Menu
Gildia Pióra na Patronite

Rendez-Vous

R.A.K.

R.A.K.

Dzwoni telefon, spojrzał na wyświetlacz a jego oczy zabłyszczały widząc numer, którego ciąg cyfr zdawał się mu układać w plejadę gwiazd zdobiących tło wszechświata potocznie zwane Niebem…to był jej numer. Śmiałemu ruchowi palca podążającego do guziczka otwierającego do niej telekomunikacyjną bramę towarzyszył jednak lęk, obawa przed tym, co poprzez jej aksamitne usta wypowie jej dusza. Jeszcze ta jedna chwila w ciągu, której słuchawka podążała wiedziona drżącą ręką do jego ucha była dla niego torturą niepewności, niepewności towarzyszącej mu od wczoraj, kiedy to ośmielił się zaprosić ja na spacer. W ciągu sekundy przez jego wertepy umysłu przeleciała galopada myśli skondensowanych w spójny, jakże cudny jej obraz.

- Odwagi pomyślał sobie i drżącym acz śmiałym głosem wypowiedział standardowe

-słucham…

- to ja

Wypowiedziała ona, w sposób równie standardowy, lecz dla niego jej głos brzmiał jak symfonia w wykonaniu orkiestry Aniołów.

- czy rozważyłaś moją propozycję ? mam się uśmiechać czy płakać ?

Wydobył z siebie nieśmiale, panując nad głosem by nie zdradzić niecierpliwości

-możesz płakać

Na te słowa przeszył go lęk, większy niż przed robakami, których się boi od dziecka

- tak jak ja zapłakałam ze szczęścia, gdy wreszcie zdecydowałeś się ze mną umówić głuptasku

Wyszeptała z uśmieszkiem pozbawionym jakiejkolwiek ironii, uśmiechem, który był szczerym wyrazem jej szczęścia.
Przez chwilę zaniemówił odtwarzając w pamięci to, co przed chwilką do niego powiedziała.

-przepraszam, że tak długo czekałeś na moją odpowiedź, ale nie chciałam abyś źle o mnie pomyślał, godząc się od razu. Dręczyła mnie jednak myśl o tym, że może ci się „odwidzieć” więc, nie wytrzymałam i zadzwoniłam.

Dodała, tym samym odblokowując jego ściśnięte strachem gardło.

-dziękuję! dziękuję!

Delikatnie wykrzyczał radosnym głosem ciesząc się jak dziecko po otrzymaniu pierwszego roweru.

-nawet w marzeniach nie śmiałem umieścić takich słów, jakie z twych usteczek usłyszałem…wiesz marnie wyceniałem moje szanse u ciebie, bo przecież widzę jak krążą wokół ciebie jak satelity całe watahy przedstawicieli „samczej” populacji, lecz z nikim z nich sam na sam cię nie widziałem, więc iskierka nadziei wciąż się we mnie tliła.

Mówiąc to nabrał już większej pewności siebie niesiony dumą…nie z siebie, lecz z wiary, dzięki której udało mu się przełamać pierwsze lody.

-mówisz iskierka nadziei hmm…nie masz pojęcia jak się cieszę, że nie zgasła a wręcz przeciwnie, wznieciła ogień warty podtrzymywania. Nie mogłam przecież zbyć obojętnością faceta, który nie dość, że jest nie brzydki to jeszcze paniom otwiera drzwi, puszczając je przodem…to taka rzadkość.

- rzadkość, bo zwykłych drzwi jest coraz mniej, większość otwiera się automatycznie. Nastają ciężkie czasy dla dżentelmenów.

To mówiąc lekko się skrzywił w obawie, że jego żart wyda się jej zbyt prostacki lub trąci trochę nutką narcyzmu gdyż, mimo iż dżentelmenem niewątpliwie jest, to się nim nie czuje. Odetchnął jednak z ulgą słysząc anielskie

-cha, cha, cha …to te automatyczne drzwi musiał wymyślić jakiś nie dżentelmen

Odparła rozwiewając jego obawy, co do popełnienia gafy.

-może dżentelmenem i był tyle tylko, że leniwym

Dodał już bez żadnych oporów rozochocony dźwiękiem jej szczerego śmiechu, który wzmógł się jeszcze bardziej po wypowiedzeniu przez niego ostatniego zdania.

-wiesz co …zobaczmy się zaraz, jak masz czas oczywiście

To słysząc odruchowo podniósł dłoń do ust i chuchając w nią sprawdził świeżość oddechu, nic nie czując z ulgą wypuścił resztę powietrza i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przecież jego wyziewy, choć pozbawione przykrego zapachu i tak są poza zasięgiem jej nozdrzy. Sam z siebie się zaśmiał gdyż w mig pojął, że zatracony w radości nie był zdolny do samokontroli.

