
Gildia Pióra na Patronite

Arcydzieło

Anabella

Gwar na targu przypominał rój pszczół pracujących w ulu. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem. Handlowcy starali się jak najlepiej reklamować swoje produkty. Każde stoisko było wyjątkowe.

Jeden ze straganów zawalony był skrzyniami ze świeżymi, soczystymi owocami i warzywami. Jabłka mieniły się w słońcu, prezentując swoją dojrzałość. Bordowe czereśnie zdawały się prosić o zwrócenie na nie uwagi. Obok leżały kobiałki z czerwonymi, dorodnymi truskawkami. Już niedługo zagoszczą na czyimś stole, polane roztopioną czekoladą bądź przyozdobione zostaną chmurkami z bitej śmietany. Na soczyście zielonych liściach sałaty błyszczały kropelki rosy. Obok marchewki, w plastikowym kubeczku napełnionym wodą, znajdowały się szczypiorek i nać pietruszki. Dorodne pomidory pysznie prezentowały wdzięki, próbując przytłumić swoją urodą leżące w pobliżu kiście winogron. Przechodząc obok tego stoiska nie można było oderwać oczu od bananów, rzodkiewek, jagód, ogórków, wiśni, brzoskwiń, nektarynek oraz innych owoców wydanych na świat przez matkę ziemię. Nad tym straganem unosił się zapach świeżości.
Kobieta, która sprzedawała produkty z tego stoiska, codziennie, już o świcie przybywała na miejsce i rozkładała towar. Ubrana była w wytarte, dresowe spodnie, rozciągnięty t-shirt i wypłowiały bezrękawnik. Twarz była opalona, co jeszcze bardziej uwydatniało zmarszczki. Widać było, że czas odbił się na jej wizerunki niezmywalnymi znakami. To nie tylko ciężka praca wycisnęła swoje piętno. Nosiła również bagaż doświadczeń życiowych, które nie oszczędziły jej. Dzieci wyprowadziły się z domu, zakładając swoje rodziny za granicami Polski. Taka kolej rzeczy. Poświęciła z mężem swoje życie na wychowaniu dwójki córek i syna. Mogli być tylko z nich dumni, bo nie tylko wpoili im wartości moralne, którymi sami kierowali się w zmaganiach z codziennością, lecz także każda z ich latorośli dorobiła się kochającej rodziny. Rok temu szczęście zostało zmącone. Mąż owej kobiety sprzedającej owoce i warzywa na targu zasłabł.
Karetka.
Szpital.
Wyrok.
Rak trzustki.
Chemioterapia.
Wymoioty.
Wizyty w szpitalu.
Morfina.
Przeklinanie Boga.
Łzy.
Pożegnanie.
Kostnica.
Trumna.
Pogrzeb.
Zapalony znicz.
Codzienny pacierz.
Minął już rok, a wydaje się, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Kobieta jednak się uśmiecha. Z życzliwością traktuje każdego, nawet najbardziej wymagającego klienta. Tylko jej oblicze zdradza tą smutną tajemnicę jej życia. Spotykając się z nią na targu człowiek myśli, że to ciężka praca zostawia te zmarszczki. To tęsknota. Towarzyszy jej każdego dnia. Już minęło ich 365. Chyba się do niej przyzwyczaiła, stała się jej przyjaciółką, powierniczką myśli. Tylko tak jakby od roku ciężej się kobiecie oddycha.
Stojąc wśród skrzynek, obserwując przemykających, zamyślonych, zaganianych ludzi, może ona zapomnieć choć na chwilę, że powróci wieczorem do pustego domu. Zawsze na targu pierwsza rozkłada się ze straganem i jako ostatnia opuszcza plac targowy. Ma licznych klientów. Wielu przychodzi codziennie. Wszyscy wiedzą, że u pani Basi zawsze otrzyma się świeże owoce i warzywa. Niektórzy przychodzą tylko porozmawiać. Kobieta stała się powierniczką niejednego sekretu, wysłuchała niejednej historii, nie zawsze kończącej się happyendem. Cenią chociażby tylko serdeczny uścisk spracowanych dłoni. Barbara nigdy nikomu nie odmówiła rozmowy. Zawsze uśmiechnięta, nawet gdy dokucza jej ból kręgosłupa. Kilku chłopaków pomaga jej wyładowywać ciężkie skrzynie, otrzymując w zamian niewielkie sumy pieniędzy. Często jednak młodzieńcy proszą ją o coś do zjedzenia. U pani Basi zawsze znajdzie się coś dobrego.
Przemierzając gwarny, kolorowy plac targowy można było natknąć się na stoisko pełne starych książek. Nie rzucało się ono w oczy. Ot dwa chyboczące się stoliki, na których poukładane były stosy kartek, zamkniętych w oprawach, skrywających różne historie. Książki pokładzione były także w koszach leżących pod stolikami. Na każdej okładce przylepiona była pożółkła karteczka z ceną.
Właściciel kramiku również nie rzucał się w oczy. Siwy, przygarbiony staruszek zdawał się niepewnie stać na chudych nogach. Ubrany był w za duże spodnie i flanelową koszulę w kratę. Co chwilę trzymał w pomarszczonych dłoniach kubek z gorącą herbatą. Mało co się odzywał, uśmiech kładł się na jego pomarszczonej twarzy ledwie widocznym cieniem. Kiedy jednak podchodziło się bliżej i widać było oczy, można było zauważyć w nich młodzieńczy zapał i blask. Było coś wyjątkowego w tym spojrzeniu. Odnieść można było wrażenie, że jakiś młodzieniec został uwięziony w niedołężnym ciele. Biło od tego spojrzenia niezwykłe dobro.
