Menu
Gildia Pióra na Patronite

Historia bożej krówki.

Papużka

Papużka

CZĘŚĆ I. Enigmatyczny inwigilator.
http://www.youtube.com/watch?v=0YCAcXiHEdk
Była chłodna, a zarazem bardzo rześka noc. Idealna na spacer i przemyślenia z samym sobą. Prerie szumiały głosami traw, a świerszcze na przemian z rechotami żab raczyły pulsującą w skroniach pieśnią. Niebo mieniło się od niezliczonej ilości gwiazd, a księżyc otulał swoją pełnią delikatną twarz młodej dziewczyny. Jak zawsze wymknęła się z rodzinnego namiotu, gdzie wszyscy twardo i smacznie spali. Bez trudności opuściła wioskę. Takim o to sposobem rozpoczęła kolejną nocną eskapadę.

Przemierzała morze zieleni brodząc w niej po pas. Rozłożonymi rękoma jeździła po wijących się wstęgach, które oplatały jej uda i biodra. Nieopodal znajdował się stary, bardzo gęsty las. To do niego zmierzała niesiona umysłu imaginacją, jakby jeszcze tego nieświadoma. Po gąszczu Chiniati – las przodków, co rusz przebiegały grupki saren, czy też pojedyncze zajęcze slalomy. W mroku było widać przebłyski z trudem przedzierającego się przez liście księżyca i świecące ślepia wszelakich żywych mieszkańców owego miejsca. Przekroczyła granicę jaką jej wyznaczono, weszła na świętą ziemię. Przyciągana niczym ćmy do wieczornego ogniska. Cocci (czyt. Koki) Coccinella – boża krówka; zapuściła się myślami i stopami na zakazane tereny. Jak zawsze zapominając o obietnicach złożonych ojcu. Był nim Canis- szary wilk, posiadał kamienne zasady i wszystkie latorośle uprzedzał, iż za jakiekolwiek nieposłuszeństwo spotka ich kara. Jednakże teraz umysł niewiasty skupiał się na zupełnie czymś innym. Zapomniała o całym świecie i o konsekwencjach jakie ją mogły spotkać. Brnęła przez chaszcze zwinnie omijając wszystkie przeszkody w postaci grubych i potężnych korzeni wiekowych drzew. Teraz już wiedziała, że nie powinno jej tu być, jednak uparcie szła w głąb nieznanego. Nawet nie myślała ażeby się zawrócić. Czuła strach, lecz nie paraliżujący. Wręcz przeciwnie nasilał ciekawość i podekscytowanie. Oczy przystosowały się do ciemni, a na skórze pojawił się dreszcz podniecenia. Pamiętała bowiem opowieść swojej sędziwej babki, przytoczoną niegdyś przy blasku języków ognia.
Stara legenda głosi, iż w owym lesie odbywały się schadzki niesfornych kochanków, których uczucia nie godziły się z zamierzeniami ich stwórców. Mężczyzna pochodził z plemienia, które nie cieszyło się dobrą sławą, dlatego nie uważano go za odpowiedni materiał na męża. Sympatia jaką się darzyli nie była dziecinnym zauroczeniem, lecz czymś bardzo mocnym i stałym. Jednak długo się sobą nie cieszyli. Parę bowiem nakrył ojciec kobiety. Młody mężczyzna został nabity na włócznię w śmiertelnym tego skutku, a dziewczynę wyklęto i wygnano z wioski na wieczną tułaczkę i potępienie. Od tamtego czasu wstęp do lasu przodków jest zakazany. Jedynie w niektóre święta można chadzać po wyznaczonych ścieżkach. Obecnie również krążą plotki, że przepędzona kobieta tuła się po gęstwinie Chiniati szukając i nawołując duszy swego lubego. Przypowieść starowinki dźwięczała w umyśle Cocci. Przystanęła gdyż dotarła do miejsca, które wyróżniało się od reszty powierzchni jaką już przemierzyła. Jej oczom ukazała się mała polana wewnątrz ogromnego lasu. Roślinność zdawała się mienić wielobarwnymi światłami. Jej pierś wypełniał zachwyt nad pięknem, a wzrok biegał po zjawisku niczym nie z tego świata. Ostrożnie weszła na otwartą przestrzeń. Wśród traw leżały ze spokojem dwa płaskie i jakże przysadziste głazy, wyżłobione przez upływ czasu. Usiadła na jednym z nich i popadła w zadumę. Miganie kolorów w jasności gwiazd i księżyca okazały się chmurą świetlików, które miały własną schadzkę w mroku nocy. Dziewczyna siedząc na kamieniu karmiła swoje ślepia cudem natury, który widziała po raz pierwszy w życiu. Lęk odfrunął w dal, dreszcz rozmył się w cichutkim szumie polany. Wyciszyła się, emocje troszkę opadły. Minuty płynęły, ale dla niej jakby się zatrzymały. Wszystko w koło było takie błogie i przyjemne. Gdy nagle za swoimi plecami usłyszała trzask łamanej gałązki. W mgnieniu oka zeskoczyła z głazu i schowała się za nim przeszyta ogromnym strachem. Nie spodziewała się. Znowu osądzała samą siebie, że straciła kontakt z rzeczywistością. Matka zawsze powtarzała, że to latanie w chmurach kiedyś ją zgubi. Znowu pojawił się strach na skórze, ale tym razem był zdwojony. Czuła, że ktoś ją obserwuje, była tego pewna. Wahając się jeszcze chwilę milczała. Przerywając cisze krzyknęła w stronę gdzie usłyszała wcześniej niepokojący dźwięk.

