Menu
Gildia Pióra na Patronite

ucieczka w nieznane

eyesOFsoul

część 4 (przedostatnia)

Zarówno Wigilia, jak i Nowy Rok przebiegły w miłym klimacie. Każdy odczuł tę magię. Pani Wiesia z synem, Andrzej i Ania, Tomek z przyjaciółką i kilku gości będących w tym czasie w zajeździe. Każdy. Wspólne ubieranie choinki, przystrajanie stołówki, pomoc właścicielce w kuchni, fajerwerki, zabawa do białego rana... Wszyscy ze sobą bardzo się zżyli, że aż nie chciano stamtąd wyjeżdżać.
Ania opuściła zajazd na początku stycznia. Na ten czas, gdy Andrzej pomagał pani Wiesi w pracy, Anka zamieszkała u swego brata, Tomka.
***
Brat pilnował siostry na każdym kroku. Zawoził ją na rehabilitację i odbierał. Podrzucał do redakcji artykuły i przywoził z niej jakieś dokumenty. Był niczym prywatny asystent Anny, dostępny 24 godziny na dobę.
Nigdy z bratem nie miała dobrego kontaktu. Po śmierci rodziców ich drogi się rozeszły. Anka poszła w stronę kariery zawodowej. A Tomek? Coś malował. Gdzieś robił zdjęcia. Pomagał przy jakiś folderach. Młodszy brat zmieniał, co pięć minut decyzję. Chciał wszystkiego spróbować. Podróżował, szalał. Przyjeżdżał czasami na święta. Ale częściej był nieobecny niż obecny. Ich kontakty nieco się zbliżyły po ślubie Ani i Andrzeja. Tomek polubił swego szwagra. Umawiali się na jakieś sparingi, wspólne wypady na miasto. Jednak to wciąż mąż Ani, a nie sama Ania wiedziała więcej o Tomku.
***
Ten wypadek... Anka dopiero wtedy dowiedziała się, jak wiele znaczy dla swego brata. Mimo, że gdzieś ta nić porozumienia przetarła się na niektórych szlakach, wspomnienia z dzieciństwa na nowo wzbudziły płomień miłości. Gdy mieszkała u Tomka, ten jej się zwierzył ze swych zawodów miłosnych. Opowiadał, że w wieku dwudziestu dwóch lat lubił bawić się kobietami. Ciągle szukał swojego „ja” i w nosie miał wszystkich w około. Zmądrzał dopiero niedawno. Patrząc jak jego koledzy odchodzą od zabaw układając sobie życie. Gdy stłukły mu 24lata zaczął rozglądać się za porządną pracą. Zerwał z dawnymi nałogami. Pożegnał kumpli z „piaskownicy” i ruszył przed siebie. Dojrzał. Wziął kredyt. Założył studio fotograficzne. W weekendy wciąż pomaga przy jakiś projektach.
- Chyba się zakochałem - powiedział Ani, przy wspólnej kolacji. - Nie patrz na mnie z takim zdziwieniem w oczach.
- Wybacz - odparła Anka, śmiejąc się z brata. - Po prostu powiedziałeś to tak, jakby to była jakaś kara za grzechy, nieuleczalna choroba a może wyrok śmierci.
- No bo w pewnym sensie jest - droczył się dalej Tomek.
W podobnych atmosferach mijały tygodnie. Anka zaczęła wracać do zdrowia. Pod koniec marca wprowadziła się do siebie. Była już w pełni sprawna. Lekarze zalecili jej jeszcze pływanie i ćwiczenia rozciągające.
***
Anka i Andrzej po spędzonych wspólnie świętach nie mieszkali razem. Andrzej był w zajeździe. A Ania u Tomka. Mąż często dzwonił, pytając o stan zdrowia swojej żony. Przyjeżdżał, co kilka dni. Zjedli wspólnie kilka kolacji. Ale od pamiętnej rozmowy przed Wigilią, żadne z nich nie poruszyło tematu ani zdrady, ani ich małżeństwa. Po prawie 3 miesiącach oboje spotkali się w swoim mieszkaniu. Andrzej 3 kwietnia przyjechał z bagażami z zajazdu. Natomiast Anka wprowadziła się do mieszkania pod koniec marca. Nie wiedziała, na czym stoi. Jej mąż nie odpowiedział jednoznacznie na jej pytania. Żyła w niewiedzy. W domysłach. W ciągłym strachu, że ich małżeństwo zostało spisane już na straty.
Andrzej owszem w Wigilię zamieszkał w jednym pokoju z Anią. Ale spał na kanapie. Anka czuła jakby jej mąż stał się jej służącym. I mimo, że słyszała słowo „kocham” nie czuła tego. Sama zaś panicznie bała się zrobić cokolwiek. Okazywała uczucia z wielką powściągliwością. Nie chciała przesadzić. Wystraszyć. Czuła, że stąpa po cienkim lodzie. Gdy 3 kwietnia zobaczyła Andrzeja z walizkami u progu ich wspólnego mieszkania, czuła swój przyśpieszony puls, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.

