Menu
Gildia Pióra na Patronite

Nie czyni nas "człowiekiem" to kim się urodziliśmy albo kim się staliśmy a jacy jesteśmy.... cz. III [Ostatnia]

Ancyk

Dwie postacie przemykały ciemną nocą pośród posągów.
Dotarły w końcu do celu. Wokół nie było nikogo, panowała grobowa cisza.
Dziewczyna o blond włosach dotknęła wewnętrzną stroną dłoni ramienia kamiennego mężczyzny.
Posąg lekko się zatrząsł, otworzył oczy i spojrzał na dwoje tajemniczych osób.
- Cześć dziadku – przywitała się dziewczyna z wesołością w głosie.
- Po co mnie budzicie? - spytał znudzonym głosem - po to przyjąłem tę robotę, żeby mieć spokój...
- Budzimy cię w bardzo ważnej sprawie - blondynka się zawahała - Mamy... Problem...
- Allamaris - spojrzał na nią znacząco - i Mexars - spojrzał na jej towarzysza - WY. MACIE. PROBLEM. WY?! - Neon zaczął się śmiać – Przecież wy mieliście proste zadanie. I co pewnie je schrzaniliście, co? Ja nie rozumiem niektórych decyzji Lorda. JA na jego miejscu...
Mężczyzna nazwany Mexars'em przerwał strażnikowi Wrót z gniewem.
Ale na szczęście nie jesteś, nie byłeś i raczej nigdy nie będziesz na miejscu Lorda, więc się zamknij i wpuść nas do środka.
Strażnik Neon obrażony na swoich rozmówców odskoczył w bok.
Zza plecami tajemniczego mężczyzny ukazało się wejście do jakiegoś pomieszczenia.
Dwójka wędrowców weszła tam.
Gdy tylko przekroczyli próg, mroczne Wrota zamknęły się za nimi bezpowrotnie. Ich strażnik – Neon udał się na oczywiście zasłużony odpoczynek, który tak niespodziewanie przerwali mu dwaj goście.
Podczas tej dziwnej sceny wiał letni, ciepły wiatr. Liście pobliskich drzew kołysały się sennie pod jego delikatnym dotykiem. Przypominało to pieszczoty dwojga kochanków. Był to tak delikatny, czuły gest jaki może wykonać tylko osoba bardzo zakochana. Trawa w około rozciągała się na wiele, wiele kilometrów w każda stronę. . .
Ale o czym to ja gadam! Drogi czytelniku czy abyś się nie zanudził moimi głupimi wykładami o przyrodzie? Jeśli tak to przyjmij moje gorące przeprosiny. Wracamy do Allamaris i Mexarsa.
Dwójka naszych nowych bohaterów szła właśnie przez ciemny korytarz. Na ścianach po obydwu stronach paliły się pochodnie, oddalone od siebie w odległości około jednego metra. W powietrzu można było wyczuć delikatny zapach palącego się lnu oraz smród jakiejś smolnej substancji.
Poruszali się szybko i zdecydowanie jakby znali tutaj każdy kąt. Nie rozglądali się na boki, ich oczy skierowane były w dalsze zakamarki tajemniczego korytarza.
Nie wiedzieli ile czasu już tak szli, gdy pojawiły się przed nimi strome schody prowadzące na niższe piętra tych lochów.
Wymienili szybkie porozumiewawcze spojrzenie, po którym mężczyzna ruszył w kierunku schodów. Dziewczyna poszła za nim.
Szedł szybko i zdecydowanie. Zdawał się być człowiekiem sprawnym i bardzo żywym. Sprowadził dziewczynę po schodach, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. W końcu dotarli na parter. Weszli do jednego wielkiego pomieszczenia, w którym panował półmrok. Na ścianach, tak jak na korytarzu, znajdowały się pochodnie. W ich świetle można było zobaczyć, że pomieszczenie to jest okrągłe. Wygląd tego pomieszczenie przypominał stare zamkowe komnaty.
W panującym dookoła półmroku można było spostrzec pięć dużych tronów wyglądających jakby zostały wyciosane z jednego blogu kamienia, który po dokładniejszym przyjrzeniu się można było rozpoznać. Biały marmur.
Na każdym z tych tronów siedział jakiś mężczyzna. Jeden z nich, który znajdował się na środku, głowę miał wspartą na dłoni, oczy były lekko zmrużone. Wyglądał na zmartwionego. Gdy tylko usłyszał kroki Mexarsa i Allamaris podniósł głowę i spojrzał na nich. Jego spojrzenie stało się groźniejsze ale nie obejmowało ono oczu, w których nadal można było zobaczyć jakąś udrękę.