- Halo jest tam kto? Wyjdź tchórzu, jak śmiesz mnie podglądać!?

Nastawiając ucho nasłuchiwała, nozdrza wypełniły się powietrzem jakby chciała poczuć zapach tajemniczego podglądacza. Nie dostała żadnej odpowiedzi.
Obserwator zawstydzony rychłym odkryciem jego obecności nie potrafił wykrztusić z siebie żadnego słowa. Nawet nie chciał nic mówić, bał się reakcji i tego, że gdy dziewczyna odkryje kim jest, to najzwyczajniej ucieknie. Poza tym miał świadomość, że nie może się jeszcze ujawnić. Stałoby się to zbyt szybko. Wiedział, że Cocci zaczęłaby zadawać mnóstwo pytań na które on nie chciałby odpowiadać. Wyobrażał sobie jej reakcję na wiele sposobów. Podziwiał nieskazitelną urodę, a w blasku księżyca wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo niż zwykle. Nie umiał oderwać od niej wzroku. Była dorodną kobietą, o pełnych kształtach. Niczego jej nie brakowało, a twarz miała… miała twarz jak anioł. Duże bursztynowe oczy o ciemnym pierścieniu, ze smukłymi zarysami i niczym nocy czarnymi brwiami. Usta pełne i jakże soczyste. Na samą myśl serce mocniej w piersi biło. Powtarzał: „Jaka ona piękna, niczym nimfa, dar od boga, bogini po ziemi stąpająca… Gdzie ja taki zwyczajny, szary dla niej. Czy zechciałaby ponuraka, odludka? Głupiec, nie ja jej pisany. Nie ja.” Tkwił bez ruchu jak i ona. Oboje nasłuchiwali z ukrycia. Dziewczyna zastanawiała się cóż w takiej sytuacji począć. Czy czekać i nic nie czynić, czy może uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Jednak była unieruchomiona strachem, Spojrzeniem błądziła po krzakach szukając podglądacza, lecz blask księżyca łamał się na skraju lasu, skutecznie uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek. Nieznajomy bezszelestnie się oddalił.
Cocci jeszcze długo tkwiła przyklejona do głazu. Ciągle miała serce w przełyku. Myśli krążyły pod kędzierzawo-hebanowymi włosami. Pojedyncze pukle wdzierały się na buzię. Tak długo siedziała w strachu i ukryciu aż oczy zamknęły się samoczynnie i zasnęła. Po dwóch godzinach przebudził ją świergot ptaków, a to oznaczało, że jest już koło 3 w nocy. Zmartwiła się tym strasznie, ponieważ upłynęło zbyt dużo czasu. Powinna być już dawno w namiocie, razem z rodzeństwem. Czym prędzej skierowała się w stronę wioski, mając nadzieję, że nikt nie spostrzegł jej nieobecności. Udało się. Wślizgnęła się do namiotu i położyła obok swojej młodszej siostry Lepi (Lepus – zajęczej łapki). Ta jednak miała lekki sen, otworzyła śliczne ogarki i bez namysłu spytała się gdzie była Cocci. Ta jednak nie opowiedziała na pytanie i tylko zbyła siostrę jednym zdaniem.

