Menu
Gildia Pióra na Patronite

ucieczka w nieznane

eyesOFsoul

część 3

Nagle zobaczyła snob białego światła. Biała sala, w której znajdowała się jeszcze przed momentem, znikła bezpowrotnie. Słyszała jak ktoś do niej mówi, lecz nie do końca rozumiała sens słów. Nie potrafiła jeszcze rozpoznać kształtów. Trwało chwilę zanim wróciła w pełni świadoma do rzeczywistości.
- Pani Anno, czy pani mnie słyszy?
Ktoś nagle dotknął jej dłoni. Chciała coś powiedzieć, lecz nie miała sił wydobyć głosu.
- Proszę ścisnąć moją dłoń, jeśli pani mnie rozumie.
Rozumiała. Lecz jakaś nieznana siła, nie pozwalała na poruszanie. Lekarz jakby czytając w jej myślach, powiedział.
– Proszę dwa razy zamrugać powiekami.
Zrobiła jak kazano. Znów światło przeraźliwie zaświeciło jej w oczy.
- Jest pani w szpitalu - mówił szpakowaty mężczyzna. Na plakietce widniało jego imię, Radosław. I jak się można było domyśleć, był on lekarzem prowadzącym.
- Miała pani wypadek – ciągnął spokojnym głosem. – Nie było pani z nami kilka dni, ale na szczęście obudziła się pani ze śpiączki. Jak na taki wypadek, miała pani wielkie szczęście. Na razie proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. I proszę nie przerażać się niedowładem w kończynach, to normalne w takiej sytuacji. Rany na głowie szybko się goją, więc lada dzień zdejmiemy pani te niewygodne bandaże. Zostanie pani z nami na intensywnej terapii przynajmniej do przyszłego tygodnia. Ale proszę się nie martwić, teraz będzie tylko lepiej – powiedział, uśmiechając się do Anny.
Ten mały gest, podniósł Anie na duchu.
- Aaa...Andrz...Andrzej - powiedziała ledwo słyszalnie, sylabizując imię swojego męża.
Lekarz pytając wzrokiem popatrzył na pielęgniarkę, ta zaś odpowiedziała:
- Był tu godzinę temu. Ale kazałam mu iść się przespać. Siedział dniami i nocami przy pani łóżku. Niedługo zapewne się pojawi - dokończyła.
- Tymczasem musi pani odpoczywać - wtrącił lekarz. - Gdyby pani czegoś potrzebowała tu jest przycisk - wskazał kwadracik przypięty do łóżka pacjentki. - Wystarczy nacisnąć. Pielęgniarka - tu wskazał wzrokiem na szatynkę stojącą przy drzwiach – będzie przychodzić do pani, co godzinę.
Po tych słowach wyszedł z sali. Za nim wyszła również pielęgniarka. Słyszała jak ich kroki oddalają się w głąb korytarza.
Anna została sama. W tych czterech ścianach słychać było tylko dźwięk podłączonych aparatur i zegar zawieszony nad drzwiami. Ściany pomalowane były w zielonkawy odcień i biel pościeli przeraźliwie wyróżniała się na tle całego pokoju.
Minuty upływały wolno. Wskazówki zegara w żółwim tempie przesuwały się po tarczy. Wydawało się, że minęła wieczność, od przyjścia do wyjścia pielęgniarki, sprawdzającej stan pacjentki. Po dwóch godzinach usłyszała znajomy silny, męski głos, wykłócający się z pielęgniarką na korytarzu:
- Ale pani mnie nie słucha. Jestem jej bratem. Bra tem. Mam prawo zobaczyć jak się czuje moja siostra. ... Nie proszę pani, nie mam ochoty rozmawiać z lekarzem. ... Ależ ja jestem spokojny. ... Oczywiście tylko pięć minuty, niech pani będzie spokojna - po tych słowach drzwi do pokoju otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł jej brat.
- Anka - powiedział, jakby niedowierzając, że to ona leży w tej zielonej sali, na tej białej pościeli, z tymi bandażami na głowie. - Możesz mówić? – zapytał, patrząc jej w oczy.
- Tak, mogę - odpowiedziała cicho.
- Boże, kobieto. Nawet nie wiesz, jakiego strachu nam narobiłaś.
- Nam - powtórzyła Ania. - Co to znaczy nam?
- Wszystkim. Magda - mówił dalej Tomek - nie mogłem odebrać od niej telefonu. Akurat miałem ważne spotkanie. Wpadła mi do biura niczym burza. Przerażona. Myślałem... - poczym urwał, patrząc w okno znajdujące się obok łóżka.
- Na szczęście jesteś - dodał patrząc na Anię, ze łzami w oczach. Chyba po raz pierwszy w życiu widziała łzy swojego brata. A może nie pierwszy? Może wcześniej po prostu ich nie zauważała, a teraz ten drobny szczegół, w szklistych oczach, przykuł jej uwagę.
- Tomek, powiedz mi. Rozmawiałeś z lekarzami, prawda? Co ci powiedzieli? Popatrz na mnie - dodała, widząc jak ten odwraca wzrok w inną stronę. Wiedział, że nie uniknie odpowiedzi na to pytanie. Już miał zacząć mówić, lecz w tym momencie do pokoju wszedł Andrzej.

