Menu
Gildia Pióra na Patronite

Droga Donikąd- Wydawnictwo Zacisze - Marek (Fragment)(32)

Grażyna P.

Grażyna P.

Duże wrażenie na niej wywarły schody, które prowadziły w dół na wybudowaną kiedyś scenę, po bokach stopni stały pomalowane na czerwono ławeczki.

Można je było też zobaczyć z wysokiego tarasu, na którym znajdowała się stara zabytkowa fontanna z kamienia, stojąca obok olbrzymiego budynku, w którym tez mieli zajęcia i dyskoteki. Cisza na zewnątrz, wybujała roślinność, kwitnące powoje, to wszystko działało na nią kojąco.
Wspólne zajęcia na świetlicy, gdzie mogła ujawnić swoją artystyczną duszę i malować piękne obrazy, oraz pisać znowu wiersze. Wiedziała, ze to było teraz bardzo ważnym dla niej przełomem.
Na oddziale, spacerowała bardzo często po korytarzu albo siedziała w samotności przy oknie, patrząc na przelatujące ptaki. Kiedy wychodziła, to pomiędzy zielenią i alejkami odczuwała radość, znowu dostrzegała kolory, zadbane ogrody, kwitnące kwiaty wokół siebie, oraz piękne otoczenie.
Niedziela była tym dniem, kiedy to przychodził ksiądz proboszcz i mogła przystąpić do spowiedzi, mimo że klękając nie przed konfesjonałem w kościele a zwykłym krzesłem na szpitalnym korytarzu. Lecz wtedy wyznając grzechy przez słone łzy, czuła po raz pierwszy, jakby zdjęto jej ogromny ciężar z serca, który ugniatał ją od lat.
Zajęcia grupowe, też odbywały się we wzajemnej niezmiernie ciepłej atmosferze, wszyscy siedzieli na podłodze wyłożonej zieloną, gruba wykładziną, tworząc koło i trzymając się za ręce, każda osoba na głos opowiadała o sobie - mam na imię Matylda - witaj Matyldo
Kiedy zaczęła mówić, wzbudziła ogromny szacunek i zainteresowanie pacjentów, a ona nie tylko pomogła swojej zbolałej duszy, ale też zjednoczyła w jakiś niewyjaśniony sposób całą grupę.
Po każdym takim wyrażeniu siebie czuła się czyściejsza, swój kolejny wywód, zakończyła zdaniem, za które otrzymała brawa - to co mnie spotkało, niech będzie przestrogą dla innych.
Przelewała też na papier swoje myśli, żeby w wierszach przekazać emocje. Jej poezja, sprawiała radość nie tylko cierpiącym, lecz też personelowi szpitala. po jakimś czasie, bardzo już była zżyta z tym miejscem, czuła się tam jak w wielkiej rodzinie.
Mijały dni, zmieniała się pogoda i pory roku, wiatr figlarnie zamiatał spadające z drzew liście, bawił się ich kolorami, rzucał wysoko do góry, głośno dmuchał wydając różne odgłosy.
Kiedy indziej to padał deszcz, ześlizgiwał się z mokrego dachu z jękiem obijając się o czerwone dachówki i pukając do okna cichutko, rytmicznie jakby chciał wejść do środka. A to słońce, jasno świeciło rażąc oczy promieniami, ogrzewając zmarznięte dłonie( które po wieczornym spacerze, niosły zerwane bukiety kwiatów). Któregoś dnia, kiedy dobrze wiedziała, że jej pobyt tu, już się kończy, na pożegnanie napisała wiersz.
Lustro
Nie widziałam odbicia duszy
była zaparowana przez czas
Długo szłam drogą donikąd
żeby w końcu się wydostać
Natomiast zobaczyłam twarz
weszłam siłą do swojego środka
Ktoś mi powiedział dobitnie
teraz po sobie bałagan posprzątaj
Zrozumiałam jak wiele straciłam
dobrze, że szkło tez można posklejać
Uratowałam jednak swoje serce
bije mocno z całych sił, już nie umiera. ( Ciąg dalszy nastąpi)

3820 wyświetleń
48 tekstów
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!