- Śpij, później Ci opowiem.

Posłuszna Lepi odwróciła się na drugi bok i poszła dalej spać. Cocci nie mogła uwierzyć, że nikt jej nie złapał kiedy się wymykała i jak wracała z eskapady. To była najdłuższa i najbardziej szalona z jej wypraw. Miała tylko nadzieję, że młodsza siostra nie wyda ojcu, iż tak późno wróciła. Konsekwencje wybryku budziły lęk. Ciężko było jej zasnąć, gdyż w umyśle utkwił widok czarującej polany i nagły dźwięk trzasku gałązki. Zastanawiała się stale któż mógł być obserwatorem. Może ją śledził? Czy to był ktoś z wioski? A może to przeklęta kobieta o której są rozsiewane tak liczne plotki? A może to tylko duch przebitego włócznią młodzieńca? I skąd do licha ta polana w środku lasu? Im dłużej się zastanawiała, tym mniejszy sens to wszystko miało. Kiedy nastał poranek i psotnica otworzyła ślepia spostrzegła się, iż w namiocie jest zupełnie sama. Wszyscy wcześniej powstawali i byli już w trakcie codziennych czynności. Czuła się z lekka nieswojo, rzadko zdarzało jej się spać do tak późnej pory. Ojciec najwidoczniej był niezadowolony, bo rzucił jej milcząco wrogie spojrzenie. Spuściła głowę i popędziła do tipi, gdzie matka przyrządzała posiłek dla całej rodziny.

Neorni – sowa(matka Cocci), była bardzo cenioną kobietą w wiosce. Miedzy innymi dlatego, że posiadała szeroko rozpostartą wiedzę na wielu płaszczyznach, a także dlatego, że była żoną wodza. Cechowała się wielką inteligencją i stoickim spokojem. Od razu wyczuła, że coś trapi Cocci. Obserwowała ją od samego przebudzenia. Widziała, że jest nieswoja i niewypoczęta. Jednakże czekała aż córka sama zacznie rozmowę. Liczyła na szczerość i standardową w tym przypadku co do jej osoby wylewność. Znała dobrze swoją córkę. Wiedziała co jej w duszy gra, widziała w niej swojego małżonka z przed laty.
Ojciec też nie był dłużny, kochał córkę całym sercem. Jednak z całego swego potomstwa to właśnie dla niej był najsroższy. Czynił tak tylko dla jej dobra , ponieważ też dostrzegał w niej samego siebie. Hardą i waleczną duszę, która nie lubi się podporządkowywać nikomu. Bał się o przyszłość Cocci i chciał jak najszybciej wydać ją za mąż. Miał nawet na oku jednego mężnego młodzieńca, lecz czekał na odpowiednią chwilę.
Cocci w milczeniu z zafrasowaną miną pomagała bacznie przyglądającej się matce. Ciągle myślała o nocnej przygodzie. Nie żałowała niczego, ale była zła na siebie, że tak długo tam zabawiła. Słaniała się na rzęsach i wiedziała, że nie umknęło to uwadze matki. Neorni wreszcie nie wytrzymała i przerwała milczenie.

- Licho dzisiaj wyglądasz. Co cię trapi moja córko?

- Nic takiego o czym warto by mówić. – bała się kolejnych pytań, ale wiedziała, że ich nie uniknie.