Staruszek miał na imię Andrzej. Był emerytowanym antykwariuszem. Odstąpił swoje miejsce pracy młodemu studentowi, który studiował bibliotekoznawstwo. Andrzej był świadomy tego, jak ważne jest zdobywanie doświadczenia. Sam z trudem zdobył posadę w antykwariacie. Teraz mógł poświęcić więcej czasu żonie, wnukowi i swojej pasji jaką były nota bene książki. Dlaczego więc spędzał dnie na targowisku? Jego wnuk zaczął realizować się grając na skrzypcach. Zapisał się do szkoły muzycznej, która widząc w chłopcu ogromny potencjał, zaoferowała mu się wypożyczyć instrument, aby mógł ćwiczyć w domu. Zbliżał się jednak nieuchronnie moment, kiedy chłopak zakończy edukację w placówce, by udać się do innego miasta. Wiązało się to z koniecznością oddania szkole wypożyczonych skrzypiec. Dziadek postanowił więc pomóc jego rodzicom w zbieraniu pieniędzy na nowy instrument. Wiązało się to ze sporymi kosztami, bo chcieli już zainwestować w porządne skrzypce. Pan Andrzej dysponował pokaźna biblioteczką. Znajdowały się w nim unikatowe egzemplarze, które oprócz wartości sentymentalnej, posiadały dość znacząca wartość historyczną. Część zbiorów, tych najcenniejszych, zostawił w antykwariacie. Pozostałe książki postanowił sprzedawać na pobliskim targu. Kiedy ktoś podchodził do stoiska w staruszku budziły się mieszane uczucia. Z jednej strony cieszył się, że być może kolejne pieniądze powędrują na konto wnuka, przybliżając go do realizacji marzenia, a z drugiej strony najchętniej zabrałby te wszystkie książki z powrotem do domu, postawił na miejsce i zagłębiał się po kolei w lekturę. Przekazując klientowi zakupioną pozycję pan Andrzej opowiadał historię towarzyszącą tej książce. Każda miała jakby swoją duszę, jakby była dzieckiem emeryta. Sprzedając po kolei swoje zbiory można było dostrzec w jego oczach oprócz młodzieńczej zadziorności także blask łez. Ludzie uwielbiali słuchać historii pana Andrzeja. Czasami nie kupowali książek, ale wiedząc na co zostaną przeznaczone pieniądze, wrzucali drobne kwoty do skarbony. Staruszek nie krył wdzięczności racząc wtedy darczyńców niesamowitymi opowieściami.
Kierując się na prawo od stoiska z książkami, niecałe sto metrów dalej znajdował się kramik z biżuterią. Zatrzymując się przy tych stolikach nie można było oderwać oczu od błyskotek. Uwagę przykuwały srebrne pierścionki z oczkami o przeróżnych kolorach od czerwieni po granaty. Kolczyki zaskakiwały kształtem. Można było odnaleźć wśród nich kwiaty, postaci z kreskówek, figury geometryczne, nuty, klucze wiolinowe, owoce, warzywa, zwierzątka. Każda kobieta mogła wyszukać tutaj coś dla siebie. Biżuteria była również wykonana z różnych surowców. Drewniane korale, szklane paciorki, plastikowe bransolety. Stoisko obsługiwała młoda, energiczna dziewczyna. Ubrana była w krótkie poszarpane spodenki i obcisły top. Włosy miała niedbale związane w kucyk. Figlarne spojrzenie lustrowało przechodniów.
Zosia była studentką kulturoznawstwa. Uwielbiała swoje studia. Pasjonowała ją szczególnie kultura Indii. Czytała na ten temat książki, kupowała atlasy i przewodniki po Indiach. Jej marzeniem była podróż po tej części świata. Postanowiła dorobić sobie, aby móc spełnić swoje marzenie. Łapała się wielu zajęć. Sprzątała po domach a w międzyczasie wykonywała biżuterię, którą później sprzedawała na targu. Wiedziała, ze to kropla w morzu potrzeb, ale grosz do grosza…
Ta praca sprawiała jej wiele radości. Uwielbiała przebywać wśród ludzi. Zachęcała często do zakupu swoich produktów śmiesznymi wierszykami a nawet piosenkami. Kupowały u niej nie tylko panie. Często zaglądali tu również chłopacy. Zosia zawsze doradzała im, co mogliby kupić swoim dziewczynom, żonom, mamom, babcia na różne okazje. Wracali oni później z wieścią, że prezent bardzo się podobał. Klientki ceniły ją za umiejętność doradzenia i za szczerość. Dziewczyna nie bała się wyrazić negatywnej opinii widząc jak któraś z pań nieumiejętnie dobiera dodatki. Zosia zabierała ze sobą mały odtwarzacz płyt CD. Przy dźwiękach swoich ulubionych przebojów niejednokrotnie tańczyła sobie, przykuwając tym uwagę przechodniów.
Targowisko tętniło swoim specyficznym życiem.
