Menu
Gildia Pióra na Patronite

Moje sny 3

LittleLotta

LittleLotta

-Gośka! Zamknij to okno!- krzyknęła Weronika z pokoju obok, a ja zerwałam się szybko, żeby powstrzymać śnieg przed wpadaniem do naszego skromnego domu. Zima w tym roku dawała nam do wiwatu i nikt w ogóle nie przychodził w te strony, więc nasze dni były nudne i monotonne. Przy kubku gorącej herbaty siedziałyśmy i się śmiałyśmy z tych samych głupot, co wczoraj. Każdego ranka czekałyśmy, aby jakiś zabłąkany turysta wstąpił do tego zapomnianego przez czas schroniska, ale ta chwila w ogóle nie chciała nadejść.

Powstrzymałam skrzypiące okno przed wypadnięciem z framugi i siadłam na kanapę. Na ustach wciąż miałam uśmiech, ale zaraz też spełzł on z mojej twarzy. Byłam samotna, a przelotne flirty z turystami w wakacje mi nie wystarczały. Spojrzałam smętnym wzrokiem na czarną różę w doniczce, która była bezsprzeczną atrakcją tego miejsca. Moja róża. Wiązała się z nią historia i już chciałam sobie ją powspominać jak jakaś stara babcia, kiedy z zewnątrz usłyszałam przerażone krzyki, a później dźwięk pękającego lodu.
Tuż poniżej schroniska znajdował się staw. Nie za duży, ale za to bardzo głęboki. Wciągnęłam szybko kurtkę na grzbiet i założyłam buty na nogi. W biegu rzuciłam do Weroniki, żeby zabrała sprzęt ratowniczy i już byłam na zewnątrz. Rozejrzałam się uważnie i przegapiłabym te biedne dzieci, ale jedno z nich miało taką słodką jaskrawoczerwoną kurtkę i mocno się wyróżniało pośród zadymki. Pobiegłam w tamtym kierunku i zobaczyłam, co się stało.
Nic wielkiego, chociaż dla tych dzieci… Jedna dziewczynka ześliznęła się ze skarpy i jej noga wpadła do jeziora. I tyle. Oczywiście podeszłam do nich, wzięłam małą na ręce, a drugiej powiedziałam, żeby szła tuż za mną.
W progu stała już Weronika, która przejęła szybko dziecko i zabrała ją do sypialni, gdzie opatrzyła jej nogę. Ja zajęłam się tą dziewczynką w jaskrawoczerwonej kurtce.
- Co wy tu robicie? – spytałam niepewna, co mam zrobić. Pociągnęłam ją w stronę kominka i posadziłam na kanapie. Była tak roztrzęsiona, że pozwoliła zdjąć sobie kurtkę i bluzę. W czasie, kiedy ona dochodziła do siebie i zbierała się na rozmowę, zrobiłam cztery gorące czekolady.
- Wyszłyśmy na spacer.- zaczęła i po chwili wahania kontynuowała.- Ale zaczęło padać i trochę zabłądziłyśmy. Kluczyłyśmy tak nie wiedząc dokąd idziemy, aż zobaczyłyśmy światła waszego domu. Biegłyśmy.
Zaraz potem rozpłakała się, co było wspaniałym znakiem. Widać dochodziła do siebie i docierała do niej ich głupota. Po jakichś dwudziestu minutach milczenia dołączyła do mnie Weronika i zakomunikowała, że małej nic nie jest i teraz śpi.
- Ty chyba też powinnaś pójść spać. Jutro rano zwieziemy was na dół na skuterach. OK?
- Dobrze.- Mała wstała i już szła w kierunku sypialni jej przyjaciółki, kiedy przystanęła przed krzakiem róży. Przyglądała jej się przechylając głowę raz w jedną stronę, a drugim razem w inną. Był nim zaintrygowana. Podeszła jeszcze bliżej, dotknęła aksamitnych, czarnych płatków kwiatu. Jeszcze nigdy nie widziałam osoby tak zauroczonej moją roślinką. Już, już się wycofywała, kiedy zahaczyła dłonią o kolczastą łodyżkę.- Au!
- Nie! – Zdążyłam jeszcze krzyknąć, ale na jej ręce już pojawił się czerwony ślad. Zaraz też na mój krzak spadło kilka kropel szkarłatnej krwi, a kiedy one dotknęły róży… Nagle czarne kwiaty zmieniły się w takie o kolorze krwi.- Nie…
- Co się stało? Co ja zrobiłam?- Dziewczynka patrzyła na mnie przerażona. Tak samo Weronika. Ja też spojrzałam na nie bezradnie i skinieniem głowy wskazałam na kanapę. Usiadłyśmy tam wszystkie, a ja zaczęłam swoją historię.
- To nie było zbyt dawno temu. Może jakieś trzy albo cztery lata wstecz. Tak jak i dziś wierzyłam naiwnie w miłość od pierwszego wejrzenia i księcia z bajki. I trafiło mnie. Pewnego dnia spotkałam w Zakopanym tajemniczego mężczyznę i się w nim zakochałam. On zdawał się czuć do mnie to samo, ale nie spotykaliśmy się.
- Dlaczego?- spytała zdziwiona moja przyjaciółka.
- Bo tamtego dnia, kiedy go poznałam i kiedy rozmawialiśmy, on powiedział, że zabierze mnie stąd na koniec świata. Że będziemy żyć razem gdzieś, gdzie nas nikt nie znajdzie. Jednak ja nie mogłam. Odmówiłam mu, mówiąc, że mam coś do zrobienia tutaj. Nic nie odpowiedział, a myśmy się rozstali. Następnego dnia pod drzwiami mojego mieszkania znalazłam róże o czarnych kwiatach w doniczce i list. Z tego listu dowiedziałam się, że ma na imię Eryk i że dopóki ten kwiat nie zostanie zbroczony krwią, to ja mogę pozostać tutaj i robić, co chcę. Tak też zrobiłam, spychając gdzieś na bok, to wszystko, o czym napisał.
- To jest ta sama róża?- spytała dziewczynka, a kiedy skinęłam głową , przestraszyła się nie na żarty.- Boże. Ja przepraszam, naprawdę.
- Gośka! I ty w to wszystko wierzysz?!- zachłysnęła się ze zdziwienia moja przyjaciółka.
- Wierzę.- odparłam ze łzami w oczach.- On tu po mnie przyjdzie. Czuję to, a najgorsze jest to, że w sercu czuję radość, a nie smutek i strach. Nie boję się, nic mi nie jest straszne.
W tym momencie frontowe drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wtargnął zimny wiatr i śnieg. Na progu stała mroczna, przystojna postać. Wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja jak zahipnotyzowana wstałam.
- Gosiu…- szepnął znajomy głosem, a ja zaczęłam podchodzić do niego. Weronika krzyknęła coś jeszcze, próbowała mnie zatrzymać, ale ja szłam dalej, a mój luby złapał mnie za rękę. Trzymając się tak wyszliśmy w śnieżną zawieję…

2972 wyświetlenia
51 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!