- Wiesz, że mnie nie oszukasz. Jednakże nie będę naciskać. Powiesz jak będziesz chciała. Tym czasem udaj się nad rzekę przypilnować rodzeństwo, a następnie przyprowadź ich na obiad, bo tutaj już mi się do niczego nie przydasz. – burknęła na sam koniec niezadowolona i zawiedziona zamknięciem córki. Nie spodziewała się tego. Była inna niż zwykle.

- Dobrze matko. – wyszła z tipi zasępiała i jednocześnie zaskoczona brakiem większej ilości pytań.

Nie zastanawiając się ruszyła w drogę. Pomyślała, że może kąpiel w zimnej wodzie dobrze jej zrobi, pobudzi i trochę oczyści myśli. Zmierzała w kierunku ruczaju, to był piękny i jakże ciepły dzień. Jak zwykle popuściła wodzę fantazji. Była bardzo wrażliwa na łono natury i wszystkie zachodzące w nim zjawiska. Wyłączała się i żyła dźwiękami przyrody. Trele ptaków wypełniały jej membrany płynąc przez nie i trafiając do samego serca. Często nuciła do ich świergotów tworząc swoisty podkład, czasami nawet śpiewała w głos pisząc brzmieniami jakby na bieżąco słowa pieśni. Taka to z niej niepoprawna marzycielka. Dotarła do rzeki, zewsząd dobiegały radosne krzyki dziecięcych harców. Promienie słońca lizały powierzchnię wody i oślepiały swym ciepłem. Rodzeństwo Cocci wybiegło z nurtu i oblepiło siostrę swoimi mokrymi ciałkami. Mieli buzie pełne uśmiechów. Była dla nich jak druga matka. Zaczęła chichotać i przegoniła gromadkę ku potoku. Sama przeszła kawałek dalej ażeby wybrać bardziej ustronne miejsce. Znalazła wysokie trzciny i zarośnięte zejście. Ściągnęła z siebie zwierzęce skóry i zaczęła schodzić do strumyka.
Jej piersi falowały na wietrze, a kruczoczarne włosy opiewały ramiona sięgając swoją długością aż do krągłych pośladków. Sama natura. Chłód wody wywołał gęsią skórkę na całej powierzchni ciała. Niczym ryba zgrabnie zanurkowała w głębinie. A gdy się wynurzała wszystko w koło milkło, jakby zniewolone siłą tego zjawiska. Poczuła orzeźwienie, policzki nabrały rumieńców i pojawił się nieśmiały uśmiech. Właśnie tego dzisiaj potrzebowała. Westchnęła z ulgą i popłynęła do brzegu. Spięcie minęło i wreszcie się rozluźniła. W tym samym czasie za tatarakami skryty był nocny podglądacz. Omal nie zemdlał pod wpływem tego co ujrzał. Spalał go od środka wstyd ale i pożądanie. Tak bardzo jej pragnął. Była na wyciągnięcie ręki, a tak odległa i nieuchwytna. Tym razem został niezauważony i całe szczęście, bo chyba nigdy by sobie tego nie wybaczył. Nawet nie chciał sobie wyobrażać jej reakcji na to strasznie zuchwałe zachowanie. Powtarzał sobie w myślach „całe szczęście, całe szczęście…”. Legł w trawie i taplał się w błogich myślach o cudzie niewiasty.
W tym czasie ona ubrała się i pospieszyła po dzieciaki. Wrócili do wioski w świetnych humorach. Nawet Cocci była odmieniona, radosna i tryskająca energią. Zasiedli wszyscy do posiłku. Podziękowali bóstwom za hojne dary i obfitość. Po czym zaczęli konsumpcję. Kiedy każdy napełnił swój brzuch starsi wrócili do dalszych zajęć, a dzieciaki poszły na poobiedni sen. Młoda psotnica miała zamiar udać się na kolejną samotną schadzkę. Zmierzała w kierunku starego drzewa na którym nierzadko ucinała sobie popołudniową drzemkę. Kiedy to nagle szaman Accipiter – jastrzębi pazur, pochwycił ją stanowczo za przedramię. Dziewczyna była lekko zaskoczona, ale z cierpliwością czekała na słowa szamana. Była ciekawa cóż od niego usłyszy. Puścił rękę i powiedział:

- Zaprzestań, bo gwiazdy wszystko widzą i zgubią cię twe czyny. – po czym oddalił się jakby nigdy nic się nie stało.