Powoli prawie na palcach Andrzej zbliżył się do łóżka Anki. Przechodząc koło Tomka wymienili kurtuazyjny uścisk dłoni. Potem stali dłuższą chwilę po obu stronach łóżka Anny ze spuszczonymi głowami, niczym grzesznicy czekający na odpuszczenie win.
- Pójdę już. Jutro po pracy zajrzę do ciebie. Czy coś ci przynieść? - wyszeptał Tomasz.
Anka bez słowa dała przeczący znak głową. Zostali sami. Milczący. Pochylając się Andrzej przytulił swoją twarz do ręki swojej żony. Odwróciwszy dłoń, głaskała go po kilkudniowym szorstkim zaroście. Normalnie zrobiłaby o tę szczecinę awanturę, ale teraz nie mogła sobie wymarzyć nic przyjemniejszego. Nie wiadomo, kiedy umknął czas wizyty a oni nie powiedzieli ani jednego słowa. Po drugim ponagleniu Andrzej jeszcze raz przytulił i pocałował dłoń Anny.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
***
Andrzej nie mieszkał w domu. Ciągle pracował w zajeździe narciarskim na Łysej Górze. Codziennie odśnieżanie, kotłownia i mnóstwo drobnych napraw. Tyle, że spał teraz spokojniej. Często zastanawiał się jak to będzie, gdy Anka wyjdzie już ze szpitala. Miała uszkodzony kręgosłup i problemy z układem nerwowym. Nie chodziła o własnych siłach. Trzeba jej było pomagać. Częściowy niedowład kończyn... Lekarze twierdzą, że są duże szanse na to, by za jakiś czas wszystko wróciło do normy. Ale gwarancji nie dają.
***
W mroźne przedpołudnie tuż przed wigilią Bożego Narodzenia przed zajazd, w którym pracował, podjechał bus. Wysiedli z niego Andrzej z Tomkiem. Potem rozsunęli boczne drzwi. Powoli na zmarzniętej płycie parkingu postawili wózek, na którym siedziała Anka. Pani Wiesia podeszła szybkim krokiem, potem nachyliwszy się, położyła swój pocałunek na policzku Anki ze słowami:
- Witaj u nas, żono Andrzeja.
Ten pomysł, by przywieźć Ankę do zajazdu był autorstwa pani Wiesi.
- Tu nie ma schodów ani hałasu, poza tym zawsze jest ktoś, kto pomoże, no i ty tutaj jesteś, a to chyba ma największe znaczenie.
Przekonywała go przez kilka dni.
Górskie ostre powietrze zapierało dech w piersiach Anki, a promienie odbite od oszronionych świerków kłuły w oczy powodując ból.
- Pięknie tu, ale czy mógłbyś zawieźć mnie do środka? Po miesiącu w szpitalu moje oczy nie są przyzwyczajone do tak intensywnego światła - powiedziała Ania do Andrzeja.
- Tak oczywiście - tutaj zawiesił mu się głos, po czym już znacznie ciszej dodał: - kochanie.