Dzisiaj zapowiadał się wyjątkowo słoneczny dzień. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Tylko słońce dumnie prezentowało swój blask, chcąc wszystkich olśnić. Lekki wiatr dawał ulgę przechodzącym ludziom. Każdy wstępujący między stragany przygotowany był na ciekawą wędrówkę w poszukiwaniu potrzebnych mu produktów. Zazwyczaj nikt nie zastanawiał się nad tym co kupuje. Przychodząc jednak na to targowisko kupujący mogli zapomnieć choć na chwilę o codziennych problemach i przenieść się do świata zapachów, kolorów i dźwięków. Jeśli się miało więcej czasu, można było zostać uraczonym ciekawą historyjką emerytowanego antykwariusza, potańczyć z zakręconą sprzedawczynią ręcznie wykonywanej biżuterii lub porozmawiać ze starszą panią z warzywniaka.
Nierównym chodnikiem, dziarskim krokiem szła młoda kobieta. Długie brązowe włosy miękko opadały na plecy. Twarz była symetryczna. Duże orzechowe oczy bacznie obserwowały każdy szczegół otaczającego świata. Zgrabny nosek był lekko zadarty. Pełne, malinowe usta się w subtelny uśmiech. Ubrana była w zwiewną sukienkę w kwiaty. Podkreślała jej nienaganną figurę. Przez ramię miała przewieszoną małą, skórzaną torebeczkę.
Zgrabnie przeciskała się między mijającymi ją ludźmi. W głowie układała sobie listę zakupów. Skierowała się najpierw w kierunku warzywniaka.
-Dzień dobry pani Basiu!
- Dzień dobry Dominiko! – odpowiedziała kobieta. Zawsze bardzo się cieszyła kiedy Dominika przychodziła robić u niej zakupy. Dziewczyna przypominała jej siebie za czasów młodości. Często ucinały sobie pogawędki. Pani Basia mogła również zwierzyć się Dominice, kiedy tęsknota za zmarłym mężem stawała się zbyt obciążająca myśli. Tylko młoda dama wzbudziła tyle zaufania w starszej kobiecie, by ta opowiedziała jej swoją historię. To Dominika wspierała panią Basię podczas choroby jej męża, od czasu do czasu odwiedzała ją w domu po jego pogrzebie. Traktowała ją jak babcię, której już nie posiadała.
- Wyglądasz olśniewająco – dodała.
- Dziękuję pani Basiu – odparła dziewczyna oblewając się lekkim rumieńcem.
- A cóż to za okazja, że tak się wystroiłaś?
- Okazja? Hmmmm… dzisiaj obchodzimy z Michałem piątą rocznice ślubu. Wcale się nie wystroiłam.- dodała z uśmiechem. – Zobaczyłaby pani kreację, jaką przygotowałam na wieczór. Mała czarna i do tego wysokie szpilki. Zamierzam przygotować wykwintną kolację ze świecami, do tego jakaś romantyczna muzyka, później szampan, truskawki, te sprawy… o przepraszam, nie powinnam…
- Dziecko moje kochane! Nie powiedziałaś nic nieodpowiedniego. Młodość rządzi się swoimi sprawami. Korzystajcie póki możecie, póki się kochacie, dopóki siebie macie… - Staruszka w tym momencie głęboko westchnęła.
Dominika zauważyła wzruszenie na twarzy pani Basi. Nie powinna opowiadać przy niej takich rzeczy. Jakby mało cierpiała z powodu utraty małżonka. Postanowiła bardziej pilnować się z tym co mówi. Przychodziło jej to często z nie lada wysiłkiem. Lubiła opowiadać o swoim mężu. Przyjemność sprawiało jej również opowiadanie o sobie, o tym, co przeżyła danego dnia, co ją śmieszyło, złościło. Pani Basia była osobą, która uwielbiała ją słuchać.
- Sebek składając mi rano życzenia powiedział, że szykuje dla mnie jakąś specjalna niespodziankę. Jestem ogromnie ciekawa, co to takiego będzie. Wróci niestety dość późno z pracy, ale w sam raz na kolację i deserek. – dziewczyna zachichotała nerwowo. Mimo jej radosnej miny i całego energicznego zachowania, odnosiło się wrażenie, że gdzieś jest jakaś malutka ryska na nieskazitelnie gładkim lustrze ich związku.
- Prawdziwy szczęściarz z tego twojego Sebastiana. – Pani Basia nie kryła również rozbawienia rozmową. Jakby widziała siebie te trzydzieści lat temu.
- Aha, gdzie by znalazł drugą taką kochającą żoneczkę jak ja. – roześmiała się w głos Dominika.
- Chyba już nigdzie. Dzisiaj dla dziewczyn liczą się kariera, sukces. Nie chcą wiązać się na stałe. Uważają instytucje małżeństwa jako przeżytek, coś niemodnego. Wolą niezobowiązujące znajomości, oszukując w ten sposób same siebie, że tak jest lepiej, bezpieczniej.
- Dokładnie pani Basiu. Jeżeli dwoje ludzi się kocha, to dlaczego nie zawrzeć związku małżeńskiego. Przecież jest to ukoronowanie miłości łączącej parę. I jeśli jest to prawdziwe uczucie, to ślub nie będzie oznaczał końca, a wręcz przeciwnie. Sakrament małżeństwa wymusza odpowiedzialność. Być razem na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu. Wiadomo, że nie zawsze jest kolorowo, a kłótnie są nieuniknione. Jednak kiedy czuje się obrączkę na palcu, zobowiązuje to do walki o związek. Kiedy żyje się na „kocią łapę” łatwo po pierwszej poważniejszej kłótni powiedzieć sobie „żegnaj” i wszystko zniszczyć. A później co? Pozostaje pustka, nie ma się nic. To jest niedojrzała postawa. Będąc w małżeństwie trzeba podjąć odpowiedzialność za tą drugą osobę, za siebie i walczyć o to co połączyło dwoje ludzi.
