Menu
Gildia Pióra na Patronite

Listy...

Seneka 18

Seneka 18

Kilka lat temu...

Dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym muszę napisać ci coś bardzo ważnego. Chcę to zrobić, ponieważ tak powinienem zanim nastanie czas, w którym bardziej mnie polubisz…
Myślę, że z każdą chwilą nasza znajomość przekształca się w nić przyjaźni, do której każdego dnia doczepiamy kolejny koralik zaufania i wzajemnej sympatii…
Zanim jednak ułożymy z tego kompletny naszyjnik pragnę wyznać ci, to, co od dawna skrywam gdzieś głęboko w swoim sercu, coś, co może całkowicie zmienić kierunek i sens układania koralików…
Tak, więc jak już ci kiedyś wspominałem jestem człowiekiem po przejściach…nie, nie nic z tych rzeczy…nie byłem w więzieniu ani też nie byłem alkoholikiem…Moje przejścia swoją genezę mają w nieudanym małżeństwie…ale nie pocieszaj się proszę, bo to, przez co przeszedłem było czymś gorszym niż więzienie lub uzależnienie…Gorszym na tyle, że odcisnęło swoje piętno na mojej psychice i pewnie już do końca życia pozostanę naznaczony tym strasznym złem…
Jestem, współuzależniony, właśnie tak się nazywa człowieka, który będąc abstynentem był bądź jest w związku z osobą uzależnioną. Dość długo funkcjonowałem w takim związku, zbyt długo… To była walka, walka nie tylko z uzależnieniem partnerki, ale też z ludźmi, którzy nie widzieli problemu w jej postępowaniu, funkcjonowaniu...Chroniąc dziecko często zabierałem chłopca i uciekałem na noc do przyjaciół. W tym czasie policja robiła porządek w mieszkaniu mojej luby…Gdy nazajutrz wracaliśmy zastawaliśmy pobojowisko, trzeba było szybciutko posprzątać by w miarę normalnie zacząć funkcjonować…Uwierz, był to widok klęski…do dziś dnia wspominając te obrazy chce mi się wymiotować…
Ona budziła się w południe i obwiniała mnie, że jak zwykle znowu przesadziłem z tą policją…
Później upijała się sama, gdy ja byłem w pracy…szczęście, że chłopiec już był na tyle duży, i potrafił zająć się czymś w czasie mojej nieobecności…
W końcu wynająłem malutkie mieszkanie i wystąpiłem o rozwód.
Oczywiście ona w tym czasie wzięła się w garść, powynajdowała świadków, popleczników, tak, aby sąd nie dał wiary moim zeznaniom…I nie dał! Uzyskałem wprawdzie rozwód, ale dziecko miało zostać u niej…W uzasadnieniu wyroku sąd podnosił, że nie było aż tak z nią źle, że wyolbrzymiam problem a na koniec przywołał argument, że ma lepsze warunki, własne mieszkanie…
W tamten dzień zawalił się mój świat, straciłem wiarę w jakąkolwiek sprawiedliwość…
Szczęście, że miałem przyjaciół, oni mi pomogli przetrwać…
Wiesz są w życiu takie chwile, w których człowiek godzi się na porażkę i jest skłonny ułożyć pod nogi zwycięzcy, niczym bukiet kwiatów wszystkie swoje racje, byle tylko zachować nadzieję, że zwycięzca zmieni swoje złe postępowanie, że stanie się lepszym człowiekiem, że zrozumie…Ja właśnie miałem taką nadzieję…nadzieję, że chłopiec mimo kosztu, jakim był rozpad małżeństwa już nigdy nie będzie musiał oglądać jej pijaństwa…czasem nawet myślałem, że to przeze mnie piła…
Niemal codziennie zabierałem dziecko do siebie a wieczorem odwoziłem z powrotem do jej domu…Fakt, nie piła, nawet poprawiły się nasze relacje…Wyobrażasz sobie? Staliśmy się bardziej bliscy dopiero wtedy, gdy się rozstaliśmy…czy to nie ironia losu?.
Jednak wieczne jest tylko pióro…ta stara maksyma sprawdziła się i w tym przypadku…Byłem naiwny ciesząc się z małych rzeczy z każdego dnia jej trzeźwości z każdego w miarę logicznego słowa, ludzkiego gestu…Człowiek uzależniony nosi w sobie do końca życia taką wielką bombę zegarową, która cichym tykaniem potrafi skutecznie uśpić czujność…a później wybucha całą swoją mocą niszcząc wszystkie piękne cegiełki jak domek z kart…I w moim przypadku tak było…ona zaczęła dalej pić. Tym razem bez żadnych pytań zabrałem syna do siebie…zgłaszając to, co się stało policji…
