Menu
Gildia Pióra na Patronite

LOS

fyrfle

fyrfle

Ewaryst Setla usiadł w swoim ulubionym fotelu w salonie z kubkiem gorącej kawy w palcach dłoni. Usiadł jak to Polacy siadają przed drogą. Z kubkiem kawy, nie setką wódki, jak to od wżdy czynili jeźdźcy, a dzisiaj czynią kierowcy. On wyruszał w wędrówkę.

Tak. Pomyślał. Wędrowanie. Najbardziej kojarzyło mu się z losem. Już od najwcześniejszych lat dzieciństwa uwielbiał wędrowanie. Chyba zaszczepiła w nim to babcia, która o złotej polskiej jesieni zabierała go na pieszą pielgrzymkę z ich wsi do sanktuarium świętej Jadwigi w Trzebnicy i jeszcze wujostwo, którzy, kiedy przyjeżdżali z Lublina do ich leśnego przysiółka na miesięczne wakacje i szedł z nimi codziennie sześć kilometrów do miasta na zakupy i na basen.

Było ich ośmioro, to mama siłą rzeczy nie mogła ich dopilnować. Pilnowali się sami wędrując po lesie, polnych drogach, nad rzekami oraz pasąc krowy. Symetrycznie odbywali wędrówkę arterią szeroko rozumianej edukacji. Przedszkole, szkoły, studia, pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości, pierwsze doznane podłości od ludzi, pierwsza szklanka piwa, wcześniej pierwszy kieliszek wódki ukradkiem wypity w grzechu siódmego przykazania ze stołu którejś z licznych wtedy biesiad. Los biedny, ale pełen biesiadowania. Ależ genialny paradoks!

Potem miasto powiatowe i mniej niż zaangażowana wędrówka przez naukę, ale za to w wagarach namiętne wędrowanie przez Wrocław, Oleśnicę, Kluczbork, Ostrzeszów i Ostrów Wielkopolski. Ale nietypowe to wagary. Teatr, kino, mecze, opera. Tak, były bulwary nad Odrą i tak zwany Trójkąt Bermudzki. Wino i bimber. Nocowanie pod gwiazdami nad Odrą, Oławą i Widawą. I paradoks jeszcze jeden - matura zaliczona cztery razy na pięć.
Studia w Krakowie. Wędrówki po Jurze, po pijalniach piwa i te po pokojach akademika, w poszukiwaniu garderoby zagubionej w rozlicznych ramionach i udach przyszłych gwiazdek prokuratorek, radczyń, sędzi, czy mecenasek. Równocześnie, od połowy studiów zaś paradoks. Był wzorowym mężem. Tam mu mówili - nie martw się, nie takie cuda sprawiły jej uda. A jednak żyli przez ćwierć wieku długo i szczęśliwie oraz z pasją do sprawiedliwości.

Kiedy odeszła do wieczności wziął rok bezpłatnego urlopu, włożył na plecy stelaż z plecakiem i namiotem, i obszedł kraj w szerz, w poprzek i dookoła. Przestał iść, bo ożenił się z tej wędrówki po raz drugi.

Stąd teraz siedział i te myśli wspomnieniowe. Jej dzieci go nigdy nie zaakceptowały. Aby być z nią zrzekł się wszystkiego. Teraz miał sześćdziesiąt pięć lat. Postanowił po raz drugi iść z plecakiem długo i nie spieszyć się do rodzinnego domu nad Widawą. Jedyny prztyczek jaki zrobił jej dzieciom, to skremował ją i urnę pochował nie na cmentarzu katolickim w jej wsi, tylko na komunalnym w pewnym mieście na Górnym Śląsku. Oczywiście o pochówku nikogo nie powiadomił. Lubił kreować los. Często jako sędzia kierował pod celę niby nietykalnych. Żeby byli wzorem dla innych.

Założył plecak z przytroczonym namiotem. Zamknął drzwi i poszedł przed siebie, myśląc jeszcze, że równolegle do życia człowieka podąża przeznaczenie lub owoc życia. Choroba powodująca śmierć. Wypadek kończący żywot. Będzie szedł polnymi drogami i leśnymi duktami. Tutaj trudniej o nieodpowiedzialnego kierowcę, który go zabiję. Jakoś los uważał za bezpieczniejszy, gdy zda się na naturę i Boga.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!