- Widzę rozsądnie podchodzisz do sprawy. Jesteś w stanie walczyć do upadłego o wasze małżeństwo, jeśli zajdzie taka potrzeba?
- Taaak… - dało się wyczuć w głosie Dominiki lekkie drżenie. Barbara wyczuwała co się święci. Zbyt dużo przeżyła, zbyt długo już żyła na tym świecie, zbyt dużo widziała, zbyt wielu historii się nasłuchała. Jednak szybko wyparła swoje wątpliwości , gdyż uznała, że być może jej się coś przywidziało. Przecież Dominika i Sebastian stanowili wzór małżeństwa.
Dominika studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. Od zawsze przebijała przez nią artystyczna dusza. Była niespokojną dziewczyną. Ciągle szukała swojego miejsca na ziemi. Zajmowała się wieloma rzeczami jednocześnie, nie potrafiąc się skupić na jednej konkretnej. Uwielbiała szkicować. Często urządzała sobie wycieczki w przeróżne zakątki, by móc tam oddawać się w ciszy i spokoju swojej pasji. W torbie zawsze znajdował się szkicownik i piórnik z ołówkami.
Była osobą, która czerpała z życia garściami. Wszędzie było jej pełno. Potrafiła cieszyć się z drobnych rzeczy. Nawet kiedy zdarzały się problemy, ona potrafiła nawet w pozornie beznadziejniej sytuacji odnaleźć światełko w tunelu. Kiedy po ciężkim dniu padała ze zmęczenia na kanapie, potrafiła zaśmiać się w głos. Siadała na parapecie z kubkiem herbaty i obserwowała zachód słońca, po czym urządzała sobie godzinną kąpiel w wannie.
Dziewczyna uwielbiała przebywać wśród ludzi. Miała mnóstwo znajomych. Ludzie lgnęli do niej instynktownie. Potrafiła znaleźć czas dla każdego. Potrafiła uważnie słuchać drugiej osoby. Sama chętnie dzieliła się różnymi przemyśleniami, śmiało wypowiadała swoje zdanie. Szanowano ją za to.
Pewnego razu wybrała się ze znajomymi do ich ulubionego klubu. Królowały tam rytmy latynoskie. Płomienna salsa, rytmiczna samba i seksowna rumba grane były na przemian. Dominika lubiła takie klimaty. Ubierała się wtedy w zwiewną sukienkę, włosy zaczesywała w kok i wpinała w niego biały kwiat lilii. Czuła się na parkiecie jak ryba w wodzie. Nigdy nie brakowało jej partnerów do tańca. Sama poruszała się płynnie, pozwalając nieść się rytmowi muzyki. Rzucała zalotne spojrzenia, kusicielsko poruszała biodrami.
Kiedy zmęczyła się tańcem postanowiła podejść do baru i zamówić jakiś sok. Usiadła na stołku. Czekając na podanie napoju, rozejrzała się po Sali. Na parkiecie tańczyły jak koleżanki. One również świetnie się bawiły. Koledzy prześcigali się w stosowaniu wymyślnych figur tanecznych. Nawet w klubie nie dawali za wygraną. Od zawsze panowała między nimi cicha rywalizacja na każdym polu, pomimo tego, że darzyli się dużą sympatią.
Rozejrzała się ponownie. Jej uwagę przykuł chłopak, który siedział w kącie Sali, sącząc powoli piwo. Widać było, że niezbyt dobrze czuje się w tym klubie. Zdawało się, że krępuje się wyjść na parkiet, albo podejść do dziewczyny i zacząć rozmowę. Wyglądał dość przeciętnie. Ubrany był w jeansy i koszulę. Był dość szczupłą osobą. Krótko przystrzyżone brązowe włosy, brązowe, bystre oczy i dość mocno zarysowane rysy twarzy.
Dominika poczuła, że może być interesującą osobą. Bardzo chciała poznać tego nieśmiałego chłopaka. Wydawało się jej, że odnajdzie z nim nic porozumienia. Podeszła do jego stolika. Chłopak nie krył zdziwienia i zakłopotania zaistniałą sytuacją.
- Cześć, mam na imię Dominika. – dziewczyna uśmiechnęła się najserdeczniej, jak tylko potrafiła.
- Czeeeść… - odparł niepewnie młodzieniec. – Mam na imię Sebastian. –
- Dlaczego siedzisz tutaj sam? – zapytała z nieskrywaną ciekawością.
- Mój przyjaciel wyciągnął mnie do tego klubu. Wie, że nie za bardzo przepadam za takimi miejscami, a mimo tego zaproponował mi to miejsce. Umówił się tu z dziewczyną. Ja nie potrafiłem odmówić, bo wiedziałem, jak bardzo mu zależy na tym spotkaniu. Tylko, że ja nie chcę robić za przyzwoitkę. Kiedy udał się z nią na parkiet, ja zamówiłem piwo i się tu usiadłem. W sumie właśnie zamierzałem wyjść. Niech kumpel poczuje się swobodnie, ja odwaliłem swoją robotę.
- No co ty! Zabawa zaczyna się dopiero rozkręcać.