Wystąpiłem do sądu z prośbą by dzieciak mógł zamieszkać u mnie…Oczywiście w tym czasie ona szybciutko podjęła leczenie, latała na spotkania, zbierała podpisy, świadków, że nie pije…
Odbyła się rozprawa i sąd jedynie ograniczył jej władzę rodzicielską, ale dzieciak musiał zostać u niej…Nie miałem swojego mieszkania, a to, w którym mieszkałem było wynajmowane i w związku z tym nie miałem możliwości meldunkowych, więc przegrałem…
Chodziłem wszędzie, prosiłem, błagałem…nikt nie chciał mi pomóc…
A ona? Miała przerwy w niepiciu a gdy piła robiła już to potajemnie w nocy, gdy dzieciak spał. Ani kuratorka ani ja nie widzieliśmy jej pijanej w dzień…W nocy była panią swoich włości…
Czy wiesz, co czuje człowiek pragnący chronić swojego dziecko a który nie ma możliwości sprawdzenia nawet tego czy ono jest w danej chwili bezpieczne? Nie życzę nikomu takiego uczucia…jest to koszmar…To taka bezradność, która wytwarza w tobie najgorsze uczucia włącznie z nienawiścią do świata, prawa, ludzi i Boga…
Wiem, wiem nienawiść jest złym doradcą, ale czasami bywa dobrą motywacją…by coś zmienić…Właśnie ta nienawiść zmotywowała mnie abym wziął się w garść, zacisnął zęby i przewrócił świat do góry nogami…by odzyskać syna.
Załatwiłem sobie lepszą pracę, dużo, dużo pracy…gdy inni padali ze zmęczenia mnie niosło na skrzydłach, każdy grosz zbliżał mnie do osiągnięcia szczęścia, do kupienia mieszkania i bycia ze swoim dzieckiem…
A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają…
Kilka długich lat katorżniczej pracy przyniosło efekty…mam dom, mam obok syna i nadal mam dobrą pracę, w której nie muszę się zarzynać…
Straciłem jednak mnóstwo zdrowia, nie czuję się zawsze fizycznie najlepiej, często zbyt nerwowo reaguję, pewnie już nigdy nie dojdę do siebie…
Jestem dobrym tatą, ale nie wiem, czy zdołam być dobrym mężem…po tym, co przeszedłem…wątpię.
Kiepsko też reaguję na alkohol, drażnią mnie ludzie nietrzeźwi, denerwują mnie miejsca, w których widzę puste butelki…nie ufam urzędnikom…Zdaję sobie sprawę, że są to poważne mankamenty…chyba jestem nie do życia w normalnym związku…w jakimkolwiek związku…
Nie chcę nikomu robić nadziei, bo byłoby to nie uczciwe z mojej strony, nie chcę budować na obietnicach, że może będzie kiedyś lepiej…to nie byłoby fair.
Pracuję jednak nad sobą, uczę się uczuć od początku… jak dziecko…i wiesz, wiem już, co to radość, taka autentyczna, spontaniczna ze skaczącej wiewiórki, ze słońca, które swoimi promieniami oświetla z rana pogodną buzię śpiącego jeszcze chłopca…kurcze to niesamowite uczucie…Pewnie śmiejesz się teraz ze mnie…ale tak właśnie to dzisiaj przeżywam.
Jestem jak dziecko, które stawia pierwsze kroki, uczy się samodzielnie jeść…głodne świata, głodne życia…
Czy chciałabyś przyjaźnić się z człowiekiem, który jest na etapie puszczania latawców, grania w piłkę i radowania się z drobnostek? Mimo, że doskonale sobie radzę w życiu to nadal boję się życia…Ratuje mnie tylko to, że nikt nie wie, przez co przeszedłem, ani w pracy, ani w otoczeniu, w którym mieszkam…Dziękuję Bogu, że nie wypisał mi przeszłości na twarzy…Wiesz nawet mnie wszyscy tutaj lubią, szanują, pragną mojego towarzystwa,…ale gdy tylko wracam do domu i nie daj Boże jestem sam wspomnienia wracają…i wyję i jest mi źle…
Pytałaś się kiedyś o moje zwierzęta, jak sobie daję radę z sześcioma kotami, psem i innymi mniejszymi przyjaciółmi? Ano raczej ich zapytaj jak one radzą sobie ze mną .Dzięki nim, nie bywam sam, gdy syna nie ma…jest mi lepiej, dużo lepiej…Koty ocierają moje łzy a pies merdając ogonem powoduje uśmiech…
Czy zdołam być kiedyś normalnym człowiekiem? Wszystko jest w rękach Boga, Jemu zaufałem i swojej ciężkiej pracy nad sobą…Praca to chyba jedyna rzecz na świecie, na której dobrze się znam…

