Menu
Gildia Pióra na Patronite

Wymiary

niewidzeinaczej

niewidzeinaczej

Delikatnie chlupotała woda, rozbijając się o drewniane słupki pomostu. W spokoju nocnym zatoki słyszałam jak wiatr godzi się z jeziorem i wspólnie spokojnieją. Jasna była ta noc. Księżyc szklił się srebrem na tafli wody. Okoliczne lasy szeptały cichutko, bym nie mogła usłyszeć ich tajemnic. Ciemność oswajałam głębokim oddechem, czerpałam nim z powietrza rześkość, jaką niosła mi noc z okolicznych wód i jego delikatność. Ciarki na plecach udawały, że nie pochodzą z zimna, chciały być efektem podziwu. Ta noc w porcie była zarazem jasna i ciemna, w tym tkwiło jej niesamowite piękno. Żaglówki dryfowały cichutko. Każda z nich trzymała się bezpiecznie przystani umocowana do niej silną cumą. W takie noce jak ta lubię spacerować po przystani i układać niedbale porzucone przez niedbałych żeglarzy końce cum. Miałam dzięki temu zajęcie, a i pomost wyglądał porządniej. W takie noce jak ta – małosenne.

Tej nocy nie spacerowałam, ta noc wydała mi się w swym pięknie smutniejsza. Zasługiwała na coś więcej niż zajęcie czasu. Usiadłam zatem na wilgotnych deskach i oparłam jedną nogę tak, bym mogła położyć na niej głowę. Męczyła ta małosenność. Druga noga opuszczona w dół mieszała palcami delikatnie wodę, ciepłą wodę, tak, żeby jej nie zbudzić. Tak żeby nie zbudzić nikogo. Czasami siedząc w nocnej ciszy, wyobrażałam sobie, że jestem jej strażnikiem, że ktoś musi czuwać mimo, że inni śpią. Na początku to miało sens, potem zrozumiałam, że to nie ja jestem strażnikiem. Mi zdarzało się zasypiać. To gwiazdy, one niosły nocy bezpieczeństwo. Dziś nie musiałam sobie wiele wyobrażać, dziś wystarczyła rzeczywistość i moja obecność w niej. Obecność by podziwiać.

Jedna z żaglówek zaczęła się gibać trochę bardziej niż inne. To moja żaglówka, ta w której mam łóżko niewystarczające mojej podświadomości do zaśnięcia. Nie zwracałam na to zbyt wiele uwagi, pewnie ktoś wstał, by skorzystać z łazienki.

Uniosłam głowę w stronę nieba. Gdy miejskie latarnie nie zakłócają widoku, gwiazdy są tak niesamowicie widoczne. To jak układały się w kształty, znane tylko sobie, to jak połyskiwały na granatowym tle, to wszystko o czym chciałam myśleć. Nie o tym co działo się przez ostatnie dni, nie o dniu poprzednim, a na pewno nie o kolejnym. Chciałam zanurzyć się w obecności gwiazd. Być z nimi sam na sam. Ukoić w ich pięknie smutki, żale. Zatańczyć ze spadającą gwiazdą ostatni lot. Tam mogło nie być przestrzeni. To przecież był czarny aksamit lub jedwab. Rozkoszowałam się jego miękkością, rozsypywałam na nim kryształy, zapalałam w nich iskry. Byłam z nimi, nieograniczona wymiarami rzeczywistości, trwałam ponad czasem i przestrzenią.

Most zaskrzypiał. Otworzyłam oczy, znieruchomiałam. Nie chciałam, by ktoś zakłócał idealne uśpiony krajobraz. Chciałam bezszelestnie zanurzyć się w ciepłej wodzie i zaczekać, aż intruz pójdzie spać. A tylko znieruchomiałam i czekałam. Skrzypiały głośno kroki, rozdzierały mój mały raj. Gdy był blisko wiedziałam kim jest. Zapach go zdradził. Usiadł obok nieruchomej mnie.

- Michaśka? – nie odpowiedziałam, bo poznał mnie i bez tego – Coś się stało? – wydawał się być zatroskany. W środku nocy, przy gwiazdach każdy wydaje się mieć wiele trosk. Ja nie lubiłam być troską.

