Menu
Gildia Pióra na Patronite

Księga potworów

LittleLotta

LittleLotta

30. dzień obserwacji stworzenia/potwora, 20 czerwca anno domini 2010
Kości mnie już kręciły, a mięśnie i stawy bolały jeszcze bardziej. Już przez pół godziny usiłowałem się nie ruszać, ale ciało nieprzywykłe do tego zaczęło zgłaszać protesty, ale co można poradzić. Jestem tylko nic nie znaczącym naukowcem z Instytutu. Nic mi nie płacą, bo to przecież wolontariat, a tym z Gildii… Nie, Gildia to całkiem inna bajka. Oni zabijają moje obiekty badań, odcinają im głowę, a później tylko zgłaszają się do przełożonego razem z tą drobną „niespodzianką”. On rozciąga usta w błogim uśmiechu ukazującym więcej dziur niż zębów i daje im czek na jakąś sumkę. Wszystko zależy od popularności i wielkości potwora. Zmieniłem ciężar ciała przerzucając go z lewej nogi na prawą i dalej obserwowałem.
Słońce już prawie zaszło, a jego ostatnie promienie oświetlały osobliwy artefakt podziemi szkoły. Otóż był to prostej budowy grobowiec, bez żadnych ozdób i udziwnień. Po prostu szary prostopadłościan, który leży sobie spokojnie pośrodku piwnicy publicznej placówki edukacji. I tu właśnie zaczynają się schody. Skąd w tak uświęconym miejscu, jakim jest świątynia nauki, czyli szkoła, znalazł się czyjś grób? Zadając to pytanie musimy się zastanowić, czy obiekt, który badamy jest aby na pewno martwy, bo mój na pewno nie był.
Ten duży, prostokątny klocek przykryty był dosyć grubą płytą z marmuru, na której brzegach kwitły głębokie zadrapania i drobne plamki rdzawej, a czasami prawie czarnej krwi. Już dobrze, skrócę Wam męki i napiszę, co u licha, leżało pod tą szkołą. Za dosłownie kilka minut miałem być świadkiem przebudzenia strzygi. Badałem te tajemnicze stworzenia już od jakiegoś miesiąca, choć moje badania ugrzęzły raczej w martwym punkcie.
Przymknąłem powieki i wziąłem dwa głęboki wdechy. Ta sytuacja była dla mnie nadzwyczaj stresująca. Pomimo ochrony jakiej sobie zapewniłem, nie czułem się pewnie. Popatrzyłem jeszcze raz na usypany wokół mnie krąg soli wymieszanej z wodą święconą i jeszcze raz powtórzyłem sobie motto Instytutu: „Nie zabijaj, lecz badaj.”.
Płyta lekko zaskrzypiała, a ze szpary wyłoniły się długie, smukłe palce zakończone paskudnymi zielonkawymi szponami. Zaraz też „przykrywka” leża strzygi opadła, a moim oczom ukazało się stworzenie, które jeszcze przed chwilą tam spało. Cóż, muszę przyznać, że zaparło mi dech na jej widok. Długi zgrabne nogi, które odsłaniała poszarpana, krwistoczerwona szmatka, która miała chyba imitować sukienkę, śliczna twarzyczka i bujne, kruczoczarne włosy do pasa. Popatrzyła na mnie swoimi czarnymi ślepiami (strzygi nie mają białek), które przywodziły mi na myśl węgielki i uśmiechnęła się do mnie. I właśnie wtedy urok prysł. Wykrzywiając pełne usta na jaw wyszło, że strzyga miała ostre, trójkątne ząbki jak u rekina, pomiędzy którymi tkwiły jeszcze kawałki jakiegoś mięsa. Przełknąłem głośno ślinę i cofnąłem się jeszcze bardziej do tyłu.
-Cześć, słodziutki.- jej głos na pewno nie był słodziutki, przywodził mi raczej na myśl drapanie do tablicy.- Przysłali Cię w charakterze śniadania? Przyjrzyjmy się Tobie. Nie, raczej przystawka. Coś za chuderlawy jesteś.