- Naprawdę nie lubię takich miejsc. Poza tym musze jutro wcześnie wstać. Pracuję w biurze projektowym i nie mogę przez imprezę zawalić pracy. A ty co w życiu robisz, tajemnicza Dominiko.
- Studiuję na ASP. W sumie to ja szkicuję, ty rysujesz projekty, coś nas łączy. – dodała zalotnie.
- No w sumie… - onieśmielenie nie opuszczało chłopaka, chociaż w głębi duszy pragnął, aby dziewczyna nie kończyła rozmowy i dalej nią kierowała.
- Wiesz co? Może spotkamy się jutro na kawie? Znam taką spokojną kawiarenkę, niedaleko tego klubu. Pogadalibyśmy na spokojnie, bez tego gwaru. Oczywiście jak skończysz pracę.
- Interesująca propozycja. To może wymieńmy się numerami telefonów i jutro dogadamy się co do godziny spotkania. – Sebastian poczuł lekką dumę z faktu, że wyszedł z inicjatywą wymiany informacji kontaktowych.
- Zgoda!
Nie mając przy sobie kartek, napisali swoje numery na serwetkach. Co śmieszne, Dominika nie zabrała na imprezę telefonu komórkowego, ale za to była w posiadaniu ołówka.
- To ja może zadzwonię po pracy.
- Dobrze, trzymam za słowo! – Dominika puściła subtelnie oczko w kierunku Seby.
Chłopak nieomal nie uniósł się w powietrzu. Chciał wybiec na zewnątrz i krzyczeć z radości, jednak stwierdził, że to nie przystoi mężczyźnie. Odprowadził wzrokiem dziewczynę, która z nieznanych mu powodów podeszła do niego i zaczęła rozmowę. Dopił piwo i poszedł do domu. Na drugi dzień zastanawiał się nawet czy owa sytuacja nie była snem, jednak kiedy w kieszeni spodni odszukał serwetkę z numerem telefonu, jak na skrzydłach popędził do pracy.
Dominika powróciła na parkiet. Ze zdwojonym pokładem energii ruszyła do tańca. Oczy błyszczały niesamowitym blaskiem. Znajomi zauważyli zmianę nastroju. Domyślali się, że spotkała ona kolejna interesującą osobę. Kiedy poznawała każdego z ich paczki, jej oczy świeciły w ten sam sposób. Wiedzieli, że wkrótce ich grono poszerzy się o kolejną jednostkę.
Na drugi dzień zadzwonił Sebastian. Dotrzymał słowa. Spotkali się na kawie. Rozmawiali ze sobą pięć godzin. Wydawało im się, że wspólnym tematom do rozmowy nie będzie końca. Czuli, że znają się od zawsze. Byli natomiast jak ogień i woda. On – rozważny, odpowiedzialny, ostrożny, lubiący spokój, domowe zacisze, racjonalista. Ona – niepokorna, nadpobudliwa, radosna, otwarta na ludzi, uwielbiająca dobra zabawę, kochająca podróże. Jednak coś ich pchało ku sobie.
Ta niewidzialna siła zaprowadziła tych młodych ludzi przed ołtarz po dwóch latach znajomości. Dominika przyoblekła się w postać przykładnej żony, która czeka codziennie z obiadem na męża, który zarabia na dom. Ograniczyła wyjścia ze znajomymi, chociaż nadal utrzymywali kontakt mailowy i telefoniczny. Nauczyła się gotować wymyślne potrawy, dokładała wszelkich starań aby ich dom był przytulnym gniazdkiem. Sebastian wracał do domu wiedząc, że zastanie w nim kochającą małżonkę. Uprawiali seks cztery razy w tygodniu. Chodzili w soboty na długie spacery we dwoje. Niedzielne popołudnia spędzali najczęściej u rodziców jednej i drugiej strony. Dwa razy w miesiącu chodzili do teatru i kina. Raz w miesiącu odwiedzali również galerię sztuki. W wakacje wyjeżdżali w góry bądź nad morze. I tak już pięć lat.
- Dominiko, to co podać? – Barbara przerwała niezręczne milczenie.
- Poproszę cztery pomidory, jednego ogórka i koszyczek truskawek.
- Już się robi.
- Która godzina pani Basiu?
- Już trzynasta.
- Już?! Matko, jak późno! Muszę już iść, bo nie wyrobię się z przygotowaniami. Trzeba przyrządzić kolację, no i zrobić się na bóstwo.
- Dominiko, już wyglądasz na bóstwo.
- Proszę mi nie słodzić – dodała rozbawiona dziewczyna.
Zapakowała produkty do lnianej torby i pospiesznie ruszyła przed siebie, machając jeszcze na pożegnanie starszej kobiecie. Jej głowa wypełniła się myślami, co po kolei będzie wykonywać po powrocie do domu.
Dziewczyna przeszła również obok stoiska z książkami. Uśmiechnęła się szeroko do pana Andrzeja. Starała się zawsze wrzucić choć kilka złotych do skarbonki, nie kupując przy tym żadnej książki. Wiedziała, że staruszek z bólem serca sprzedaje swoje zbiory, jednak czyni to w szczytnym celu. Emerytowany antykwariusz odwzajemnił uśmiech. Czuł ogromną sympatię do Dominiki. Zawsze pogodna, energiczna, kiedy było trzeba wspomogła pieniężnie, niejednokrotnie umilała mu czas rozmową.
