Menu
Gildia Pióra na Patronite

Historia bożej krówki.

Papużka

Papużka

CZĘŚĆ II. Mała tajemnica i powiew nirwany.

Serce Cocci panicznie kołatało pod żebrami. Wszystkie spojrzenia były skupione na nich. Okryła się cała zimnym potem, jednocześnie czuła jak wstyd zalewa czerwienią policzki. Ta chwila zdawała się trwać wieczności. „Zgodzić się i żyć nieszczęśliwą? Przecież moje uczucia nie znają Gerema, nawet nie chcą go poznać. Wprawdzie wizualnie dobrze się prezentuje, ale ja go nie chcę! Nie chcę i już! Ratunku!” Musiała jakoś wywinąć się z niezręcznej sytuacji. Jednocześnie nie chciała zawieść rodziców. Myślała również o uczuciach Niedźwiedzia, ale bardziej przeważały w tej sytuacji jej egoistyczne pobudki. Odważyła się. Zebrała myśli. Nareszcie zaczęła rozchylać usta aby przemówić. Obserwatorzy jeszcze bardziej wytężyli słuch i z podekscytowania nachylili się ku młodym stojącym twarzą w twarz. Przełknęła ślinę, a wraz z nią uczynili to gapie. Wśród nich stał tajemniczy podglądacz, w myślach modlił się o cud. Miał nadzieję, że Cocci odmówi Geremowi. Choć szczerze w to wątpił. Jednak wiara w nim nie gasła, błagał bóstwa o jeszcze jedną szansę. Wyczekiwał na to co się stanie, a zarazem nie chciał poznać prawdy. Bał się jej. Niewiasta przemówiła:

- Witaj Gerem. – ukłoniła się pozdrawiając.

- Witaj Cocci. Przyniosłem ci skromne dary. Czy przyjmiesz je i uczynisz mnie tym szczęśliwcem? – wypowiedział te słowa drżącym głosem. Jednak nadal wyglądał męsko i odważnie.

- Jestem ogromnie zaszczycona i zarazem wdzięczna za twoją hojność i sympatię. Jednakże nie mogę przyjąć tych podarków. – wypowiedziała to z ogromnym lękiem. Już czuła co ją spotka ze strony rodziny, jak i całego społeczeństwa wioski.

Ludność stała w grobowej ciszy zaskoczona przebiegiem całej sytuacji. Nikt nie spodziewał się odmowy ze strony córki wodza. Była najstarszą z rodzeństwa. Nie miała co zwlekać z ożenkiem. Jednakże ich przypuszczenia nijak się miały do tego co się stało. Cocci jeszcze bardziej zjadał wstyd i zakłopotanie. Uciekając wzrokiem przed całym zbiegowiskiem, schowała się szybko do namiotu z którego uprzednio wyszła. Ukucnęła w ciszy i czekała na to co dalej się wydarzy. Lament poza namiotem nasilał się, było słychać jazgoty starych kobiet i śmiechy mężczyzn. Czuła się strasznie. To było jak oczekiwanie na ścięcie, lub najgorsze ośmieszenie. Ilekroć przypomniała sobie wyraz twarzy Niedźwiedzia na jej odpowiedź… serce się krajało. Jednak nie umiała inaczej uczynić. Nic jej z nim nie łączyło. W takiej pozycji przesiedziała do samego wieczora. Nikt jej nie odwiedził. Sama też nie wychyliła nosa poza swój azyl. Przekonanie o wściekłości rodziców było tak silne, że aż nie chciała o nim myśleć. Nagle do namiotu zajrzała Neorni. Cocci nic nie powiedziała tylko wlepiała w nią swoje smutne i mokre od łez ślepia. Cisnęło jej się na usta wiele słów tłumaczących, że nie chciała ażeby tak się stało. Lecz nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Kobieta podeszła do niej i najzwyczajniej w świecie przytuliła. Pogłaskała po głowie jak to zwykły robić matki. Powiedziała jedno bardzo istotne zdanie, które świadczyło o zrozumieniu.

- Skoro tak zdecydowałaś musiałaś mieć poważny powód. – nie złościła się i odchylając głowę córki spojrzała w jej zapłakane oczy obdarowując dużym uśmiechem. Dodała:

- Już nie płacz dziecko teraz musisz być silna. Mam nadzieję, że masz świadomość, iż druga taka okazja szybko się nie nadarzy. Ile zamierzasz siedzieć w tej ciemnicy? Wiecznie nie możesz się tak ukrywać. Wyjdź z podniesioną głową tak jak zawsze. Nie przejmuj się niczym. – przytuliła ją ponownie, a następnie wyszła z namiotu rzucając ciche:

- Kolacja. Zapraszam. – i odeszła.