Wzruszyłam obojętnie ramionami. Nic nadzwyczajnego się nie stało, to tylko małosenność. Myślałam, że będzie dociekać, że mnie zdenerwuje. A on tylko siedział obok. No i dobrze. Znów nastała cisza, znów rzeczywistość zaczęła się uspokajać. Gwiazdy migotały wysoko, jakby próbowały dojrzeć, co się stanie za linią horyzontu kiedy słońce przyćmi ich blask.

- Michasiu… - zaczął Konrad delikatnie po długiej chwili milczenia. Urwał na moment. Ukosem spojrzałam na niego, gdy dał sobie kolejną chwilę do namysłu.

- Michasiu, nie umiem tak dłużej udawać, patrzeć jak… -

- Ciii – przerwałam mu. Wiedziałam co chce powiedzieć, nie chciałam natomiast tego słyszeć. Nie było sensu w otwieraniu tego rozdziału.

- Ja nie mogę, nie chcę, Michasiu – odwrócił głowę w moją stronę – Nie umiem patrzeć na to jak uśmiechasz się nie do mnie, słyszeć twój śpiew…

- Ciiiii – syknęłam troszkę głośniej i położyłam mu palec na ustach, by je uciszyć. Po co on to rozdrapuje? Przecież miała już zaraz powstać z tego blizna.

Skupiłam się na otaczającym krajobrazie. Nie chciałam znowu rozpatrywać „co by było gdyby?”. Chciałam tulić do snu gasnące konstelacje i układać nowe, wirować między drzewami, cofać się w wymiarach czasu i zaglądać w przyszłość, podsłuchiwać szepty liści i przyglądać się malutkiej rybce w strumieniu. Chciałam być gdzie indziej.

- Piękne są dziś gwiazdy – rzucił Konrad próbując zmienić temat.

- Są zawsze piękne i zapewne zmęczone – odparłam.

- Czym? – czułam, że nie patrzy już w górę lecz na mnie.

- Patrzeniem na to jak wciąż popełniamy te same błędy – nie patrzyłam na niego, przymknęłam znów oczy z rozmarzeniem wspominając mój ulubiony dzień w życiu. Nie był błędem, mimo, że powinnam tak uważać, wolałam mówić o nim jako o przyjemnym dniu.

- Błędy? Masz na myśli nas?

- To była parafraza cytatu z „Ukojenia”*- Wytłumaczyłam mu spokojnie. Lubiłam ten cytat. Pasował tu.

Odetchnęłam głęboko, próbując zaczerpnąć jak najwięcej woni jeziora, jego wilgoci i świeżości jaką niósł lekki wiatr. Ciszę znów przerwał Konrad:

- „… wszystko jest zapisane. Wszystko jest ustalone. Życie tych, co już się narodzili. Życie tych, co wciąż czekają na swoje narodziny. Wszystko zapisano w gwiazdach na początku świata”** - Mówiąc to patrzył na gwiazdy, ale potem spojrzał znowu na mnie – To co się stało między nami, może tak po prostu miało być? Misiu, a co jeśli mieliśmy się tu spotkać, na tym rejsie? Co jeśli to nie był przypadek?- wpatrywał się w moje oczy rozpaczliwie poszukując na to wszystko odpowiedzi.

- Po pierwsze: nie mów do mnie „Misia”. Po drugie: nie sądziłam, że czytasz młodzieżowe sience-fiction. – rzuciłam z uśmiechem, który jednak drżał. Drżały z emocji też moje oczy i ostatkiem sił powstrzymywały łzy.

- Błagam Cię, nie zmieniaj tematu. Nawet nie wiesz ile razy powracałem myślą do tego poranka w sierpniu, do tamtej nocy, do każdego Twojego śmiechu i każdej uronionej przeze mnie łzy. Nie dam rady dalej grać świetnego kolegi, bo nie umiem nim być. Nie mogę patrzeć jak tak siedzisz na burcie zaczytana w książce i po prostu przejść obok, nie podziwiając Twojego piękna. Zrozum, to nigdy nie było dla mnie łatwe, by być wobec Ciebie obojętnym.