Kobietka udała się również do stoiska z biżuterią, gdzie zawsze kupowała sobie jakąś błyskotkę. Poza tym uwielbiała rozmawiać z Zosią. Obie dorównywały sobie pokładom pozytywnej energii i podejściem do życia. Oby dwie posiadały artystyczne dusze.
- Cześć Zosia!
- No siemanoooo Domi!
- Masz może jakąś oryginalną czerwona biżuterię? Wiesz… dzisiaj mam rocznicę i chciałam coś wyjątkowego…
- Aaaaaa… ma się rozumieć! – odparła figlarnie Zosia.
- Oj nie zawstydzaj mnie. Po prostu chcę zrobić wrażenie na mężu.
- Wiadoma sprawa! Widzę romantyczny wieczorek się zapowiada.
- No… tak… już nie mogę się doczekać. Trochę mi się spieszy. Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia.
- Rozumiem kochana. Nie musisz mi się tłumaczyć. W ramach rekompensaty liczę na zaproszenie na kawę i zdanie relacji z dzisiejszego wieczoru. Oczywiście co pikantniejsze szczegóły możesz zostawić dla siebie. – dodała Zosia, prezentując w uśmiechu wszystkie zęby.
- Dziękuję łaskawco. – odpowiedziała Domi z równie szerokim uśmiechem.
- No uciekaj już, bo rzeczywiście się nie wyrobisz.
- Do zobaczenia!
- Do widzenia!
Dominika zapakowała do torebki kolczyki w kształcie czerwonych róż oraz szeroką bransoletę w tym samym kolorze. Mimo umiłowania ekstrawagancji, postanowiła dziś postawić na klasykę. Spojrzała w górę. Niebo pozostawało nadal nieskazitelnie błękitne. Czuła, że ten dzień będzie przełomowy. Lekko zadrżała i ponownie uśmiechnęła się sama do siebie.
Idąc energicznym krokiem przemierzała kolejne ulice kierując się w stronę domu. Zaczęła sięgać do torby, próbując poszukać kluczy. Oderwała wzrok od trasy, którą szła. W pewnym momencie poczuła, że obija się o kogoś. Wpadła na mężczyznę, wypuszczając z ręki z zakupy. Pomidory potoczyły się po chodniku. Zszokowana dziewczyna zaczęła jednocześnie przepraszać mężczyznę i zbierać rozsypane warzywa. W jednej chwili dłonie spotkały się próbując podnieść tego samego pomidora. Dziewczyna podniosła wzrok. Zatrzymała na moment oddech. Ujrzała dość postawnego mężczyznę, ubranego w czarne, sztruksowe spodnie i w koszulę tego samego koloru. Oczy miały coś magnetycznego w sobie. Domi aż zadrżała. Jej uwadze nie umknął również dość znaczący szczegół. Na prawym policzku nieznajomego widniała głęboka szrama, prawdopodobnie zadana nożem. Było coś niepokojącego w tej postaci.
Mężczyzna również zdążył się dokładnie przyjrzeć kobiecie. Z zainteresowaniem ogarniał centymetr po centymetrze jej ciało. Pomógł jej pozbierać rozsypane zakupy.
- Dziękuję za pomoc i bardzo przepraszam, że wpadłam na pana. Mam nadzieję, że nic się panu nie stało. – wyjąkała w pośpiechu.
Tajemniczy nieznajomy nie odpowiedział ani słowem. Chwycił Dominikę za rękę. Ona lekko się wystraszyła, jednak z niewyjaśnionych przyczyn nie cofnęła reki. Wydawało się, że jest ciekawa, co za chwilę nastąpi. Coś jej mówiło, że nie ma odchodzić. Podświadomie czuła sympatię to nieznajomego. Jej instynkt samozachowawczy jakby pozostał uśpiony. Nie czuła odrazy związanej z wyglądem mężczyzny. Wręcz przeciwnie, coś ją w nim pociągało.
Gość podczas pomocy kobiecie, wziął jej szminkę. Na odsłoniętej ręce Dominiki napisał ową szminką: „Chodź za mną”. Dziewczyna ze zdziwieniem, a za razem z zaciekawieniem spojrzała na osobnika. Ten odwróciwszy się ruszył przed siebie. Ona zaczęła podążać za nim. Była to absurdalna sytuacja. Każda, zdroworozsądkowo myśląca dziewczyna nie poszłaby za podejrzanym typem, a raczej jak najszybciej oddaliłaby się w przeciwnym kierunku i zadzwoniła po kogoś bliskiego. Ona jednak cały czas szła za nieznajomym. On przez drogę jaką przebyli, nie odwrócił się w jej stronę ani razu.
Przemierzali ciasne uliczki. Dzielnica nie była ujmująca. Nie minęło wiele czasu, a znaleźli się w podejrzanej kamienicy. Smród wymiocin i sików idealnie komponował się z odrapanym, ponurym budynkiem. Ona zapomniała zupełnie o przygotowaniach rocznicowej kolacji. W tej chwili liczył się tylko nieznajomy mężczyzna. Już nie czuła strachu. Przepełniała ją ciekawość i pewien rodzaj podniecenia.
Nieznajomy zaczął wspinać się po chodach. Docierając na trzecie Pietro, otworzył drzwi do mieszkania. Było ono równie ponure, jak całe otoczenie. W środku panował półmrok. Ciężkie zasłony skutecznie uniemożliwiały promieniom słonecznym rozświetlenie wnętrza. W powietrzu unosił się ostry zapach rozpuszczalnika.