Cocci długo stała w miejscu, patrząc na Accipiter odchodzącego ze spokojem. Nie wiedziała jak ma odebrać jego wypowiedź, lecz w głębi duszy coś się kłębiło. Gdy otrząsnęła się z mocnego wydźwięku tajemniczych słów ruszyła dalej. Aczkolwiek nie zapominała o nich, podgrzały jej chłodną krew. Choć nie była taka zimna. Gdyż w dniu dzisiejszym o całkowitym wyciszeniu i równowadze wewnętrznej nie było mowy. Tyle się w koło działo ostatnio. Najpierw las Chiniati, polana, podglądacz, teraz szaman i jego dziwaczne zachowanie. Zastanawiała się o co w tym wszystkim chodzi. Szła powolnym krokiem i próbowała to poskładać w jakąś logiczną całość. Niestety niezbyt jej to wychodziło. Dotarła do swojego drzewa, wdrapała się na nie i ułożyła wygodnie. Rozmyślała tak kolejne dwie godziny. Nie zmrużyła oka. Zbyt silne emocje nią targały. Całe szczęście, że ma konary ulubionego drzewca usytuowanego nieopodal prerii. Zawsze ją uspokajają drgania i szumy liści, a dotyk konarów jednoczy z naturą. Ma to działanie kojące na jej roztargnionego ducha. Na nic się zdały głębokie analizy ostatnich zajść. Nadal miała bałagan w głowie. Uznała, że nie będzie się tym obecnie przejmować. Doszła do wniosku, iż niejasności z czasem same się wyklarują. Zeskoczyła na ziemię, a w górę uniósł się tuman kurzu. Lekko niczym łania potruchtała do wioski. Zostawiając pytania wśród szelestu zielonych liści i wyżłobień kory. Dotarła na miejsce. Spotkała Renide (rechoczącą żabę), od dziecka się przyjaźniły, lecz z biegiem czasu i upływem lat ich kontakty uległy zmianie. Miały więcej obowiązków i tym samym zaczęły się rzadziej widywać. Poza tym Renida była zaręczona z Jubatusem (zwinnym gepardem). To jemu poświęcała najwięcej czasu, mieli się pobrać. Jej ojciec uparł się na małżeństwo i dziewczyna nie miała nic do powiedzenia. Cocci jednak dostrzegła, iż imają się ku sobie i uważała, że do siebie pasują. W jej mniemaniu byli dla siebie stworzeni. Ona inteligentna i pomysłowa, on trochę tępy, ale za to silny i zaradny. Renida wyjawiła starej przyjaciółce, że narzeczony nie jest jej obojętny. Podsumowała ich rozmowę tym, iż ojciec miał dobre oko wybierając właśnie jego. Obie zachichotały w głos, bo świetnie wiedziały co jedna i druga ma na myśli. Po czym pożegnały się i każda poszła we własną stronę. Cocci wiedziała, że i jej ojciec coś knuje odnośnie narzeczeństwa i małżeństwa.
Długo na poznanie planu Canisa nie musiała czekać. Nazajutrz odczuła go na własnej skórze. Ojciec bowiem wcześniej rozmawiał z Geremem (niedźwiedziem) i dowiedział się, iż ma on ku Cocci od dawna poważne zamiary. Co się okazało już dość długi okres czasu był nią zainteresowany. Tego dnia przyszedł pod namiot i przyniósł zwierzęce skóry (sam upolował uprzednio ową zwierzynę i oprawił skórę), położył ją przy samym wejściu i czekał w milczeniu. Takie działanie było jednoznaczne z tym, iż chce Cacci za żonę. Tylko od niej zależało czy tak się stanie. Młodzieniec długo oczekiwał na wyjście niewiasty. Jego cierpliwość była blisko granic wytrzymałości. Wtem piękna niewiasta wyłoniła się z namiotu. Była ogromnie zaskoczona i jednocześnie zakłopotana. Jeśli przyjęłaby skóry, zostałaby narzeczoną Gerema. Nie znała go, nie wiedziała jakim jest człowiekiem. Nigdy nie zamieniła z nim słowa. I miała przyjąć jego oświadczyny? Biła się z myślami. Chciała uciec jak najdalej, lecz wiedziała, że byłaby to zniewaga dla Canisa. Matka nigdy by jej tego nie wybaczyła. Pamiętała słowa Neorni: „Córko na każdą z was przyjdzie czas. Myślisz, że ja od razu kochałam twojego ojca? Nie znałam go, widziałam pierwszy raz na oczy, kiedy przyszedł prosić o moje względy. Ciebie też to czeka.” Dźwięczały w jej głowie niemiłosiernie. Stała nieruchomo milcząc. W oczach zbierały się szkliste łzy. Nie chciała go, ale cóż miała czynić…

