Menu
Gildia Pióra na Patronite

SPACER NAD SOŁĄ

fyrfle

fyrfle

Dobrze, że autobus linii numer pięć przyjechał na przystanek pod urzędem gminy i bankiem punktualnie, bo smród tam był okropny. Taki mdławy i intensywny, że powodował niepohamowany odruch wymiotny. Bardzo często jest tak, że dookoła najważniejszego budynku we wsi śmierdzi nie do wytrzymania. Prawdopodobnie to z niedalekiego pegeeru, ale właściwie nie wiadomo skąd - może być, że źródłem smrodu jest całkiem inna działalność zupełnie kogoś innego. Jak dotychczas nikt o to nie pytał - sierżant też, ale pewnie w najbliższych dniach napisze interpelację do włodarzy gminy, na którą oczywiście nie otrzyma odpowiedzi, bo to nie jest tak, że kto pyta nie błądzi, ale jest tak, że ten kto pyta ten jest na cenzurowanym i jest zbywanym.

Tymczasem Sierżant wsiadł do autobusu, kupił ulgowy bilet do miasta piwa i siadł na siedzeniu, tyłem do kierunku jazdy, co zupełnie mu nie przeszkadzało. Kierowca miał włączony program trzeci polskiego radia i akurat trwała audycja Kuby Strzyczkowskiego, w której słuchacze dzwonili do radia i wypowiadali się na wybrany przez redaktora aktualny kontrowersyjny temat - tym razem chodziło o napływ uchodźców islamskich do Europy, a raczej taak zwanych uchodźców, bo to zwyczajni cwaniacy - młodzi ludzie, nielubiący pracować, a chcący się dorwać do europejskiego socjalu i z tego socjalu żyć na wysokim poziomie, czyniąc przygotowania do zamachów terrorystycznych i zawładnięcią Europą i skucia ją jarzmem islamskim. Sierżant cieszył się, bo audycja szła w tym kierunku, że biali ludzie wolno bo wolno, ale idą po rozum do głowy i zaczynają się bronić przed tym ewidentnym złe jakim jest nienawistny islamski emigrant. Słuchając myślał o sobie, że konserwatywnieje i odchodzi od swoich głupich lewackich poglądów na życie i na całość ludzkiego świata, które nie poparte były większą wiedzą o świecie, a o teksty z Przeglądu, Polityki czy Faktów i Mitów. Nic nie jest proste. Kiedyś był zwolennikiem bezpaństwowości, a teraz skłaniał się ku państwu o konserwatywnych wartościach, opartych o katolicyzm. Szukał raczej w ludziach spokoju, a państwo musiało dla niego być bardzo socjalne, dla najsłabszych, w którym bogaci dzielą się przez podatki zdecydowaną większością swoich dochodów. Państwo to hermetyczny naród Polaków, gdzie inne nacje są gośćmi, którzy asymilują się, to jest przyjmują polskie wartości narodowe i religijne. A po prawdzie to te nacje wcale nie są tu potrzebne, jeśli nie są zdeklarowanymi chrześcijanami. Dlatego cieszył się, że przyjeżdża tak wielu Ukraińców , a rząd ma program repatriacji Polaków ze wschodu, natomiast przywódca narodu i państwa Jarosław Kaczyński, powiedział zdecydowane nie roszczeniom Jewrieji. Żydzi snuli mrzonki o 65 miliardach dolarów od Polaków. Kaczyński powiedział krótko - tak, ale jak Niemcy zapłacą Polakom.
Piątka zatrzymała się przy dworcu PKP i Biedronce. Sierżant wysiadł i skierował się do przejścia podziemnego, którym przeszedł na stronę na której był dworzec PKP, a tam poszedł po chodniku pełnym krzywego lodu do samego budynku dworca PKP, w którym mieścił się od kilkudziesięciu już lat zakład fryzjerski. Zakład fryzjerski męski różni się od salonu fryzjerskiego damskiego - tutaj się nie rozmawia więcej niż trzeba. Dlatego Sierżant rozebrał się z kurtki , czapki, rękawic i szalika , po czym siadł na krześle i zaczął wpykiwać w smartfona notatki do wiersza czekając na wolne stanowisko. Fryzjerzy tylko rzeczowo krótko pytali klientów co do sposobu cięcią. Kiedy przyszła jego kolej było też krótko.
- Nożyczkami?
- Nie maszynką na półtora całość.
- Rozumiem, słusznie.