Anka widziała jak Andrzej się męczy. Przed jej wypadkiem przecież się wyprowadził. A teraz próbuje dobrze odegrać rolę męża. Nie chciała, by Wigilia, którą spędzą razem odbywała się w takiej atmosferze. Była ona niezdrowa zarówno dla obojga małżonków, jak i osób, które z nimi przebywały. Powietrze nasycone było niedomówieniami. Anna? Stała się przewrażliwiona. Każdy gest skierowany w jej stronę, odbierała, jako litość nad jej kalectwem.
Natomiast Andrzej... Starał się o tym myśleć w innych kategoriach. Tak dobrze przecież zna Ankę. A właściwie znał. Po jej zdradzie stała mu się taka obca. Jakby już nie jego. Próbował wymazać wieczór, w którym jego żona oznajmia mu, że go zdradziła. Dostrzegł w jej oczach skruchę. Lecz kiedy usłyszał zdawkowe objaśnienie sytuacji. Tłumaczenie, jak gdyby popełniła niewinny grzeszek: „Przespałam się z obcym facetem.” - ciągle słyszał, odbijające się echo jej słów.
- Nawet nie nazwała tego po imieniu - pomyślał.
***
Minęło kilka godzin od przyjazdu Anki do zajazdu. Pani Wiesia w skrócie objaśniła, jak wygląda zajazd. Napomknęła również, że Andrzeja poznała niedawno i od tamtego czasu ten pomaga jej tutaj.
- To tutaj - pomyślała Ania. - Było całkiem przyjemne.
Spędziła długie godziny w pokoiku, jaki przygotowała dla niej właścicielka. Andrzej w tym czasie musiał jeszcze coś załatwić z Tomkiem, więc opiekę nad Anią przejęła pani Wiesia. Ania usadowiła się przed kominkiem, by ogrzać się, co nieco. Lubiła patrzeć w płomień. Zawsze wtedy odlatywała ponad codzienność. Z rozmyślań wyrwała ją pani Wiesia z kubkiem gorącej czekolady.
- Pij - powiedziała, podając niebieski kubek Annie. - Ogrzejesz się.
Pani Wiesia stała dłuższą chwilę w milczeniu, obok kominka, patrząc na biały puch znajdujący się na dworze.
- Moja matka - przerwała milczenie Wiesia. - kiedy byłam jeszcze nastolatką, ciągle powtarzała, żebym nie żałowała czynów, które robię. Czasami musimy przekroczyć granicę moralności, upaść, potłuc się, stracić, by docenić to, co się ma. Zbaczamy ze szlaku. Jesteśmy wręcz hipokrytami sądzącymi, że odnajdziemy nową, lepszą ścieżkę. I wtedy okazuje się, że nasze działanie na nic się zdało i musimy cofnąć się do punktu wyjścia. Kiedy już wrócimy, pełni pokory. Jest zbyt późno. Czasami ten autobus odjeżdża wcześniej. I wtedy zostajemy na lodzie - zamilkła, poczym dodała: - Odpowiedzi szukaj w głębi serca. Stamtąd płynie najszczersza prawda.
I wyszła.
***
Ania błądziła myślami. Nawet nie spostrzegła, że czekolada wystygła. Podjęła już decyzje. Musi działać. A jej jedynym działaniem w obecnej sytuacji, mogła być jedynie szczera rozmowa z Andrzejem. O tym mówiła przecież Magda. I to też napomknęła pani Wiesia w swej wypowiedzi. Właśnie kierowała się w stronę drzwi, gdy Andrzej wszedł do pokoiku.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał, widząc Anie mocującą się z kołami wózka.
- Właściwie teraz już nie - odparła. - Możesz zamknąć drzwi? Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Oczywiście - odpowiedział Andrzej. Zamknął drzwi i usiadł na łóżku. Czuł, że kiedyś ta rozmowa musi nastąpić. Ale nie spodziewał się jej tak szybko. - O czym chcesz ze mną porozmawiać? - zapytał ciepło, patrząc na smukłą twarz Ani.
- O nas. Zanim mi przerwiesz - dodała widząc jak po twarzy Andrzeja, przemknęła smuga niedowierzania, a może strachu? - chciałabym, byś wysłuchał mnie w ciszy, od początku do końca. Proszę... - Andrzej w milczeniu przytaknął głową, dając znać, że się zgadza.
