Menu
Gildia Pióra na Patronite

Pata Łojo Fatłabaj

fyrfle

fyrfle

Dawno dawno temu, w nieistniejącym już województwie, a niegdyś było czterdzieści dziewięć, pomiędzy górami, nad rzekami, potokami, strumieniami i jeziorami, w domu i ogrodzie żył sobie pewien emeryt, który na przedwiośniu miał trochę czasu, to robiąc co chcąc z tym czasem, rozmyślał sobie i głośno zadawał sobie na przykład pytanie - a poezja, to jest czy nie jest najważniejszą i najwartościowszą z literatur? Jednocześnie gapił się w lustro i uszczegółowiał różnice w swoim człowieczeństwie zewnętrznym przed i po wypiciu kawy. Potem odwracał wzrok w prawo, za nim całe ciało, robił ze dwa kroki do okna i przyglądał się krzyżowi na świętej górze, mówiąc po cichu Ojcze nasz za całokształt pomyślności ich i świata. Zdawał sobie sprawę, że musi uogólniać, bo nie da się tak jak chcą księża modlić się za wszystkich i wszystko po kolei, a poza tym uważał, że najlepszą modlitwą są czyny rzeczywiste, nie życzenia wysyłane Bogu bezpośrednio, przez armie pośredników, w tym wznoszone zbiorowo za 50 złotych nawet w tej jednej konkretnej intencji, którą przeważnie jest interes tych, którzy już są powiedzmy od 32 ziemskich lat na zielonych sawannach Manitu lub jak chce ponoć Ojciec Pio - być może powrócili już na ziemię odbywać ponownie katorgę życia w formie homara lub pędraka. Swoją drogą ciekawe to jest jak taki homar ma przebłyski z poprzednich żyć i gdzieś jego słony wodny byt zakłóca migawka z miesięcznicy smoleńskiej, a pędrak spóźnił się w przeistoczenie w chrabąszcza, bo przewijał mu się film z czasów w starożytności, kiedy to jako nastoletni chłopiec robił karierę w którymś z greckich landtagów przez intensywne współżycie z parlamentarzystami ówczesnej frakcji zielonych.

Nie za bardzo odwracając się od swoich myśli pozwalał sobie na śledzenie akcji życia w ogrodzie, a tutaj kilkadziesiąt wron bawiło się życiem siedząc na gałęziach rozłożystego orzecha włoskiego i rozprawiając o tym, gdzie by tu polecieć i które drzewo wybrać na następny postój. Kosy na trawniku już były, a wychynęły spod gąszcza trzech rosłych tui i robiły trzy cztery przeskoki w kierunku domu, po czym zatrzymywały się, rozglądały i ewentualnie zdzieliły dziobem ziemię ojczystą, sprawdzając czy pod wypiętrzeniem gruzełkowatym gleby jest czy nie jest dżdżownica. Swoją drogą, taka dżdżownica, to efekt wielomiliardowoletniej ewolucji czy reinkarnacji? Kosy? Może to sądy z Marsa lub tylko drobne przeszbiegi koreańskiego konsorcjum elektronicznego, zeby poznać marcowe zwyczaje tutejszych kotów? A tym czasem liście na buku są niewzruszone i trwają wiernie ze swoim pniem i gałęziami, jak wiernym był sojusz robotniczo-chłopski. Kiedy więc kosy przyskoczyły już pod ścianę domu odwrócił się i poszedł do rozdzielnika pomieszczeń, a więc przestrzeni, w której było lustro, Anioł Uśmiechu i tablica ogłoszeń z kalendarzem na aktualny rok i terminarzem wywozu wszelkich śmieci. Z tej przestrzeni można było pójść do pokoju żółtego - tego z regałami wypełnionymi książkami. Można też było iść do pokoju zielonego, czyli tego z obfitością kwiecia i z laptopem, wrzucić jakiś świński limeryk do sieci, na stronę nobliwych pań twierdzących, że poezja to ach ach i szalalala z nieba po kosmos, po czym oczywiście zostać wyrzuconym jak buk przykazał i konieczność tkwienia w stanie misji u tych pań, a więc - Prawda!? Nigdy Klotyldo Murawiewna! A ty?! TY Williamie, wiemy, że ty też nas poprzesz i jołop popiera, więc mam kumulację, więc jest podwójną czarną owcą naraz, no to co? Ano kuma się z wilkiem.