Po ostrzyżeniu się wyszedł do holu dworca i chciał zadzwonić do Pani Inspektor, ale zaczepiła go jakaś Słowaczka, pytając czy kasa jest czynna? Odpowiedział jej, że nie wie, bo faktycznie nie wiedział czy tutaj działa dworcowa kasa. Potem już spokojnie zadzwonił do Pani Inspektor.
- Ja już wyszedłem od fryzjera.
- To bardzo szybko.
- Przede mną był tylko jeden facet więc poszło bardzo szybko.
- Co teraz robisz?
- No idę po kurczaka, a potem po żurawinę, a później spokojnie przejdę się do Ciebie.
- Nie spiesz się, może wejdź jeszcze do Tesco po biały ser, zrobimy sobie jutro.
- Dobrze idę.
- Masz dużo czasu.
- Nie martw się, zagospodaruje sobie go, powłóczę się trochę nad Sołą i porobię trochę zdjęć.
- To idź, kończę bo wchodzę do fryzjera. Pa.
- Pa, kocham cię.
- Też cię kocham.
Akurat dochodził do dawnego domu spółdzielczego, w którym teraz mieścił się swoisty supermarket Tesco, bo na parterze był dział spożywczy, a na piętrze bardzo duży dział odzieżowy.
Przed wejściem klęczała Cyganka i zawodzącym wyuczony głosem błagała o pieniądze dla dziecka, którego akurat jedna przy sobie nie miała.
- Te laska, a ty nie powinnaś być w gimnazjum o tej porze dnia, he? Zaraz sprawdzimy coś ty za jedna. Dzwonię na Policję - i zaczął wyciągać smartfona z kieszeni, a tak zwana Romka wyprostowała się , po czym zwyczajowo poleciała na niego wiązanka.
Ty c*uju! Zobaczysz, że mój urok cie zniszczy, że ci jaja uschnął, zdechniesz z pragnienia,...
Biegła na drugą stronę ulicy, na parking za Biedronką, gdzie pewnie stał samochód z jej cygańskim alfonsem. Sierżant spokojnie weszedł, a pani ze stoiska z kapciami zakopiańskimi w przedsionku zapytała go:
- Coś jej pan nagadał, że tak wyrwała , nie boi się pan ich?
- Dwadzieścia lat zawodowo leczyłem ich z nieróbstwa, to i na emeryturze mogę, ale już dla rekreacji. Powiedziałem jej, ze powinna być w szkole i ze dzwonię na Policję.
- Ma pan u mnie zniżkę.
- Ok, przypomnę się.
- To ja będę pamiętała.
Odnalazł gablotę ze serami, ale nie było tłustego, więc wziął dwie kostki półtłustego i poszedł do kasy, ale po drodze do niej zauważył jeszcze pomelo, to wziął też i je. Zapłacił i przez przejście dla pieszych przeszedł na drugą stronę ulicy pełna sklepów, sklepików, straganów, w których sprzedawano czapki, rajstopy, pieczywo, ciasta, mięsa,wędliny, owoce, kwiaty, rajstopy, bieliznę i chińszczyznę. Mały Chińczyk stał przed ichniejszym supermarketem i filozoficzno - zafrasowaną miną palił papierosa. Ludzie przedzierali się przez chodnik pełen brudnego i krzywego lodu. Szli z torbami pełnymi wszelkich zakupów. Doszedł do sklepiku, w którym sprzedawali pieczone kurczaki i wszedł do niego. Zawsze w nim spotykał jakiś dziwnych ludzi, których najwyraźniej przyciągało to miejsce. Tym razem też była jakaś kobieta, bardzo dziwnie poubierana, bardzo niezrozumiale coś mówiąca do sprzedawczyni, ale najwyraźniej ta ją rozumiała dobrze i namawiała, żeby sama nie szła na drugi brzeg Soły, bo nie da sobie sama radę z opłatami.
- Proszę - zwróciła się do mnie.
- Kurczaka.
- Pokroić ?
- Tak.
- Osiemnaście.
- Proszę i dziękuję serdecznie.
- To ja dziękuję panu.
- Do widzenia, miłego dnia.
- Panu również. A ty nie ruszaj się nigdzie, zaraz to jakoś zorganizuję...
Sierżant skręcił w lewo do sklepu warzywniczego, a w nim zobaczył tanie pomarańcze po dwa pięćdziesiąt, to wziął kilka na sok i jeszcze oczywiście cytrynę. Podszedł do sprzedawcy i właściciela jednocześnie.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, co podać?
- Żurawinę - a właściciel sięgnął po woreczek ze świeżą jagodą, która była za jego plecami.
- Co jeszcze?
- Pół kilo słonecznika i orzeszków niesolonych.
- Wszystko?
- Tak.
- Dziewiętnaście osiemdziesiąt trzy.
- Proszę i dziękuję serdecznie.