Psotnica jeszcze chwilę siedziała w bezruchu. Jakby dedukowała wszystkie argumenty za i przeciw wyjściu z ukrycia. Postanowiła iść na kolację. Choć nie wiedziała czy w tym całym stresie będzie umiała cokolwiek przełknąć. Usiadła i czekała na posiłek. Ojciec jak zwykle podziękował bóstwom za dary i zaczęli jeść. Posiłek przebiegał w nadzwyczajnej ciszy. No może nie była ona zupełna. Przerywały ją systematyczne odgłosy gryzienia, mlaskania, cmokania, a na sam koniec charakterystyczne dźwięki oblizywanych dokładnie palców. Powód milczenia rodziny był znany. W sumie Cocci cieszyła się, że nikt nie przygadywał jej osobie. Skończyła konsumpcje i pospiesznie udała się na schadzkę. Musiała pomyśleć w spokoju. Jako swój cel obrała rzekę. Aura sprzyjała delikatnemu usposobieniu. Niewiasta była dość rozluźniona, biorąc pod uwagę wcześniejsze emocje. Czuła się dobrze i nawet trochę mięsa udało jej się przełknąć w trakcie kolacji. Nie żałowała swojej decyzji. Rozmyślała nad tym co przyniesie kolejny dzień. Uśmiech słońca był już słabszy i prawie dotykał ziemi, wiatr umilkł wśród drzew, a trawy poległy w jednej pozycji. Ptasie śpiewy też jakoś zamilkły, tylko świerszcze z rzadka cicho cykały. Była już blisko ruczaju. Uwielbiała to miejsce, w dzieciństwie przesiadywała tu prawie codziennie. Teraz też za wiele się nie zmieniło. Tylko już tak nie rozrabiała w nurcie wody. Jest starsza i ciut rozważniejsza. Dzisiejszy wieczór jest cieplejszy od poprzedniego. Noc zapowiadała się bezchmurnie i jakże zachęcająco. Po głowie Krówki biegały na przełaj wszelakie myśli. Jednak najbardziej kołowały wśród tej magicznej polany w zakazanym lesie. Przodkowie zapewne są na nią oburzeni. Może dlatego tyle ostatnio wkoło się dzieje. Niekoniecznie dobrego. Była już blisko, szum wody stawał się wyraźniejszy. Jeszcze chwilę przedzierała się przez gęstwiny tataraków żeby dotrzeć do wyznaczonego kresu swojego spaceru. To niewielki jakby przylądek wysunięty w głąb rzeki, w miejscu gdzie jej nurt był słabszy. Lubiła tu przychodzić. Siadała na obniżonym skraju opierając się o średniej wielkości kamień, jednocześnie spuszczając nogi w dół. Zawsze muskała delikatnie płaszczyznę wody swoimi nagimi stopami. Tak też i teraz uczyniła, usiadła, oparła się i spuściła stopy ku wodzie. Cypel nazwała „orlim gniazdem”, ponieważ czuła się tam tak bezpiecznie jak w swoim namiocie i jednocześnie widziała bardzo duży obszar terenu. Tylko z jednej strony mogło ją coś zaskoczyć, a mianowicie z tej z której sama przyszła. Jednak o to była spokojna, gdyż nieliczni wiedzieli jak tu dojść. „Orle gniazdo” jest kolejnym z wielu miejsc w których Cocci często przebywała dając się pochłaniać przemyśleniom. Czas płynął w zadumie.
Oderwanie od rzeczywistości przerwał nagle usłyszany szelest tataraków, a przecież był bezwietrzny wieczór. Ktoś zbliżał się do niej powolnym, ale jednostajnym krokiem. Usłyszała znane brzęczenie ozdób. Tak, nie myliła się, to była jej babcia. Urtica (pokrzywa) to dość sędziwa kobieta, ale jak najbardziej na chodzie. Cocci nie widziała jej z pół roku, ponieważ staruszka mieszkała za lasem przodków, a droga do jej namiotu była bardzo długa. Niewiasta często się zastanawiała dlaczego babka mieszka na odludziu i to tak odległym. Psotnica odwróciła się w stronę skąd dobiegały owe odgłosy, a zza roślinności wyłoniła się drobna postać. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Widok starszej kobiety dodał jej otuchy. Wiedziała, że z nią mogła poruszyć każdy temat i nie ważna była godzina rozmów. Tylko ona traktowała ją poważnie i zawsze wysłuchiwała do końca. Przy czym nie szczędziła słów krytyki. Dawała w zamian istotne i pouczające rady, nakłaniała do wyciągania wniosków z każdego najdrobniejszego czynu czy zjawiska. Cocci miała świadomość, że wysłuchanie jej osoby i jednocześnie potwornych narzekań nie należało do najprostszych i najprzyjemniejszych czynności. Tym bardziej cieszyła się z obecności Urtici. Kobieta odwzajemniła uśmiech pokazując ubogie uzębienie, które budziło w ludziach jeszcze większą radość. Wyglądała na bardzo sympatyczną staruszkę, ale jak każdy miała swoje przywary. Cechowała się ogromną szczerością, a jak wiadomo nie każdy lubi prawdomówność. Nierzadko prawda bywa niemiła, wstydliwa, czy nawet uwłaczająca. Dlatego Urtici miała wielu nieprzychylnych znajomych. Podeszła do wnuczki i usiała koło niej.

