Menu
Gildia Pióra na Patronite

Skrzydła łowcy

LittleLotta

LittleLotta

Część 3.
Siedziałem w kącie pokoju owinięty swoimi skrzydłami i myślałem. Niepokoiła mnie Mira. Widząc ją przeszedł mnie jakiś nieznany dreszcz. Czułem się jakbym spojrzał w lustro i zobaczył siebie młodszego o kilka stuleci i w wersji feministycznej. Fakt, nie nosiłem nigdy czarnych skór, ale taki byłem. Buntownik i wojownik. Robiłem wszystko na opak, wbrew ogólnie przyjętym normom. Nie pasowałem do ogółu, wybijałem się.
Lecz teraz nie mogłem o niej myśleć. Miałem zadanie do wykonania. Gdzieś w mieście grasował Fenrir i zabijał kolejne wilki. Ktoś musiał temu zapobiec i tym kimś byłem oczywiście ja.
***
- No i zatrudniliśmy elfa, żeby nam pomagał w pracy. Ma zdolności paranormalne. Wiesz jaki to wypas? Wie, kto się zjawia w mieście i ile ma mocy.- Pokiwałam znudzona głową. Ricky patrzył na mnie błyszczącymi oczami i nadal opowiadał z zapałem o Instytucie. Boże, jakie nudy! Nie wiedziałam, czy wytrzymam to jeszcze. Modliłam się, żeby te męczarnie się skończyły, kiedy zaczął wibrować pegeer przy moim pasku.
- Nareszcie.- Spojrzałam na wyświetlacz i zbladłam. Na ekranie wyświetlił się numer ulicy i tylko jeden wyraz: Fenrir. Wielki wilk, władca wilkołaków, który tylko czeka, żeby zabić wszystkich swoich podwładnych. W tym momencie przed oczami stanął mi obraz Erica. Wysokiego, barczystego, o ramionach, które mogły ochronić przed wszystkim, i te zmysłowe usta stworzone do całowania. Pokręciłam głową próbując odegnać myśli o nim.
- Muszę iść.- Ricky popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, ale pomachał mi na pożegnanie. Wybiegłam szybko z sali kierując się do tylnego wyjścia. Byłam już w ciemnym przejściu do drzwi, kiedy czyjeś silne ręce schwyciły mnie i wciągnęły do składziku pełnego puszek z warzywami. Stęknęłam, kiedy zostałam przyparta do ściany, a na całej powierzchni ciała poczułam bijące od kogoś ciepło. Wciągnęłam powietrze i poczułam jedyny, niepowtarzalny, korzenny zapach.
- Witaj, Miro- szepnął Eric, a ja szarpnęłam się w uścisku. Miałam tego dość. Dałam się podchodzić tak łatwo, choć nie miałam nic przeciwko trwaniu w ramionach Erica. Zaczęłam się rozluźniać, kiedy przypomniałam sobie cel swojej ucieczki z kawiarni. Fenrir, Gildia, misja. Kurde! Musiałam iść.
- Puść mnie! Mam zadanie do wykonania.
- Dlatego Cię trzymam. Nie pozwolę Ci zginąć, a poza tym zaprosiłem Cię na kolację.
- Spadaj!- syknęłam i próbowałam kopnąć go w kroczę.- Nie mam czasu na takie zabawy, to moja praca!
- Miro, ale nie musisz tego robić.
- Nie rozumiesz tego. Wszędzie jestem wyrzutkiem i odmieńcem! Tylko tam mnie rozumieją- szepnęłam kończąc. W moich oczach zaszkliły się łzy przesłaniając obraz. Myśli zawirowały w głowie ukazując obrazy z przeszłości. Śmiech wszystkich dzieci, bo byłam inna. Śmiech, bo się mnie bały. Dlaczego? Bo byłam silniejsza i zwinniejsza. Bo wygrywałam każde zawody. Bo byłam lepsza od chłopaków. Za to, że byłam inna zgotowano mi takie coś.
- Spokojnie, maleństwo.- Na swoich ustach poczułam jego. Nie broniłam się przed pocałunkiem. Zaakceptowałam go, a nawet chciałam. Eric całował mnie delikatnie jakby czekał na przyzwolenie na coś większego. Kiedy spostrzegł się, że nie przywalę mu w brzuch za to, że mnie dotknął, jego pocałunek stał się głębszy, bardziej natarczywy i gwałtowny. Całował jak człowiek, który pragnie czegoś przez całe życie i nagle to dostaje. Poczułam się doceniona, ale mój umysł pracował na największych obrotach opracowując plan ucieczki. I doczekał się.
Eric poluzował uścisk, żeby móc wpleść dłonie w moje włosy, ale nie zdążył tego zrobić, bo przytulał się już do powietrza. Popatrzył na mnie zdezorientowany, a ja pokręciłam tylko smętnie głową.
- Przepraszam.- Wybiegłam w ciemność, w przenośni i dosłownie. Podświadomie czułam, że pomiędzy nami zaczyna kiełkować coś pięknego, ale nie wiedziałam, czy właśnie tego nie zniszczyłam. Po prostu wybiegłam w zimną otchłań codzienności i monotonni pracy zostawiając to wszystko, co mogłoby dać mi szczęście.
***
Gdzie jest ten cholerny wilk?! Szukam go już od godziny i nie mogę znaleźć. Głęboko odetchnąłem i znowu zacząłem sondować okolicę za pomocą magii. Skrzydła pozostawiłem niewidzialne na wypadek, gdyby na tym starym, opuszczonym wysypisku pojawił się jakiś zabłąkany przechodzień. Przeszedłem jeszcze raz wzdłuż zdezelowanych wraków samochodów. Ten cholerny król wilków wiedział, co robi. Metal blokował odrobinę możliwość przeszukiwania okolicy, bo odbijał w niezrozumiały sposób magię.