-dla ciebie czas zawsze znajdę…spotkajmy się, więc za pół godziny w parku przy pomniku

To mówiąc ruszył jak szalony w stronę łazienki o mało nie rozdeptując kota, bijąc przy tym chyba rekord świata na dystansie fotel, kurek od prysznica po drodze rozrzucając ciuchy w bezwładnym chaosie nie zważając na artefakty poustawiane na meblach.

- dobrze, więc jesteśmy umówieni, no to pa…do miłego.
- do miłego

Po wymianie tych rytualnych uprzejmości spostrzegł, że stoi już pod prysznicem a w dłoni zamiast mydła trzyma telefon, wymienił, więc owe przedmioty według ich przeznaczenia i począł zamaszystymi ruchami obmywać jedną ręką ciało a drugą uzbroił w szczoteczkę, którą ruchem posuwisto zwrotnym obmywał zęby. Dziś jest chyba jego dzień rekordów gdyż nawet kąpiel przebiegła w czasie godnym olimpijczyka. Równie szybko przebiegło ubranie w ciuszki przeznaczone tylko na wyjątkowe okazje. Bardziej wyjątkowej okazji przecież chyba nawet on sobie nie wyobrażał.
Biegł w kierunku parku jakby go ktoś gonił, lecz nie czuł zmęczenia, co najwyżej lekką zadyszkę, ale po chwili i ona przeszła gdyż przystanął w osłupieniu widząc, że ona już jest. Zesztywniał na chwilę bardziej niż ten pomnik, obok którego ona stała uśmiechając się do niego promiennie. Wiatr delikatnie pieścił jej włosy czyniąc tę chwilę jakże dla niego magiczną, a on upojony tym widokiem, trwając w zachwycie wyzwolił się z odrętwienia krocząc śmiało w jej stronę odwzajemniając uśmiech. Testując zarazem skuteczność nowo nabytej szczoteczki do zębów.
Przywitanie było zwyczajne, lecz dla nich ta chwila zdawała się być bajkową podróżą po marzenia, którymi ich umysły są napełnione. Właśnie teraz jedno ich wspólne się spełniło to pierwsze, które kosztowało tak niewiele stając się po chwili bezcennym. Od tego momentu zapragnął, by podążała z nim już zawsze, nie ważne którędy i dokąd…może ku szczęściu, przeznaczeniu, lub po szaleństwo, gdziekolwiek byle z nim.
Teraz spacerują boso po świeżo skoszonej trawie przy akompaniamencie stukotu dzięcioła, w cieniu zielonego gaju drzew, trzymając się za ręce splecione w delikatnym uścisku czując siebie nawzajem, patrząc sobie w oczy, których źrenic kształt nie skrywa już niczego, ani uczuć ani tego, co uczuć rozkosznym jest dopełnieniem… pożądania! Słyszą bicie serc, nawet pośród stłumionych szeptów zawistnych przechodniów, którzy widząc szczęście nie potrafią trzymać na wodzy swych krzyczących myśli, ulatujących poprzez wgapione w nich oczy.
Oni jednak nie zważając na nic i na nikogo kładą się na zielonym dywanie utkanym z traw, upajając się wonią rosnących nieopodal niezapominajek i wtuleni w siebie wpatrują się w błękit nieba spowity obłoczkami, układającymi się za pomocą ich bujnej wyobraźni w kształtny obraz ich odbicia. Obraz z chmur, którego nie rozwieje wiatr, nie przyćmi noc. Obraz, który zniknie dopiero wraz z nami i płacząc łez deszczem zrosi kwiaty na ich mogiłach kwitnące.

33 383 wyświetlenia
270 tekstów
400 obserwujących
  • zakochaneniebo

    10 April 2012, 10:40

    ..

  • Seneka 18

    20 December 2011, 22:43

    Kurcze,ale ze mnie Gapa...jak mogłem przeoczyć Twoje opowiadanie i w dodatku tak piękne opowiadanie...

  • Jago

    16 October 2011, 17:20

    Tak po prostu, ubóstwiam Pana

  • Sheldonia

    30 September 2011, 21:52

    Opisał pan to spotkanie w parku tak pięknie, że zaczęłam im zazdrościć tej wyjątkowej chwili:)

  • PetroBlues

    4 August 2011, 10:27

    Wracam by ocenić:)

  • Ivy78

    24 May 2011, 23:18

    Niedosyt czuję i słów mi brakuje. Pisz więcej, koloruj mój świat...

  • 10 April 2011, 11:59

    Prawdziwy ewenement ;)

  • 6 April 2011, 13:47

    Jest pan genialny! ;]

  • Irracja

    6 March 2011, 08:56

    ... hmmm... wiesz ?... pisz dalej...

    ;-)

  • PetroBlues

    8 February 2011, 08:05

    Wadą tego portalu jest to że takie skarby jak te opowiadanie są zwykle głęboko ukryte gdzieś na profilu autora i przypadek zwykle decyduje czy uda się je przeczytać. Masa dobrego humoru i masa emocji,czekam z niecierpliwością na następne:) Pozdrawiam:)