- Wiedziałam, że cię tu znajdę. Wiatr przyniósł mi wieści o twoim zafrasowaniu i smutku. Cóż się dzieje dziecko drogie? – spojrzała z zainteresowaniem.

- Nie wiem babciu od czego tu zacząć, tyle się ostatnio dzieje. Sama nie wiem co o tym myśleć. Wiesz już co miało miejsce dzisiejszego dnia? – z żalem wymalowanym na twarzy zerknęła babuszce w cynamonowe oczy.

- Tak dziecino, nie sposób nie wiedzieć o tej sytuacji. Cała wioska o niej huczy. – pokiwała głową przytakując.

- Ech... ja to może i bym przyjęła zaręczyny od Gerema, ale… ale wewnątrz, czułam tam gdzieś głęboko w sercu, że jest to sprzeczne z moimi uczuciami. Tak jakby nie on mi był pisany. Lęk przed zawodem rodziców rozdzierał mnie na kawałki. Nawet nie wiesz jak ciężko było odmówić. Ty mnie rozumiesz babuniu, prawda? Nie mogłam inaczej uczynić... – łzy szkliły się w jej oczach.

- Krówko życiowe decyzje nie zawsze są łatwe, częściej bywają bardzo trudne i z reguły okazuje się, iż trzeba coś poświęcić w imię czegoś. Zaryzykować. Rozumiem cię, mam nadzieję, że wiesz co czynisz. Jestem dziwnie spokojna o ciebie. Jednak musisz teraz być posłuszna ojcu i matce. Nie spodobało im się twoje zachowanie, a rozmowy wioskowej społeczności tylko ich rozjuszyły. – dotknęła pomarszczoną, ale jakże delikatną dłonią jej słodkiej buźki i złapała pieszczotliwie za krągły policzek.

- Tak, teraz to dostrzegam... Znasz szamana Accipitera prawda? Głupie pytanie, kto go nie zna. Wiesz ostatnio miałam z nim niezrozumiałą rozmowę. W sumie nawet nie rozmowę. Powiedział mi jedno tajemnicze zdanie, a następnie odszedł. To było bardzo dziwne.

- Accipiter odzywa się tylko wtedy, gdy ma coś ważnego do powiedzenia. Nie zapominaj o jego słowach. Zapewne miały ci dać do myślenia. Szaman to obserwator. Wie o wszystkim co się dzieje w wiosce i poza nią. A nawet więcej, przeczuwa co się stanie w niedalekiej przyszłości i być może jego wypowiedź miała być niejako znakiem, jakimś nakierowaniem. Nie ignoruj go ptaszyno.

- Dobrze. Czuję, że to jeszcze nie koniec dziwnych zajść. Bardziej wydaje mi się, że to dopiero początek. Odczuwam strach, ale nie jest on zniewalający. Ciekawość go przewyższa. – uśmiechnęła się ukazując zniewalający uśmiech, marszcząc przy tym delikatnie mały nosek.

- Ach dziecino moja kochana. Ile ja bym dała za tą twoją młodość, czas tak szybko ucieka. Staraj się tak żyć i postępować ażeby go nie trwonić i odpowiednio wykorzystać. – pomruczała jeszcze coś pod nosem i zaczęła nucić melodię znaną Cocci z dzieciństwa.