Wchodząc do mieszkania, dziewczyna bacznie rozglądała się, starając się zarejestrować możliwie jak najwięcej szczegółów. Cicho zamknęła za sobą drzwi i udała się za przewodnikiem będącym za razem właścicielem tego lokalu.
Wszystko odbywało się w milczeniu. Mężczyzna skinął dłonią na znak, aby ona usiadła się na podłodze w największym pokoju. Był to chyba salon. Ciężko było określić przeznaczenie pomieszczenia, ponieważ kontury rozmywały się w półmroku. Jednak udało jej się dostrzec rozstawione w kącie sztalugi. Więc tajemniczy pan był malarzem. To tłumaczyło dobrze znany Dominice zapach terpentyny i farb. Chłonęła ona całą sobą wszystko, co się działo. Uważnie obserwowała każdy ruch nieznajomego.
On zasłonił do końca okna. W pomieszczeniu zapanowała ciemność. Dawało się wyczuć oprócz smrodu farb również pewien erotyzm. Zaczął rozpalać drewno w kominku. Płomienie zaczęły ogarniać ciepłym blaskiem każdy kąt pokoju. Wkrótce dało się odczuć również podwyższenie temperatury. Na ciałach obydwojga wystąpiły krople potu. Każde z nich starało się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wszystko działo się powoli i spokojnie. Każde z nich było również odprężone a zarazem czekało na rozwój dalszych wypadków.
Nieznajomy w pewnym momencie wyszedł z pokoju. Dominika zupełnie zatraciła poczucie czasu. Poczuła zaufanie do niego. Intrygował ją, pociągał fizycznie i psychicznie. Zapragnęła aby jak najszybciej powrócił do niej. I tak jak o tym pomyślała, tak mężczyzna usiadł naprzeciwko niej. Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami. Długo wpatrywali się w siebie.
Nagle on wstał. Gestem zatrzymał ją i wskazał, że ma pozostać w siadzie skrzyżnym. Stanął za jej plecami. W dłoniach trzymał kawałek materiału, zawiązując nim jej oczy. Lekko zaskoczona wzdrygnęła się, jednak on czule chwycił ją za ramię. W tym momencie ona zupełnie przestała się bać. Miała ochotę przytulić się do niego i pocałować. Nie chciała jednak wychodzić z inicjatywą. Czekała na kolejny jego ruch.
Nieznajomy delikatnie zaczął wędrować dłońmi po jej ciele. Rozpoczynając od ramion, poprzez klatkę piersiową, brzuch, uda aż po stopy. Przysunął swoją twarz do jej głowy. Upajał się zapachem jej włosów, jej skóry. Palcami uczył się jej twarzy, nosa, ust, szyi. Delikatnie muskał ciało, na którym pojawiła się gęsia skórka. Delikatne dreszcze wstrząsały nią. Czuła jak ogarnia ją ciepło nie tylko z powodu rozpalonego kominka. Czas się dla niej zatrzymał. Mężczyzna podszedł do sztalug. Ujął w dłoń pędzel i słoik z wodą. Zdjął delikatnie sukienkę i stanik Dominiki. Położył ją na miękkim dywanie.
Nakłonił również poprzez dotyk dziewczynę, aby się położyła na podłodze. Zanurzając w wodzie pędzel zaczął wędrować nim po jedwabiście gładkiej skórze Dominiki. Kilka kropel wody spłynęło do zagłębienia przy obojczyku oraz do pępka. On delikatnie i z uwagą zlizał językiem te wodne perełki. Wilgotnym włosiem zataczał kręgi wokół stwardniałych sutków. Kierował się wzdłuż mostka, poprzez pępek, podbrzusze, uda aż do samych stóp. Każdy ruch wywoływał u niej dreszcze. Malował na jej ciele niewidzialne arcydzieło. Ruchy były zdecydowane i za razem pełne czułości i delikatności.
Dominika wiła się z rozkoszy. Nigdy nie odczuła z taką intensywnością orgazmu. Owszem, mąż zaspokajał ją seksualnie, ale to nie było tak nasilone.
Nieznajomy nie przerywał swojej pracy. Pędzel zakreślał kolejne kształty, dając dziewczynie następne chwile uniesienia. Kiedy mistrz zakończył dzieło, ona wygięła swoje ciało w lubieżny łuk. Czuła się maksymalnie spełniona.
On pozwolił jej ochłonąć, podając przyniesioną w międzyczasie szklankę z zimnym sokiem pomarańczowym. Ona pijąc zachłannie, pozwoliła kilku kroplom popłynąć wzdłuż szyi, pomiędzy piersiami aż do podbrzusza.
Cały czas nie wymienili ze sobą ani jednego zdania. On pozwolił dziewczynie ubrać stanik i sukienkę. Miała problemy z zapięciem biustonoszu, ponieważ nie mogła opanować drżenia rąk. Była rozpalona i szczęśliwa. Zdjęła z oczu opaskę. Intensywnie wpatrywała się w artystę. Nagle coś zakłuło ją w piersi. Zrozumiała, że coś ją ominęło. Poczuła, że ostatnie pięć lat było cholerną iluzją i więzieniem. Zapiekły ją oczy. Zalała ją fala gniewu i bezsilności. Chciała krzyczeć, ale coś nakazywało jej milczeć. Postanowiła w tej chwili po raz pierwszy podążyć za głosem serca.