- Kiedy się poznaliśmy miałam dwadzieścia trzy lata. Kończyłam wtedy studia i pracowałam w gazetce regionalnej. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale zakochałam się w twoim uśmiechu. Kontrastował on wtedy z całym tobą. Ty taki ułożony, porządny i twój uśmiech taki łobuzerski, pełen sprzeczności. Kiedy poprosiłeś mnie o rękę. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu - powiedziała, ocierając kolejną łzę z policzka.
Andrzej milczał, a ona kontynuowała: - Spędziłam z tobą cudowne miesiące. Później. Kiedy w końcu dostałam wymarzoną pracę i stałam się redaktorem naczelnym Fokusa, ty cieszyłeś się moim szczęściem. A ja? Mnie praca pochłonęła bez reszty. Dzień stał się nocą, a noc dniem. Doba miała tylko 24 godziny. Pracę przynosiłam do domu, więc weekendy spędzałam ciągle na redagowaniu artykułów, poprawkach. Zapomniałam o naszym małżeństwie. Zapomniałam o rozmowach z tobą. Zapomniałam jak ważne jest dzielenie się radością, małymi i dużymi sukcesami, drobnymi i wielkimi aferami. Nie tylko przestałam mówić: Co u mnie słychać. Przestałam pytać ciebie. O wszystko. O pracę. O marzenia. O pomysły. A ty? Ani razu nie miałeś do mnie o to żalu. Ani razu nie skarżyłeś się na moje zachowanie. Twoje niespodzianki... Po prostu do nich przywykłam. Tak jak przywykłam, że o 17 piję herbatę.
Tego feralnego wieczoru, zamiast jechać prosto do domu wstąpiłam do hotelu. Zamówiłam sobie wodę mineralną, analizując to wszystko, co stało się tamtego dnia. Oczywiście nie ma żadnego usprawiedliwienia dla mnie - przerwała, patrząc w oczy Andrzejowi.
Szukała w nich zrozumienia. Szukała słów, jakimi powinna to wszystko wyznać. Lecz nie znalazła nic. Jej mąż siedział spokojnie, słuchając każdego zdania.
- Nie znałam tego faceta. Nigdy wcześniej go nie spotkałam. Rozpoznałam w nim ciebie. Wiem, że to głupio brzmi... Ale ten gość miał identyczny łobuzerski uśmiech, jak ty kiedyś. Byłam zestresowana, zła. A on? Po prostu ze mną rozmawiał. Zadawał pytania. Dociekał rzeczy banalnych, niczym odkrywca. Budował sobie mój portret psychologiczny. Nie wiem jak znaleźliśmy się w łóżku. Być może zbyt wiele wypiłam. Byłam jednak w pełni świadoma tego, co robię. Nie umiałam powiedzieć nie. Kiedy wróciłam do domu. To wszystko, co się wydarzyło, nabrało takiej wyrazistości. Wtedy czułam się jak nastolatka, nie baczyłam na konsekwencje. Gdy otwierałam drzwi mieszkania. Ta odpowiedzialność spadła na mnie. A kiedy zobaczyłam ciebie, musiałam ci to powiedzieć. Nie przygotowywałam wcześniej tych słów. Musiałam to z siebie wyrzucić, bo ciążyło to we mnie. Dławiło. Przestawałam oddychać. Nie powinieneś dowiedzieć się tego w ten sposób. Kiedy przyjechałeś po swoje rzeczy. Chciałam z tobą porozmawiać. Chciałam cię zatrzymać. Wytłumaczyć. Przeprosić. Nie zrobiłam nic. Nie potrafiłam ci spojrzeć w oczy. Nie chciałam cię bardziej ranić. Potem nastały długie dni. Siedziałam w naszym mieszkaniu i użalałam się nad sobą. Wielokrotnie łapałam za telefon, wstukiwałam twój numer, poczym odkładałam go na miejsce. Tak bardzo mi ciebie brakowało. Zdałam sobie sprawę, że spieprzyłam wszystko. Wizja, że może będziesz chciał rozwodu... że mnie opuścisz... że zostanę sama... że ciebie nie będzie - złapała szybko oddech i mówiła dalej: - Mój świat. Ja. Potrzebuję cię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Kocham cię. Wiem, że wszystko spieprzyłam. Masz prawo odejść. Masz prawo zostawić mnie. Ale jeśli istnieje odrobina szansy, że kiedykolwiek wybaczysz mi. Pozwól mi to naprawić. Przepraszam. Przepraszam, że zapomniałam o nas.