Za jakiekolwiek błędy najmocniej przepraszam, opowiadania nie są moją mocną stroną.
cdn.

25 988 wyświetleń
524 teksty
59 obserwujących
  • Papużka

    18 April 2013, 15:58

    drugi... ale tutaj to czysta wyobraźnia.. a pierwsze nie było zbyt udane. :D Dziękuję :D jest już dostępna II część. :)

  • Pechowa_

    18 April 2013, 15:57

    KOchaaana!
    CHYLE CI CZOŁO za przepiękne opowiadanie!
    Jaką Ty masz wyobraźnie... !
    Gratulacje jak na 1 raz! :)

  • Florian_tst

    17 April 2013, 12:12

    Kurcze nie wyszło mi :D
    Również pozdrawiam!
    :)

  • Papużka

    17 April 2013, 12:02

    Nawet jakbym coś przekręcała... to, to jest moje opowiadanie, moja wyobraźnia i nie musi się zgadzać z faktami gdzieś wyszukanymi w internecie. Także Florianie podziwiam Twoje zawzięcie i chęć poznawczą. Dzięki :D :)

    Pozdrawiam. :)

  • Florian_tst

    17 April 2013, 11:59

    Wiem, ze w Afryce, kiedy para młoda bierze ślub, zabijają największego, najgrubszego kozła ze stada. Obdzierają ze skóry, przyrządzają, i jedzą. Kiedy natomiast panna młoda przesiaduje w namiocie z przyjaciółkami z plemienia, przybiegają męzczyzni, i próbują pannę młodą "odbić". Potem są trzy dniowe tańce, śpiewy, jedzenie.
    skopiowałem :D czyli coś ze zwierzeciem jest faktycznie...;x Pozdro DanuŚka:D
    Musiałem sobie poczytać by sprawdzić czy mi tu czegoś nie przekręcasz :P
    Chętnie bym został jakimś wodzem...

  • Papużka

    16 April 2013, 16:40

    Bardzo dziękuję Albercie za poświecenie czasu...
    Nawet nie wiesz jak jest mi miło. :)
    Może jakieś uwagi? Jeśli są to z chęcią bym się z nimi zapoznała.
    :)))

  • Albert Jarus

    16 April 2013, 16:37

    świetnie się czyta... masz dar :D
    wciąga.. i słów brak

  • Papużka

    16 April 2013, 09:55

    A skąd wiesz, że Cocci przyjmie dary od Gerema? ;)))
    Dziękuję kochani za przeczytanie, czeka mnie jeszcze sporo poprawek, ale chyba nie jest najgorzej :)
    Pozdrawiam cieplutko :))))

  • Florian_tst

    16 April 2013, 08:40

    hehe .. czytając momentami tkwiłem w przekonaniu że Cocci' cierpi na jakiegoś rodzaju psychozę/schozofremię :D
    Żeby tak z kobietami teraz było, - idziesz dajesz skóre ona Ci ręke.., i jest git :p
    Ciagnij historie dalej ;)

  • agniecha1383

    16 April 2013, 01:36

    Bardzo mi się spodobało... ależ Cię poniosła fantazja:) pięknie:)
    pozdrawiam:)