190 739 wyświetleń
1575 tekstów
600 obserwujących
  • anja341

    9 February 2012, 15:10

    Będę musiała więcej czasu poświęcić Pańskiej twórczości ;) świetne, trafia, działa na emocje ;)

  • R.A.K.

    18 December 2011, 08:58

    Wzruszyłem się...
    Pięknie Gerardzie!
    Pozdrawiam

  • Albert Jarus

    9 December 2011, 09:03

    Poruszające... podoba mi się bardzo

  • Seneka 18

    18 August 2011, 19:48

    Cieszę się Małgosiu, że zawsze do mnie zaglądasz :).

  • jacqeline

    18 August 2011, 16:15

    Nie pozostaje nic innego niż walczyć o siebie i swoje szczęście, iść dalej przez życie i dziękując tym którzy miłością dodają wiary na jutro.

  • Seneka 18

    18 August 2011, 12:45

    Ładnie zoobrazowałaś to Małgosiu...nic dodać nic ująć...
    Tak współuzależnienie to taka choroba, która pozostaje na całe życie...ciężko z tym żyć...
    Z drugiej jednak strony otwiera nam szerzej oczy na świat, na ludzi, na jednostkę i co najważniejsze na uczucia...
    Mój świat fizyczny okazał się klęską...ale wybudowałem świat ducha...który przyniósł nową rzeczywistość...
    Pozdrawiam.

  • jacqeline

    18 August 2011, 12:31

    Gerardzie wspaniały list chociaż dużo w nim smutku i cierpienia to zauważam sporą dawkę optymizmu i nadziei jak w większości Twoich tekstów. Jestem bardzo wzruszona tym listem zwłaszcza fragmentami w których piszesz o synu, ma wielkie szczęście mieć tak kochającego ojca gotowego do walki o szczęście dziecka.W dzieciństwie zawsze tego zazdrościłam rówieśnikom, chociaż teraz nadal zazdroszczę bo nigdy takiej miłości nie doznałam i nie doznam.
    Niestety uczucia i sytuacje które opisujesz są mi bardzo znane z obserwacji, a widok rodzica [...]

  • Seneka 18

    16 August 2011, 22:19

    Dziękuję Wam za piękne i wartościowe słowa pod moim opowiadaniem...
    Mateuszu podziwiam Twoją postawę...Ewangelia dla mnie też jest bliska i czerpię z niej siłę i nadzieję...
    Jeśli chodzi o Cytaty, to rzeczywiście są tutaj ludzie od których wiele się można nauczyć...i pamiętaj tylko...poznasz ich po owocach...słowach...
    Czerp więc wszystko co najlepsze oddzielając ziarno od plew...
    Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję :)

  • LittleLotta

    16 August 2011, 20:09

    Piękne. I wzruszające. Pomimo, że tak mało przeżyłam w życiu, wydaje mi się, że zrozumiałam uczucia i emocje. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała przeżyć czegoś takiego...

  • 15 August 2011, 23:23

    Gerardzie, przeczytałam ze ściśniętym gardłem...
    Wzruszający ten list i prawdziwy, jak życie...

    Ode mnie wielki +
    Pozdrawiam ciepło :)))