Dobra, myśli sobie fajnie jest, ale jedziem do Hanusi i stamtąd śmigniem kajsik nad Paprocany, zobaczyć dzieci i wnuki. Luz emeryta pozwala spokój i delektowanie się każdą sekwencją rzeczywistości dnia. Wsiadł więc do Mietka i przyjrzał się szyszkom spadłym z wierzchołków jodeł, kotom siedzącym pod gęstwiną pnączy hortensji, kilkunastu węglom zostałym z ostatniej dostawy czarnego złota do gardzieli pieca trzeciej generacji. Przy okazji cieszył się, że jest na tyle zdrowy, że spokojnie sobie ten węgiel wrzuci do kotłowni, a potem sobie codziennie wrzuca go do pieca, że jest ta cała procedura rozpalenia pieca, a więc na spód "Polityka", na nią karton z "Biedry", na niego kawałek drzewa smolnego, czyli w gwarze z lat dziecinnych -szczypy z województwa Dolnośląskiego i potem kilkanaście suchych szczap świerka z okolic właśnie byłego miasta wojewódzkiego. drask i zapałka roziskrza się i płonie mini pochodnią, wędrując jednocześnie w kierunku ogona, a może dzyndzla ukręconego z tygodnika liberalnego. Cztery pokręcone i zgniecione strony tygodnika, w którym niegdyś felietonował Pilch płoną, a cug sprawia, że płoną energetycznie i płomień zajmuje kartony, szczype oraz szczapy świerkowe. Jest "barłóg" ognia do którego można wrzucić łopatę węgla i oczywiście robi to. Potem jeszcze jedną i kiedy temperatura ma się około sześćdziesięciu stopni na cyferblacie,to załącza pompkę.

Jechali szczęśliwi na dwa auta na Górny Śląsk, bo jedno z nich postanowili zostawić tamtejszej ludzkości, aby jej się żyło lepiej i mieli czym budować dostaniość. Takie spontaniczne nie wymuszone gesty są typowe dla ludzi ludzi, którzy osiągnęli stan człowieczeństwa. Rzadki to, bo rzadki stan spotykany w stadzie ludzkim, ale jednak spotykany. Jechali gęsiego on za nią, machając sobie i odwracając się do siebie podczas postoi na licznie kwitnących czerwinią światłach u krzyży skrzyżowań, ale czy była to droga krzyżowa? No nie, oczywiście, że nie - to była radosna podróż, element koncelebracji codziennego szczęścia kończonego rewelacyjną rozkoszą u końca jednej doby i początku kolejnej. Las. Paprocany tuż. A tutaj kierowca tira dostał zawału i rozpruł kilkaset metrów bariery energochłonnej, zmuszając jeszcze innego kierowce innego tira do salwowania się delikatną ucieczką w pochyłość przydrożnego rowu. Oba pasy zasypane tłuczniem, światła służb, tym razem niebieskie. Na szczęście zatrzymali się przy bagnisku którego lustro wody porośnięte było sitowiem i kępami wierzby, a dalszy kraj jego kraj stanowiła brzezina. Kilkanaście stopni Celsjusza w cieniu przekładało się na około dwadzieścia w słońcu i nikt się nie srożył, nikt nie strzelał focha, bo wszyscy wiedzieli, że wypadki tutaj to normalność, więc i kilkugodzinne postoje do porządku należą, ak porządkiem mszy świętej jest klęczenie przy podniesieniu lub okadzanie ewangeliarza przed czytaniem trzeciego czytania.