wchodzimy na łuk tęczy
wierząc że prowadzi do nieba
złośliwy Eol goni chmury
na twarz Febusa
spadamy głową w dół
by za chwilę szukać nowej tęczy

- Czy mamy szansę jeszcze raz zacząć wszystko od początku? - ta myśl powtarzana bezustannie wypełniała całe ciało Andrzeja, gryząc już nie tylko mózg, wdzierała się wszędzie. Od pierwszych siwych kosmyków w jego jeszcze bujnej czuprynie, po paznokcie stóp, niosących go do ich dawnego wspólnego mieszkania. Czy nadal będzie ich wspólnym mieszkaniem?

Skończył się już sezon na Łysej Górze, a tym samym umowa między panią Wiesią a Andrzejem. Mówiła mu, że jeśli chce to może tam nadal mieszkać. Tylko czy można dalej uciekać przed tym, co i tak czeka na niego? Po ostatnim wspólnym śniadaniu z pracodawczynią, poszedł do swojego pokoju, by spakować swoje rzeczy. Nie było tego zbyt dużo. Między swetrami na górnej półce, zaróżowiła się zapomniana przez Ankę apaszka. Zapomniała? A może celowo ją zostawiła? Przytulił ją sobie do ust. Miała ją przewiązaną na szyi, wtedy gdy zabrał ją na spacer popołudniowy w ciepławym już słońcu lutowego dnia. Prowadził jej wózek po ubitym śniegu ścieżką, pomiędzy młodymi świerkami niedaleko południowej strony schroniska. Pamięta jej radość na widok dwóch saren wyjadających suchy chleb ze zrobionego przez niego paśnika. Były bardzo ufne w stosunku do Andrzeja. Przez chwile można było odnieść wrażenie, że mają ochotę zbliżyć się na powitanie, ale chyba ze względu na Annę powstrzymały się od tego.
- To teraz twoja nowa rodzina? - zapytała wtedy Anka z lekką nutą smutku w głosie.
- To moje przyjaciółki. Nie potrzebuje nowej rodziny.
Po chwili wpatrywania się w zwierzęta Andrzej zapytał: - Pamiętasz jak byłaś ubrana na naszej pierwszej randce?
- Tak. Też wtedy była zima. 15 stycznia. Miałam na sobie czarne spodnie takie lekko dzwonowate i zieloną bluzkę z kraciastymi mankietami i kołnierzykiem, no i mój różowy płaszcz. Mam go do dzisiaj. Nie noszę, ale mam.
Andrzej roześmiał się.
- I nadal nosisz tą szpilkę w prawym rękawie? - Anka popatrzyła na niego rozbawionymi oczami
- Andrzej! Czy do końca życia będziesz mi to wypominać? Tyle razy ci mówiłam, że wtedy i tak byłam spóźniona na spotkanie z tobą, a tu masz babo placek. Urywa się guzik i patka zaczyna sobie fruwać na wszystkie strony. Więc szybciutko szpileczka i spinam wszystko do kupy i prawie biegiem do mojego ukochanego, a ty akurat musiałeś się o nią ukłuć.
Teraz już oboje się roześmiali.
- Andrzej, a pamiętasz jak poszliśmy wtedy na koniec karnawału na bal przebierańców? Przebrałeś się za niemowlaka. Do dziś nie wiem skąd wytrzasnąłeś tak wielkie śpiochy i czapeczkę z falbankami, no i ta pielucha z prześcieradła, chyba nie była zbyt wygodna.
