Menu
Gildia Pióra na Patronite

KROPLE ROSY*

fyrfle

fyrfle

Dawno dawno temu. Za siedmioma hałdami, za siedmioma miastami, za nawet więcej niż siedmioma górami była sobie wioska. Taka co tto jeszcze w niej krowy na pastwiskach do listopada, konie do kuligów od listopada, kury w sadach przez cały rok, koty wygrzewające się, kiedy tylko słońce i psy, tak psy - wolnobiegające. A w tej wiosce był sobie biały dom z białej cegły, a w tym domu był sobie zielony pokój, ogrzewany miłością małżonków i oczywiście po staropolsku. Węglem.

Kiedy w listopadzie przychodził wieczór szybko, kończąc krótki półmroczny dzień , to pewne małżeństwo siadało razem na krzesłach, przy stole wielkim w tym cudnie zielonym pokoju od kwitnących storczyków, od kwitnących grudników, od kwitnących anturiów, od kwitnących skrzydłokwiatów, wreszcie od wszystkich innych kwiatów, które nie kwitły, ale też miały zielne łodygi i liście.

Zona drutami wywijała, żonglowała, fehtowała wśród makaronu pewnej białej wełny, wyczarowywwując tymi magicznymi ruchami, niepojętymi zupełnie dla męża, chustę przecudnie przepiękną, arcydzieło jej sprawności manualnej, popartej intelektem wychodzącym znacznie poza granice rodzimej etniczności. Arcydzieło to tworzyła, aby podarować je wnuczce, które ząś tą maestrię rękodzielniczą podaruje swojej szkole na aukcję, która zasili konto Komitetu Rodzicielskiego u końca roku szkolnego, więc będzie to w miesiącu czerwcu.

Mąż siedział przy niej na przeciwko niej prawie, bo jednak bliżej niej, nawet po skosie. W zeszycie zapisywał plan pewnego opowiadania, o tematyce purnonsensowo-obyczjowej, które nikomu nie podaruje, które po prostu umieści na stronie literackiej w internecie. Z nadzieją wszak, że ktoś poczuje się obdarowany. W tym czasie też podgrzewał w kuchni na kuchni elektrycznej herbatę. Wlał do kubków herbatę, po czym stworzył gęstszą zawiesinę przez dolanie do herbaty soku malinowego z malinami i przyniósł taki napój do zielonego pokoju, po czym postawił go na na korkowych podkładkach leżących na haftowanym białym obrusie, którym wyścielony był dębowy stół o czterech nogach i trzyczęściowym blacie.

Akurat odtwarzacz skończył odtwarzać pierwszą płytę z dwóch płyt Korteza, tworzących jeden album. Wstał, podszedł do odtwarzacza, wcisnął przycisk i szuflada z krążkiem wysunęła się. Krążek był czarny jak węgiel. Wyciągnął płytę z okrągłego gniazda szuflady odtwarzacza i obrócił się do stołu, na którym leżało opakowanie na płytę. Wcisnął płytę w gniazdo tego opakowania. Następnie chciał wyciągnąć z gniazda w drugiej części opakowania drugą część albumu Korteza, ale nie było w nim krążka. Zaczął się rozglądać po najbliższych meblach, ale płyty nigdzie nie było. Zwrócił się do żony:

- Kochanie, nie widziałaś drugie płyty?

- Kochanie jest w opakowaniu, położyłeś na niej płytę, czyli jest w pierwszej części opakowania.

Spojrzał na żonę uważnie i przyswajał. Pojął, że płyta, którą włożył, to była druga część koncertu Korteza, jego przyjaciół i publiczności. Była w kolorze czarnym. Wcisnął ją nieprawidłowo w pierwsze gniazdo pierwszej części opakowania w kolorze pomarańczowym, gdzie jak najbardziej prawidłowo była włożona pierwsza część albumu Korteza, w kolorze pomarańczowym i zlała się z opakowaniem, więc jej w ogóle nie zauważył. Uświadomił sobie, że taki był zamysł projektanta opakowania, aby pierwsza część koncertu była na płycie pomarańczowej w pierwszej części opakowania w kolorze pomarańczowym, a druga część koncertu na płycie czarnej w drugiej części opkowania o kolorze czarnym, na jak twarz polskiego górnika po szychcie albo nawet czrniejsza, bo jak sam węgiel. Wyciągną płytę czarną, leżącą na płycie pomarańczowej i wcisnął ją w okrąg gniazda w czarnej części opakowania. Wycisnął płytę pomarańczową, przeniósł ją przed odtwarzacz. Lewą dłonią, jej palcem wskazującym nacisnął na guzik, szuflada wysunęła się i wtedy prawa dłoń w okrągłe gniazdo szuflady włożyła płytę. Po chwili płyta sama wsunęła się we wnętrze odtwarzacza. Ukazała się informacja o załadowywaniu się muzyki, potem czas drugiej części koncertu i wreszcie papłyła muzyka i słowa piosenki.

Spokojnie już usiadł na krześle, napił się herbaty i powiedział:

- Teraz razem pijemy herbatę, a potem?

- Co potem? - odpowiedziała żona z uśmiechem, wiedząc, że cos tam knuje.

- Teraz mamy spotkanie, niby w restaurcji, co potem zrobimy z tak cudnym wieczorem?

- Co proponujesz?

- No...idziemy do mnie czy do ciebie?

Parsknęli śmiechem.

- Do mnie - powiedziała weseląc się szczęśliwie żona.

- Skąd wiesz? - zapytał rozanielony mąż.

- Zawsze, wszystko zaczyna się na mojej połowie łóżka.

Znowu parsknęli głośnym szczęśliwym śmiechem radosnie kochających się małżonków.

- Coś wspominałeś, że miałeś dzisiaj wręcz sztormowe przypływy weny. Może coś mi przeczytasz z dzisiejszego dorobku?

- Chętnie! - i sięgnął do po zeszt, po czzym czytał:

Szukamy siebie
Czasem kilka razy
Tak wielu nas do końca nie odnajdzie się

Porządni ludzie mówią
Jesteście przestępcami
Jesteście grzesznikami

Szybko argumentując słuszną triadą
Wasza wina
Wasza wina
Wasza bardziej niż wielka wina

Czasem dla szczęścia na szczęście
Podejdzie dobry człowiek i na razie
Tylko do do ucha szczęściu powie

Uwielbiam na was patrzeć
Na wasze szczęście
Na wasze wielkie ogrzewające ludzkość szczęście

* nazwa chusty

297 746 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!