- Widziałam – wyszeptałam między łzami opływającymi już moje policzki. Widziałam jak niepowstrzymanie na mnie spoglądał podczas rejsu, jak próbował bawić się przy ogniskach, kiedy śpiewałam. Miał rację, nie umiał. Odwróciłam wzrok w stronę lasu po drugiej stronie jeziora. Dookoła nas mgła rozlała się po tafli jeziora jak mleko. Gwiazdy gasły jedna po drugiej w swoim powolnym tajemniczym tempie. Nad lasem łuna światła zaczynała lekko rozjaśniać kolory nieba, księżyc niemal już spadł.

- Może jest dla nas jeszcze szansa. Może gwiazdy nam taki właśnie los pisały Misiu. – Chwycił moje małe dłonie w swoje ciepłe. Moje zimne wydały mi się nagle tak kruche, cała wydałam się sobie krucha, jakbym miała się za chwilkę rozsypać. Nie mogłam wytrzymać jego wzroku, jego orzechowych perełek wpatrzonych we mnie jak w obrazek.
– Nigdy nie przestałem Cię kochać – wyszeptał miękko i cichutko, tak jakby nie mógł usłyszeć tego nikt inny. Jakby to była nasza tajemnica przed drzewami.

Chwilkę po tym mnie pocałował. Oszołomiona tym, że się na to zdobył, nie zrozumiałam w pierwszej chwili, co się dzieje. Później byłam oszołomiona ich smakiem, smakiem jego miękkich ust. Były dokładnie takie jak zapamiętałam. Nie oparłam się dłużej, nie potrafiłam. Oddałam pocałunek, a Konrad wplótł palce w moje włosy. Nie było w tym gorąca namiętności. Był spokój, taki sam jak ten który budził poranek ze snu. Spokój jakiego mi brakowało, jego smak i zapach, za którymi tęskniłam, radość, żal, rozpacz. Wszystko czego nie potrafił powiedzieć, wszystko czego ja nie potrafiłam powiedzieć i o czym w strachu nie śmiałam nawet myśleć. Wszystko to zawierał w sobie, ten jeden pocałunek. To wszystko jednak nie było tak proste, jak byśmy chcieli. Odsunęłam się od niego.

- Dlaczego mnie pocałowałeś?

- Z tego samego powodu, przez który odwzajemniłaś pocałunek – Odparł, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Zupełnie nie rozumiejąc.

- Nie. Konrad, to nie jest wszystko takie proste. Bycie z Tobą, kochanie Cię. To byłoby proste, gdybyśmy znaleźli inny wymiar rzeczywistości, w którym ja z Tobą jesteśmy jedno. Wymiar poza czasem, przestrzenią. Rzeczywistość nie pozwoli nam znów być razem. Wiesz o tym – głos zaczynał mi się łamać i ostatnie zdanie było zaledwie bezsilnym szeptem.

Czy coś w nim pękło? Czy zrozumiał? Nigdy się o tym nie dowiedziałam, bo odwróciłam się od niego zaraz po ostatnich słowach i wstałam z pomostu by wrócić do łóżka. Zrobiłam parę kroków, ale zatrzymałam się jeszcze na chwilę. Nie patrzył na mnie, nie odwrócił się, siedział wpatrzony w linię horyzontu jakby z nadzieją, że wyskoczy zza niego nasz upragniony wymiar istnienia.

- „To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina”*** - Szepnęłam w jego stronę. Usłyszał, bo jego plecy lekko zadrżały w niepohamowanym, niemym łkaniu.

Odeszłam, gdy chłodny świt rozmalował obraz z płomiennych barw nad naszymi głowami. Tylko on mógł go podziwiać.

Weszłam do kajuty, nie budząc siostry. Wślizgnęłam się bezszelestnie do mojego śpiwora. Pozwoliłam sobie na łzy. Zasypiając, zapragnęłam jedynie jednego: nie obudzić się.

*Ukojenie – Maggie Stiefvter
** Krwawy szlak – Moria Young
*** Juliusz Cezar – Wiliam Shakespare

10 099 wyświetleń
73 teksty
9 obserwujących