Siedziały tak jeszcze sporo czasu. Noc stawała się coraz głębsza w swojej ciemności. Wtulone w siebie śpiewały pieśń na dwa głosy, która rozbiegała się po lekkich ruchach wody, niosąc swe słowa w dal. Mrok robił się dość chłodny wraz z coraz późniejszą porą. Obie kobiety podniosły się i skierowały ku wiosce. Gdy już do niej dotarły uścisnęły się mocno na pożegnanie. Urtici udała się do namiotu rodziców Cocci, a młoda kobieta do rodzeństwa. Dzieciaki spały pochrapując. Krówka nie była jeszcze senna. Więc usiadła za namiotem i zadzierając głowę ku górze patrzyła w gwieździste niebo. Jednocześnie rozmyślając co zaplanowali dla niej przodkowie. Ciągle odczuwała silną chęć pójścia na zakazane tereny, ta polana miała na nią cudowne działanie. Jakby ją nawoływała. A może to nie ta polana, tylko magia w niej ukryta. Nie powinna się tam więcej zapuszczać, nawet myślami, a co dopiero planować ponownego pójścia w owe strony. A jednak to było silniejsze od niej. Rozejrzała się wkoło. Nie było żywej duszy, pomijając Bonasusa (żubra) najbardziej leciwego z rady starszyzny, który jak zwykle zasnął paląc fajkę (kini-kinik). Jego towarzysze już dawno oddalili się do własnych tipi. A biedaczek został przed swoim namiotem. Więc droga wolna. Wstała i ruszyła w stronę lasu Chiniati. Znów przemierzała tą samą drogę, niesiona na skrzydłach podekscytowania. Jak zwykle towarzyszył jej dreszcz podniecenia. Nie wiedziała co może się dziś wydarzyć. Jednego była pewna, że musi udać się tam kolejny raz. W oddali słyszała pohukiwanie sowy. Nad jej głową popiskiwały przelatujące nietoperze, które pod osłoną nocy ruszyły na żer. Księżyc nie jarzył się w swojej pełni, ale i tak wyglądał zjawiskowo wśród pięknych błysków gwiazd. W powietrzu unosił się zapach pylących traw. Las znalazł się już w zasięgu oka. Brnęła jak zaczarowana, nawet się nie spostrzegła jak przekroczyła zakazaną granicę. Była już blisko polany, bardzo szybko przemknęła przez ogromne korzenie drzew. Widziała już w oddali blask, to światło wdzierające się na tajemniczą przestrzeń. Stała już na skraju lasu. Jeszcze chwilę patrząc na ekscytujący obrazek. Nie był ani mniej urokliwy, ani bardziej niż kiedy miała przyjemność podziwiać go pierwszy raz. Perfekcja biła po ślepiach. Usiadła na tym samym kamieniu co ostatnio, jednakże miała na względzie to co się stało tamtej nocy. Patrzyła skulona na całe piękno, które okalało ją sobą zewsząd. Cocci miała swoją małą tajemnice jak i zarazem cud. Rozważała teraz rozmowę z babcią i jednocześnie słowa szamana. Splątana w sobie siedziała w milczeniu. Kiedy ni stąd, ni zowąd rozległ się niebiański dźwięk. Nasłuchiwała z zaciekawieniem chcąc odnaleźć źródło owego brzmienia. Teraz była już pewna, że nie jest sama na polanie. Odgłosy dobiegające do jej uszu były niczym innym, jak pieśnią graną na flecie. Tym razem nie panikowała, została w tej samej pozycji i delektowała się. Kunszt tajemniczego grajka pieścił delikatnie jej uszy. A także dotykał w wydźwięku najsubtelniej jak się da każdą cząstkę jej młodego ciała. Nie czuła strachu, raczej była to ciekawość. Chciała poznać autora zalotów.
Zanim Cocci zjawiła się na polanie on już dawno tam był. Przyszedł z nadzieją, iż i ona ukaże się późniejszą porą. Wybrał najdorodniejsze drzewo i bez namysłu wdrapał się na nie. Miał już wcześniej wszystko zaplanowane. Ostatnio projekt wyobraźni sczezł na niczym i niewiele brakowało do odkrycia jego tożsamości. Teraz będzie inaczej. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Z łatwością mu poszło wspięcie się na czubek drzewca. Usadowił się wygodnie. Miał idealny widok na polanę i nie tylko. Krajobraz jaki się rozpościerał z ów czubka drzewa oszałamiał. Widział z niego nie tylko całe połacie lasu przodków, ale także prerie, wioskę, a nawet rzekę. Widok dech zapierał. Wiatr delikatnie powiewał, czesząc bujną czuprynę młodzieńca. Mrużył lekko oczy by zobaczyć coś więcej. Czuł i wierzył, że tym razem będzie inaczej, że tym razem dziewczyna nie przestraszy się jego obecności. Ta nieszczęsna gałązka, że też musiał ją nadepnąć, a tak uważał. Czekał bardzo długo, jednak nie poddawał się. Jego pozycja zaczynała robić się dość uciążliwa, zważając na to, że tkwił w niej z jakieś dobre dwie godziny. Jednak wszystkie niedogodności wkrótce miały mu być wynagrodzone. Z utęsknieniem wypatrywał niewiasty. Nareszcie ją spostrzegł, ciężko było, bo pora należała do późnych, lecz ubiór dziewczyny to ułatwił. Obserwował jasną plamkę przemierzającą granat prerii. Wiedział, że zmierza ku niemu, a raczej ku polanie. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. Cieszył się, że znów ją ujrzy z tak bliska.