Rzuceni przez los w centrum bagiennej przestrzeni usianej twardymi
wyspami oddalonymi od siebie na długość posiadanej dechy.
Zbyt ciężkiej by podnieść ją samemu i przerzucić na następny twardy
grunt, potem następny i następny. Aż do suchego lądu..
Czy jeszcze raz z nadzieją próbować?
Czy dać pochłonąć się czarnej mazi...

W świetle przyciemnionych żarówek i migających płomieni trudno było dostrzec łzy płynące po policzkach dwojga kochających się ludzi. Tak. Nie ulega wątpliwości, że Andrzej i Ania kochali się. Ale coś się stało, że na chwilę o tym zapomnieli. Siedząc na skrzypiącym przy najmniejszym ruchu łóżku, z łokciami opartymi na kolanach i głową spuszczoną, Andrzej analizował słowa Anki. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że to, co się stało było też zawinione przez niego. Miała rację, że te słowa „kocham” pisane wszędzie i przy każdej możliwości, bardzo spowszedniały. Po jakimś czasie były wytarte i nie pozostawał po nich najmniejszy ślad. A te na opakowaniach z upominkami były pogniecione i wrzucone do kosza, razem ze zwiędniętymi kwiatami, doklejanymi serduszkami, i misiami. Czy taki los też spotkał ich miłość? Ich kochanie? Czy wylądowało to wszystko w jakimś koszu na zakręcie życia? Nie. Andrzej bardzo dobrze wiedział o tym. Ale czy jest w stanie zapomnieć o wszystkim?
- Posłuchaj Aniu. Ja nadal bardzo ciebie kocham, ale teraz to wszystko jest takie świeże. Pozwól trochę mi oswoić się z tym, co się stało między nami. Do końca marca muszę tu pracować. Tak się umówiłem z panią Wiesia i wcale nie ma znaczenia, że tej umowy nie ma na papierze. Ona jest bardzo dobrą osobą. Nie zawiodę jej - przerwał na chwilę.
Wstał i podszedł do okna, a ona patrzyła na niego jak w średniowieczu patrzono na wyrocznię. Czuł jak jej wzrok przenika przez sweter i koszulę piekąc plecy.
- Przeniosę swoje rzeczy z poddasza tu na dół. Będę spać na tej kanapie - tu wskazał stojący pod ścianą pasiasty mebel
- Jak będziesz czegoś potrzebować to wystarczy, że tylko dasz znać. Po porannych obowiązkach będę wozić cię na rehabilitację. Teraz jest najważniejsze, byś wróciła do zdrowia i pełnej sprawności. Górskie powietrze w tym też pomoże. Potem zdecydujemy, co dalej.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Andrzej. Ja nie chcę byś...
- Nie teraz Aniu. Kocham cię. Przecież już nigdzie nam się nie spieszy.
Andrzej przez chwilę zastanowił się czy znowu nie nadużywa słowa „kocham”. W dość krótkim czasie wypowiedział go dwukrotnie.
Pochylił się i pocałował Ankę w mokry policzek i poczłapał po schodach po swoją walizkę.

___________
cześć 1
http://www.cytaty.info/opowiadanie/czesc2/1

część 2
http://www.cytaty.info/opowiadanie/czeschttpwwwcytatyinfoopowiadanieczesc/1

147 021 wyświetleń
1739 tekstów
256 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!