Ludzie więc wyszli ze samochodów, usiedli na zboczu prowadzącym z dwupasmówki do mokradeł i jedli kanapki, pili wodę i coca colę, ktoś głośniej puścił z odtwarzacza samochodowego Mama Ciao w wykonaniu Bregovicia, więc ktoś podszedł do kogoś i zaczęli tańczyć na czarnym parkiecie asfaltu. Siedzący na skarpie przyglądali się z podziwem bieli i czerni kory brzóz, przeźroczystej wodzie w której było widać zatopione pnie wyciętych olch i sosen, a w końcu z kęp sitowia wyfrunęły rusałki. Z zakrzewień wierzb dołączyły do rusałek elfy i tańczyły ludzkości jezioro łabędzie, ale nikt nie wiedział skąd wydobywała się melodia. Raczej po prostu była całością przestrzeni i takim sposobem dwie godziny stały się magiczną chwilą - nagle przeskok wszyscy w samochodach jadą mijając miejsce zdarzenia drogowego, gdzie tłuczeń posprzątany w kopiec, naczepa i ciągnik na ogromnych lawetach, odpowiednie służby tną bariery dźwiękochłonne wytwarzając dźwięk, który chłoną kierowcy i pasażerowie aut. Drogowskaz, ze Paprocany w prawo.

Rodzina jest pięknem, eksplozją radości, dobrych naprawdę dobrych smaków, wnuki - ach jak cieszy śledzenie ich wzrastania w człowieczeństwie. Naprawdę życie cudem jest. Podpatrywanie niuansów szczęścia córki z mężem, na to nie ma określenia jak bardzo radosny to czas.

W lewej ręce dziadka prawa rączka wnuka, a w prawej ręce babci lewa dłoń wnuczka. Spacer w słońcu, alejami pełnymi kasztanów, klonów, dębów, lip. Ale nim to nastąpi, na skraju wieżowca ktoś porzucił typowe postkomunistyczne drzwi łazienkowe z tą szybą chropowatą i przymgloną w górnej ich części. Nagle słyszą krzyk z prawej ich strony i ktoś biegnie śpiewają hosanna santa Polonia alleluja Bogarodzica i mężczyzna ów przebiega przed nimi i dobiega do drzwi łazienkowych i kładzie się na nich krzyżem, potem klęczy i wielokrotnie czołem uderza w drewno sklejki malowanej białą olejną farbą i zaraz zrywa się i tańczy kankana przy tych drzwiach z rękoma uniesionymi w górę i stosowne palce tworzą u obu rąk znak Victorii.Twarz też jest obłednym uniesieniem uśmiechu i spojrzeniem w Niebiosa - podziękowaniem, staniem uduchowienia ostatecznego i proroczego, które zaraz objawi się ziszczanie wszem i wobec cudu!

Szukali wzrokiem zdziwionym i nierozumiejącym pomocy wśród gromadzących się gapiów i pojęła ich język starsza kobieta. Podeszła do nich i powiedziała - to lotnik. Syn lotnika, który był podstawą do stwierdzenia naszego pana prezydenta myśliwego, że nasze lotniki, to i na drzwiach od stodoły polecą, bo prezydent na polowaniach i przemierzając wsie wszechkraju widział różne rzeczy i zobaczył też tego starego lotnika, który w niedzielę po obiedzie ściągał z całą familią drzwi podziadkowej stodoły i siadał na niej, a potem zanosił do Pana owo głośne brymbrymbrymbryyyyyyyyym i odlatywał w przestrzenie NATO, a zwłaszcza byłego Układu Warszawskiego i siał postrach wśród pilotów rosyjskich i białoruskich, którzy mogli mu tylko okazać podziw i ogromne zdziwienie, kiedy przysiadał im na skrzydłach SU-27 czy MIG-31 i dumny oraz "czerwony jak cegła" z podniecenia pokazywał im środkowy palec, po czym ulatywał do stratosfery czyniąc niezapomnianą spiralę z serii niekończących się beczek.

Kiedy kończyła mówić syn bohatera polskich skrzydeł krzyknął - wio Baśka i drzwi uniosły go pomiędzy kadłubami wielopiętrowców w niebo od innych bliższe, a całość tej cudnej patriotycznej chwili widział przechodzący akurat prezydent miasta i tak się wzruszył, iż zapłakał i siarczyście zaklął "sakreble" i zaraz przemówił do zgromadzonych, że organizuje zbiórkę na dozbrojenie drzwi w pakiet rakiet powietrze ziemia i powietrze powietrze, po czym ogłosił dwutygodniowy festyn popowo-rockowy w centrum, nad jeziorem i w parkach, podczas którego wolontariusze będą śpiewać pieniądze, a mieszkańcy i turyści jeść, pić i tańczyć.

297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!