-Jestem naukowcem z Instytutu i chroni mnie immunitet. Jestem tu, bo badam strzygi. Czy zgodzisz się udzielić mi wywiadu?- udzielić wywiadu?! Kurcze, co ja w ogóle wygadywałem?! Podrapałem się po głowie, a ona roześmiała się. Zastanowiłem się wtedy, co jest gorsze, jej śmiech czy głos, bo ani jedno ani drugie nie nastrajało mnie pozytywnie.
-Immunitet?- popatrzyła na mnie spod przymrużonych powiek.- Mogę Ci udzielić wywiadu, o ile wyjdziesz z tego szatańskiego kręgu. No chodź maleńki.
Właśnie wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego ze mną. Moje własne nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zaczęły wychodzić poza sól i święconą wodę. Zaraz później zjawiła się przy mnie strzyga korzystając z nadludzkiej prędkości i wbiła mi swój szpon w pierś. Nie, nie przebiła mnie, jedynie gustownie zasugerowała, żebym się nie ruszał z miejsca.
-Fuj! Z roku na rok robicie się coraz słabsi. Coraz łatwiej sforsować wasze umysły.- szepnęła pochylając się nad moją szyją, a drugą ręką sięgając już do mojej piersi, aby wyrwać serce. W tym momencie zacząłem żegnać się z życiem, stwierdziłem, że byłem dobrym człowiekiem, a całe moje krótkie lata marnej egzystencji przewinęły mi się przed oczami, kiedy strzyga drgnęła zdjęta nagłym spazmem bólu. Popatrzyła na mnie dziko i upadła na podłogę czepiając się czegoś kurczowo, co wystawało z jej piersi. Zakryłem ręką usta powstrzymując tego jednego hot-doga przed wykonaniem podróży powrotnej z mojego żołądka. Strzyga leżała już w kałuży czarnej jak smoła krwi, a w jej sercu tkwiło nic innego jak stalowy bełt z charakterystyczną pomarańczową końcówką.
-Miro, ile razy mam Ci mówić, żebyś nie zabijała obiektów moich badań? Panowałem nad sytuacją.- obróciłem się powoli w kierunki wejścia do piwnicy i zobaczyłem wysoką brunetkę w czarnym, bojowym stroju Gildii. W ręce ciągle trzymała najnowszy model kuszy, a do boku przytroczony miała miecz. Podeszła tanecznym krokiem do strzygi i jednym płynnym ruchem ręki, w której miała sztylet, pozbawiła jej głowy. Skrzywiłem się.
-Mówiłeś to tydzień temu, kiedy ratowałam Ci tyłek przed inną strzygą. Zaraz, która to już będzie w tym miesiącu? Dziesiąta?
-Miro, dobrze wiesz, że poradziłbym sobie.
-Tak, szczególnie w tym momencie, kiedy patrzyłeś na nią maślanym wzrokiem, a ślina prawie kapała Ci z ust.- odparła z ironicznym uśmieszkiem. Zwiesiłem smętnie głowę.- Znalazłbyś sobie jakąś ludzką, z podkreśleniem na to, że ma być człowiekiem, dziewczynę zamiast latać za tymi potworami.
-Co robisz w wakacje?- zmieniłem szybko temat. Nie cierpiałem, kiedy ktoś wchodził z butami w moje życie prywatne. Popatrzyłem jej w oczu, w których zapaliły się figlarne błyski.
-Sądzę, że Gildia przydzieli mnie do ochrony nad pewną fajtłapą, która zamiast zabić strzygę, prosi ją o wywiad. Swoją drogą dostanę za to niezłą kasę.- jej usta wykrzywiły się w jakimś dziwnym grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Zaczęła już iść do drzwi, kiedy nagle odwróciła się do mnie.- Jutro o szesnastej.
-Ale co jutro o szesnastej?!
-Idziesz ze mną na kawę i nawet nie próbuj się wymigać. Spotkamy się przed tą szkołą, bo jeszcze gotów jesteś zabłądzić w mieście idąc za jakimś złośliwym gnomem…

2972 wyświetlenia
51 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!