- Również dziękuję.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Wyszedł ze sklepu i przeszedł na drugą stronę placu, gdzie pod oknami był fragment chodnika, w którym lód był już stopiony słońcem i tym wąskim fragmentem przedzierał się do ulicy. Wyszedł z placu pomiędzy budynkami ponownie na chodnik prowadzący nowego mostu nad Sołą i powolutku szedł cisząc się mocno grzejącym południowym słońcem. Promienie topiły zwały śniegu i na jezdni stała woda szerokimi kałużami sięgającymi jej środka. W taką właśnie wjechał jeden z autobusów komunikacji miejskiej i ochlapał wodą z błotem kilkoro przechodniów tuż przed nim.
- Ja ci c*uju nie popuszczę - krzyknął jeden z młodych mężczyzn i zaczął biec w stronę niedalekiego przystanku, aby uzyskać sprawiedliwość od kierowcy - chama. Jazdę tutejszych kierowców sierżant spokojnie określała jako chamską, bo odbywało się to na zasadzie hamulec gaz hamulec i trzeba było się dobrze trzymać elementów wewnątrz autobusu, aby otrzymać równowagę przy tych zrywach, na zakrętach, rondach i przystankach. Sierżant spokojnie dreptał dalej i wkrótce doszedł do przystanku, gdzie młody mężczyzna faktycznie dopadł kierowcę i głośno oraz w jak najbardziej niewybredny sposób żądał jego danych personalnych lub pieniędzy za pranie spodni. jeden się odważył zrobić porządek - myślał sobie Sierżant. Mijał kolejne sklepy z przeróżnościami i doszedł do Soły i mostu nad nią. Była prawie cała zamarznięta, poza małym fragmentem tuż obok mostu. Przeszedł przez most i schodami zeszedł sobie nad brzeg rzeki, po czym poszedł bulwarem do miejsca, w którym wpada do Soły Koszarawa. Nurt pokryty wszędzie lodem. Nad brzegami suche chaszcze i ciemne bezlistne drzewa. Mało fotogeniczny krajobraz ostrej zimy. Powoli więc wrócił i wszedł z powrotem na most, a potem poszedł w kierunku ronda i pomnika, gdzie na ławeczce siedział wagabunda z jego wsi - Pan Heniek, który z uśmiechem rozprawiał z innymi dwoma wolnymi ludźmi hołdującymi ponad przeciętnie alkoholowi. Przeszedł koło nich i powiedział:
- Dzień dobry.
- A wszystkiego dobrego panu, uszanowanie - powiedział rozpromieniony pan Henryk i skłonił się z tym szczerym jego uśmiechem, który nic nie chce.
Sierżant doszedł do drugiego już dzisiaj supermarketu Tesco i zobaczył przed sobą nie kogo innego jak Koszałka - Cygana, którego widocznie z miasta kopulowanego byka los przeniósł się widocznie na Podbeskidzie. Koszałek ruszył do niego i zaczął.
- Kolego kochaniutki daj pięćdziesiąt groszy na bułkę, proszę cię!
- Koszałek ku*wa, to ty już nie umiesz ukraść , aby przeżyć? Zebrzesz!? Upadają obyczje nawet sód cygańskich złodziei - Boże widzisz i nie grzmisz ku*wa! Koszał spadaj, tutaj roboty jest w c*uj i ciut jeszcze!
Koszałek stał jak wryty przed nim z wyciągniętą ręką i dopiero po momencie odezwał się:
- Skąd mnie znasz?
- Nie pamiętasz jak się po pijaku do soboniowego sklepiku włamywałeś i głowa ci została w okienku, a doopę miałeś na zewnątrz i jak ci śmy ją wypałowali?
TU Koszałek zajarzył i nastąpiła wiązanka w stronę Sierżanta, której nie będę powtarzał, bo było to oburzenie święte - romskie, wyrażone w dziewięćdziesięciu procentach polskim językiem prostego ludu - łaciną że ho ho!
- Koszałek dzwonię po hałady i z przyjemnością Cię znowu wsadzę i ponownie sięgnął po smartfona, a Koszałek i jego dwaj tak zwani romscy ziomkowie zaczęli uciekać w stronę amfiteatru.
- Kot z wami ciawusy! - krzyknął za nimi Sierżant, któremu radość sprawił widok po raz drugi biegnącego z jego powodu przedstawiciela mniejszości narodowej tak zwanej. Po czym ruszył dalej w kierunku Rynku, bo przypomniał sobie, że skończyły się worki do odkurzacza.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

297 714 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!