Podeszła do mężczyzny. Ujęła w swoje dłonie jego twarz i namiętnie pocałowała. Na jej ciele znów pojawiła się gęsią skórka. I on zareagował lekkim dreszczem, poddając się bez oporów kobiecie. Teraz role się odwróciły. Ona zawiązała chustę na oczach nieznajomego. Kiedy jej opuszki palców przebiegły wzdłuż blizny, gwałtownie odwrócił twarz. Ona nie zraziła się tym. Stanowczo ujęła jego głowę w swoje dłonie i ponownie czule pocałowała. On westchnął z ulgą.
Dominika zaczęła powoli rozpinać jego koszulę. Ubranie kryło pod sobą umięśniony korpus. Ramiona były silne, mięśnie wyraźnie zarysowane. Zaczęła dłońmi badać każde wgłębienie, każde wybrzuszenie jego ciała. Oddech mężczyzny z każdą chwilą przyspieszał. I ona zamoczyła pędzel w wodzie. Rozpoczął się akt tworzenia miłosnej historii. Woda pozostawiała lśniący ślad na napiętej skórze. Jednak ona nie poprzestała na samym malowaniu. Również jej usta zaczęły zaznaczać swoją obecność na czole, policzkach, ustach, płatkach uszu, jabłku Adama, sutkach, żebrach, pępku i podbrzuszu. Dłonie próbowały odczytać zagadkę właściciela tego ciała.
Nieznajomy również wydał jęk rozkoszy. Czuł, że ta dziewczyna odmieni jego życie. Czuł, że coś w nim poruszy. Nie pomylił się. Dwoje artystów wymieniło się doświadczeniem. Każde z nich opowiedziało na ciele partnera własną historię życia. Nie były to sielankowe obrazki. Raczej pełne wyrzutu dramaty, które skrywali w zakamarkach duszy. Czuli, że to pozostanie ich tajemnicą do grobowej deski.
Obydwoje zaspokoili swoje żądze nie dokonując pełnego aktu cielesnego. Spełnili się ważniejszym dla nich wymiarze. Ciało posłużyło im tylko za płótno. Stali się mistrzami, którzy stworzyli dzieła swojego życia.
Mężczyzna po dłużej chwili zdjął opaskę ze swoich oczu. Czuł że trawi go gorączka. Chciał jednak by nigdy nie gasła. Ubrał powoli koszulę. Miał również problemy z zapięciem guzików.
Dominika wstała. Wiedziała, że musi już iść. Ale po co? Ah tak… przygotowanie kolacji dla męża. Celebrowanie ich pięcioletniego, nienagannego pożycia małżeńskiego. Musi olśnić Sebastiana kolacją i „nocą poślubną” . Skierowała swoje kroki ku wyjściu. W tym momencie z głębi pokoju usłyszała, jak nieznajomy wypowiada skierowane do niej „dziękuję”. Słowo to zelektryzowało wystygające jej ciało.
Zbiegła żwawo ze schodów. Na zewnątrz kamienicy, która cuchnęła tym samym smrodem jak przed wejściem do niej, dziewczyna zerknęła na zegarek. Z przerażeniem zorientowała się, że jest już siedemnasta. Zaczęła biec w kierunku mieszkania.
Niebo nadal pozostawało nieskazitelnie błękitnie. Słońce nadal raczyło przechodniów rozkosznym ciepłem. Tylko lekki wietrzyk już ustał.
Dominika w pół godziny znalazła się w domu. Pobiegła do kuchni. Po chwili w powietrzu zaczął się unosić intensywny zapach pomidorów. Ona udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic. Przyodziała się w małą, czarną sukienkę. Na stopy założyła szpilki. W uszach rozkwitły kolczykowe czerwone róże. Ręka została przyozdobiona czerwoną bransoletą.
Dziewczyna z charakterystyczną dla niej awangardą nakryła stół. Ułożyła na nim talerze, serwety, kieliszki do wina i świece.
Sebastian wrócił do domu w szampańskim nastroju. Szef awansował go na kierownika jednej z filii firmy, co wiązało się również z podwyżką. W rękach trzymał ogromne pudło przyozdobione również pokaźnych rozmiarów kokardą. Już nie mógł się doczekać kiedy przekaże żonie radosne wieści, przytuli ją, nie wspominając o tym, co będzie działo się w sypialni.
Nie rozbierając się nawet wpadł z impetem do salonu. Oczy zaszkliły się na widok odświętnie nakrytego stołu. Jak bardzo kochał swoją idealną zonę i jak ona musiała kochać jego. Wiedział to już od pamiętnego wieczoru w klubie. Podszedł on do stołu. Na jednym z talerzy leżała kartka z nakreślonymi w pośpiechu wyrazami: DZIĘKUJĘ ZA PIĘĆ LAT MAŁŻEŃSTWA. ŻYCZĘ Ci DALSZYCH RÓWNIE SZCZĘŚLIWYCH LAT. JEDNAK JUŻ BEZE MNIE. NIE SZUKAJ MNIE. ODCHODZĘ. DZIĘKUJĘ!

1246 wyświetleń
19 tekstów
1 obserwujący
  • 23 July 2012, 23:12

    Dziękuję za opinię, każda wskazówka jest dla mnie cenna:) cieszę się, że opowiadanie skłoniło Cię do zastanowienia... o to mi chodziło. Jakie są dalsze losy? to również chciałam pozostawić czytelnikowi:)
    jednak kiedyś możne napiszę ciąg dalszy tej historii:)