Nagle coś przebiegło w pobliżu i stanęło tuż przy nim. Już chciał zadźgać to coś mieczem, kiedy poczuł miękki, kwiatowy zapach.
- Mira? Diabli Cię nadali, czy co?!- szepnąłem gniewnie, a ona uśmiechnęła się tylko i wyciągnęła swoją kuszę. U jej boku zauważyłem przytroczony krótki miecz i kilka sztyletów.
- Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Nie słyszałeś o tym?- zaśmiała się, a ja pokręciłem tylko głową zrezygnowany.- Nie mogę ominąć takiej zabawy.
Zamilkła i stanęła tuż przy mnie. Teraz we dwójkę przeszukiwaliśmy wysypisko, a każde z nas czerpało coś z tego, że jest ten drugi. Odkąd pojawiła się przy mnie Mira zrobiło mi się dziwnie lżej. Już nie chodziłem wokół taki spięty, bo wiedziałem, że ona będzie chroniła moje tyły, ale przy okazji czułem się za nią odpowiedzialny.
- Uważaj!- Moje rozmyślania przerwał jej krzyk i świst pędzących w ciemność bełtów. Popatrzyłem tam, gdzie i ta szalona dziewczyna. Zobaczyłem go. Jego lśniące w ciemności oczy i białe zębiska. Przyznam, że w życiu nie widziałem tak paskudnej poczwary. Nie chodziło o to, że była po prostu brzydka, czy było jej brak jakiejś aparycji. Właśnie nie, Fenrir był cudownym wilkiem o lekko złotawej sierści. Ale ta ściekająca z pyska ślina i obłęd w oczach raczej nie dodawały mu uroku.
Posłałem ku niemu kulę błękitnego ognia, a ta tylko przysmoliła mu sierść, bo sam wilk biegł już dalej. Nagle na jego drodze wyrosła Mira, która jak Anioł Śmierci posyłała w jego kierunku kolejne bełty. Jeden z nich trafił w oko bestii. Trysnęła krew, a król zawył bardziej z wściekłości niż bólu. Machnął łapskiem i trafił moją kompankę w plecy zrywając jej duży płat skóry i zostawiając ubranie w strzępkach. Już chciałem biec do niej i pomagać się podnieść, kiedy ona wstała i rzuciła się na wilka z mieczem.
- To była moja najlepsza kurtka! Już takich nie sprzedają!- Miałem ochotę śmiać się z jej tonu i w ogóle z niej, ale zauważyłem, że słabnie. Posłałem jeszcze jedną kulę ognia, która już nie chybiła i trafiła w brzuch bestii. Mira w tym samym momencie chlasnęła wilka mieczem po pulsie sterczącym na szyi i zalała nas fontanna krwi. Nie pozostało mi nic innego jak odciąć królowi głowę i posłać go na kilka lat w stan spoczynku. Po Fenrirze została tylko kupka popiołu, którą zaraz rozwiał wiatr.
Popatrzyłem na Mirę, która stała niepewnie oparta o miecz. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem ten grymas szczęścia. Jednak ona zbladła i upadła. Kiedy do niej podszedłem okazało się, ze nie tylko jej plecy zostały uszkodzone, a jeszcze udo, z którego obficie lała się krew.
- Już, spokojnie. Zaraz to wyleczę- powiedziałem do niej ojcowskim tonem, a ona popatrzyła na mnie dziwnie. W jej świecie ekspresowe leczenie nie jest możliwe. Trzeba tłuc się po szpitalach, czekać tygodniami w kolejkach do lekarza. A ja, co mogłem zrobić? Po prostu przyłożyłem do rany dłonie i pozwoliłem przepływać do jej ciała energii i magii. Czułem jak tętnica się łata, a sama rana zasklepia. Czułem też przyjemne mrowienie w palcach od skumulowanej w sobie magii. Przyjrzałem się długim bruzdom od pazurów na plecach i stwierdziłem, że przynajmniej tego nie muszę reperować.
Już chciałem przerzucić ją sobie przez ramię i odfrunąć do jej mieszkania, kiedy zauważyłem coś, co zmroziło mnie do szpiku kości. Tylko raz w historii swojego istnienia pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia. Było to kilkanaście lat temu. Pokochałem pewną kobietę, nawet byłem z nią przez pewien czas, ale później porzuciłem, bo archaniołom nie wypada kochać w ten sposób. Myślałem, że to zamknięty rozdział w moim życiu. Aż do dzisiaj, aż do momentu, kiedy na plecach Miry zobaczyłem dwa, czarne skrzydła. Mogłem się mylić, przecież mógł to być po prostu tatuaż, ale nie mogłem się tak głupio mamić. Już kilka razy widziałem coś takiego. Te znaki otrzymywali potomkowie Aniołów. Znamiona były w różnych kolorach w zależności od barwy skrzydeł boskiego rodzica. A moje były kruczoczarne.
***

2972 wyświetlenia
51 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!