W naszych spojrzeniach nie było nic. Ani miłości, ani sympatii... Liczyło się tylko to, jak bardzo nasze ciała są dopasowane do siebie. Z jaką władczością przejmowaliśmy kontrolę nad tym, co działo się tu i teraz. Nie było wczoraj. Nie było jutra. Jest tylko ta chwila. Przyspieszone oddechy, zawrót głowy. Mocne szarpnięcia. Cichy, ledwo słyszalny skowyt. To nie była magia. Czułam się jak zwierzę w potrzasku. Uciec czy zostać? Im bardzie próbowałam się wyrwać, tym on bardziej dociskał do mnie. Miałam wrażenie jakby ten wielki salon zmienił się w malutką klitkę. Metr na metr. Brakowało mi tchu. W nagim pokoju rozległ się trzask. Później zaczęła piec mnie skóra. Płonęłam. Płonęłam żywym ogniem. Jeszcze chwila i spale się żywcem. Będę tylko pyłem, puchem marnym. Nicością. Jeszcze chwila i... zniknę.
.Rodia, wiesz co jest najlepsze? Że nic mnie to nie obchodzi. Kiedyś wydawało mi się, że mam misję, że muszę stanąć po jakiejś stronie. W dodatku myślałam, że ta strona jest słuszna... a dziś? Nawet mnie to nie bawi. Zestarzałam się.