* * *

Wyobraź sobie, że budzisz się pewnego pięknego ranka i wyglądasz przez okno. Musisz się trochę wysilić, żeby popchnąć drewniane okiennice. Wkurzasz się, ale szybko ci przechodzi. W nagrodę możesz wyjrzeć na zewnątrz. Nie przeraź się ! Ale tam jest jeszcze przytulniej, bo zamiast ścian, sufitu i podłogi masz horyzont.
To takie wielkie, nieograniczone coś, co łazi za tobą cały czas i jest wszędzie, gdzie tylko byś nie spojrzał. Widzisz las. No dobra, parka. Gapisz się na niego wzrokiem głodnego cielęcia i wiesz, że przez najbliższy czas nie zabraknie ci tlenu.
[Sielanka]
Szerokim uśmiechem pozdrawiasz sąsiada. Machacie do siebie rękami. Wymieniacie grzeczności. Kiedy już stracisz go z oczu, to z gęby zniknie mu uśmiech i wyliczy w myślach tysiące dowodów na to, że jesteś palantem i powinien się dopaść rak płuc.
[Błogość]
Nie dzieje się zupełnie nic. Chmury snują się po niebie, gonione słabymi podmuchami wiatru. Tyle, że nie zwracasz uwagi na niebo, bo właśnie nieopodal chodnikiem przechodzi kobieta ubrana w zwiewną sukienkę.
[Lekkość]
Czujesz, że mógłbyś latać. Wystarczy złapać się jednej dobrej myśli – nadal żyjesz – i trzymać. Wtedy uniesiesz się i zagrasz grawitacji na nosie. Próbujesz kilka razy, ale ci się nie udaje. Ot, życie. Nic nie jest tutaj takie proste, jak się wydawało.
Wzdychasz.
Co masz lepszego do roboty?
Nie słyszysz śmiechu skradającej się rzeczywistości. Ale ona stoi za tobą i podnosi swój gumowy młotek. Zaraz przywali ci nim z siłą wszystkich nieszczęść jakie istnieją na tym świecie.
Dopiero wtedy powraca do ciebie obraz poprzednich dni, tygodni, miesięcy i lat. Jest dziwnie zamazany, jakby cały czas zbiegał się i rozchodził.
Dziwne i mroczne myśli zaczynają dręczyć twój umysł.
Siedzę przy przy zaciągniętych zasłonach, w jadali mojej kawalerki i szykuje sobie kanapkę. Wynająłem ją tylko na jakiś czas. Mieszkam tu już 4 lata i to jest właśnie czas abym stąd wyjechał i znalazł sobie inny „dom”. Robie tak od około dwustu lat. Nie wiem dokładnie od ilu. Przestałem liczyć upływ czasu po moich sto siedemdziesiątych pierwszych urodzinach. Czarnego wierzchowca Strażnika Dworskiego już dawno zamieniłem na Ferrari o tym samym kolorze. Z broni białej jaką wziąłem z zbrojowni rodzinnej została mi tylko czarna katana – Zmestris. Za to jestem „szczęśliwym” posiadaczem dwóch czarnych pistoletów o kalibrze 44 minimetry w raz z kaburami do ich przechowywania.
Pracowałem w różnych zawodach ale zawsze sprowadzałem się w ich wykonywaniu do jednego – walki. Byłem najemnikiem, żołnierzem, policjantem a wreszcie ochroniarzem – na nocnej zmianie - w firmie komputerowej.
Teraz właśnie próbowałem wymyślić pretekst do mojej wyprowadzki z miasta. Tylko co ja powiem szefowi? Nie miałem żony, więc nie mogę mu powiedzieć, że dostała ona lepszą prace w innym mieście i dlatego się przeprowadzamy.
Może powiem mu prawdę? Tak, to jest ten czas. Może mi uwierzy. Tak na pewno, przytaknie mi a kiedy nie będę patrzył zadzwoni po panów w białych fartuchach. A oni zapewne mnie dobrze wysłuchają i pomogą. Dadzą mi ładne białe ubranko z długimi rękawkami wiązanymi na plecach, zamkną w miękkim pokoju i każą się bawić, od ścian obijać. „Nic się nie bój, nie będzie bolało” - powie pan w białym kitlu i wbije mi strzykawkę w dupę.
W pomieszczeniu rozległ się mój słaby śmiech.
Tak jasne, a potem luz blues, orzeszki i wyścigi po tęczy z jednorożcami. Niby dawniej marzyło mi się takie życie. Dach nad głową, jedzenie, brak obowiązków i dużo wolnego czasu tylko dla siebie.
Żyć nie umierać!
A wieczorem kolejna porcja leków i bijemy rekord trasy! Tydzień temu przestawiłem swojego wierzchowca na nową paszę. Zwiększy mu się wytrzymałość, ale z czasem może zmaleć róg.
Wstałem.
Trzeba iść. W mroczną przestrzeń życia, poprzecinaną gdzieniegdzie szarymi alejami bloków, plamami zgniłej zieleni w miejscach, gdzie kiedyś rosły drzewa. Teraz obgryzane przez ślepych troglodytów w garniturach od Versacego, którzy kiedyś nazywali się ludźmi.
Przyłbica na pysk!
Tylko ostrożnie, żeby sobie nosa nie stłuc, i dawaj! W kierunku zachodzącego słońca. Do miłej ziemi, gdzie smoki są wielkości psów, a zamiast ogniem plują kwiatkami. Podobno mieszkają tam cnotliwe księżniczki o białych twarzach i złotych włosach, które pieśniami sławią bohaterów poległych w obronie ich honoru. Ale piwo tam mają dobre.
Tylko jak tu się zebrać, kiedy zbroję pokryła rdza, miecz poszedł na złom, kopię ukradli, a koń zdycha z głodu, bo wyjadł przydział owsa do kwietnia przyszłego roku. W tej koszuli, co ją mam na plechach, z tym „doświadczeniem” co je podobno zdobyłem. Tak ruszę w świat.
Tylko najpierw zjem tę cholerną kanapkę.

THE END :D

724 wyświetlenia
24 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!