- Hmm. Tak pamiętam, ty byłaś diablicą z groźnymi rogami i trójzębem. Porwałaś wtedy moją duszę i uniosłaś pierw na parkiet a potem gdzieś dalej, wydawało mi się, że do nieba albo... - przerwał i szybko odwrócił twarz w stronę, gdzie jeszcze przed chwila były sarny.
- Andrzej. Ja wtedy tak mocno cię kochałam. Żebyś ty wiedział, jaka byłam zazdrosna o każde dziewczęce spojrzenie padające na ciebie. Jak byłam zazdrosna o koleżanki z pracy, o kobietę w kiosku podającą ci gazety, o koszulę dotykającą twoje ciało, o ręcznik, o wszystko.
- Aniu. Wtedy. A teraz? - powoli zbliżył się do niej i uklęknął przy jej fotelu na kółkach.
Ich twarze były tak blisko, że prawie się dotykały.
- A teraz Aniu?
- Teraz kocham cię jeszcze mocniej. Teraz kocham cię, jak tlen w powietrzu i gdy mi tego braknie przestanę oddychać. Kocham cię jak wschód słońca. Ciesząc się światłem dnia marzę o zachodzie i nocy. Znowu wspólnej nocy i opętaniu szalonym uniesieniem. Takiej, gdy nie ma czasu na sen. A ty mnie jeszcze kochasz?
Chwilę patrzyli sobie w oczy, muskając się nosami.
- Kocham cię Aniu, tak samo jak wtedy. Nie mocniej. Tak samo, bo mocniej już nie można.
Najpierw ich usta nieśmiało się musnęły, potem tak trochę śmielej, by następnie wpić się w siebie z całą mocą. Zdawać by się mogło, że ich języki wijąc się, szukały drogi gdzieś do mrocznych zakamarków serc, by sprawdzić czy są tam wypisane ich imiona. Ręka Andrzeja powoli znajdowała drogę pod kurtkę Anki, dotykając jej rozpalonego ciała. Nie była mu dłużna i jej ręka zanurzyła się po chwili w gęste włosy na piersi męża. Chciał się bardzie przybliżyć do niej, wstał na nogi i wtedy jego buty pojechały po kawałku oblodzonej powierzchni. Wykonał jakiś piruet i poleciał do tyłu uderzając głową i nosem o podporę nóg przy wózku Anki a następnie o lód. Zdaje się, że na chwilę stracił przytomność. Pamięta ten rozpaczliwy krzyk Ani i jej rękę na swojej twarzy.
Kilka dni później odjechała z zajazdu. Bo obowiązki, praca, bo coś tam...
Nie zatrzymywał jej, choć wewnętrznie bardzo chciał ją zatrzymać. Telefonowała codziennie, ale te rozmowy były takie nijakie. Jest z jej zdrowiem coraz lepiej. Chodzi, pracuje. Prawdopodobnie, gdy pierwsze gorące dni lata zmuszą dziewczyny do skromniejszego przyodziewku, będzie znowu piękną i atrakcyjną kobietą.
***
Teraz idzie powoli do wspólnego mieszkania. Chwilę stoi przed drzwiami, potem obraca klucz w zamku, otwiera drzwi, wchodzi.
Ania stoi w przedpokoju z nadzieją w oczach Bez słowa obejmuje go i przytula się tak mocno, że czuje na swoim ciele jej drżenie i lekki spazm wywołany dawno skrywanym szlochem.
- Myślałam, że już nie przyjdziesz.

147 028 wyświetleń
1739 tekstów
256 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!