Dziewczyna w dalszym ciągu nasłuchiwała, a młody mężczyzna nie przestawał grać. Wydawało się jakby cały las słuchał owej pieśni. Trwali tak jakiś czas, ona słuchając, on grając. Nagle pieśń się urwała. Tajemniczy mężczyzna przerwał swoje zaloty ciekawy jak zareaguje dziewczyna. Cocci jeszcze chwilę bujała w obłokach nucąc pod nosem ową melodię. Przebudziła się. Rozejrzała w koło. Rozczarowana milczeniem grajka. Postanowiła coś z tym zrobić.

- Halo? Czemu przestałeś? To było przepiękne... – nasłuchiwała jakiegokolwiek najmniejszego ruchu.

- Słyszysz mnie? Proszę wyjdź z ukrycia, chciałabym cię poznać. – słyszała tyko szum drzew.

- Podobało ci się niewiasto? – rozbrzmiał męski głos. Wypowiedział te słowa z niepewnością, a zarazem najdelikatniej jak potrafił.

Cocci przez chwilę milczała, bo nie dowierzała, że tajemniczy podglądacz wreszcie przemówił. Była tak podekscytowana, że drżało jej całe ciało. Głos w krtani grzązł niczym lepka masa. Serce waliło jak opętane.

- Pokaż się nieznajomy. – wyczekiwała.

- Jeszcze nie czas moja najmilsza. Nie czas. Ale niebawem… Niebawem mnie ujrzysz. Przyjdź jutro w to samo miejsce po zachodzie słońca, a przekonasz się z kim masz do czynienia. – i zamilkł wpatrzony w jej zjawisko.

- Poczekaj, nie odchodź.... Dlaczego jutro…? Halo, jesteś tam…? – jąkała rozchwianym głosem.

Niestety już nie odpowiedział...

cdn.

26 000 wyświetleń
524 teksty
59 obserwujących
  • Papużka

    24 March 2014, 18:12

    Cóż jako jedyny zauważyłeś. Być może Twoja wypowiedź będzie pewnego rodzaju impulsem. Wstyd, że nie skończyłam. Kiedyś będzie ta końcowa kropka. Na chwilę obecną dostępne są dwie części do oceny. Miłego dnia. :)

  • Pechowa_

    18 April 2013, 16:06

    Interesujące! :D
    Ciekawe zakonczenie cześci 2 :D :)

  • Papużka

    18 April 2013, 10:34

    Postaram się może jutro, albo po weekendzie skrystalizować resztę myśli :D
    Miłego dnia życzę.

  • Papużka

    18 April 2013, 09:53

    Bo się zawstydzę kochani... :)
    Niezmiernie mi miło.
    Dziękuję
    Albercie :)
    Pogardo ;)

  • Albert Jarus

    18 April 2013, 07:25

    Świetnie się czyta, bardzo dobre i wciągające opowiadanie...
    Będę śledzić z uwagą :)
    pozdrawiam

  • Papużka

    17 April 2013, 22:53

    :D dalsza część napisana, poprawki niejako naniesione... ;)

  • Papużka

    16 April 2013, 18:03

    No nie, nie umiecie się powstrzymać!? Nieskończone, Nie czytać? nie widzicie.. och wy... :P

    ps. Może dalej będzie kaszana, a wy już fiszki dajecie :) Poczekajcie na dalszą część, troszkę cierpliwości...