Menu
Gildia Pióra na Patronite

KRONIKI RODZINNE LATA OSIEMDZIESIĄTE

fyrfle

fyrfle

Czemu zaczynam od lat osiemdziesiątych? Bo to początek mojej świadomości społecznej, politycznej i świadomości samego siebie, początek wchodzenia w odpowiedzialne życie. Jak ugryźć dzieje choćby tylko dziewięciu najbliższych nas sobie wtedy plus ich małżonków i dzieci? Trudne, więc nie będę się silił na jakąś chronologię. Niech zostanie zapisane, to co w duszy gra najbardziej.

Może zacznę od najmłodszego z nas,rocznik 1970. Myślę, że przełomowym dla niego momentem w tamtych latach był rok 1985. Przedstawiciele kopalń na pogadanki i rekrutację przyjeżdżali jakoś na początku roku i wtedy podjął decyzję o wyjeździe do Rudy Śląskiej. Został uczniem szkoły zawodowej górniczej i miał się tam całkiem dobrze. Wysokie stypendium i pieniądze na praktyki. Plus oczywiście przywoził nam swoje i kolegów kartki górnicze. Cała rodzina była więc zaopatrzona bardzo dobrze i sąsiedzi. No i przywoził kasety i płyty z muzyką: Scorpions, Halloween, The Beatles i innych. Te płyty były poza zasięgiem dla mnie, wtedy ucznia zasadniczej szkoły hodowlanej, a później technikum rolniczego. Lata osiemdziesiąte, to rozkwit w nas miłości do muzyki rockowej poprzez program III Polskiego Radia. Polskie zespoły rockowe wszystkie zajeżdżały do takich pipidów jak Syców czy Namysłów, stąd też nie trzeba się było wybierać do Jarocina. Poważne koncerty zagraniczne były poza naszym zasięgiem.

Przyszła końcówka lat osiemdziesiątych i najmłodszy zdecydował się na krótką rozmowę z kierownictwem kopalni. Właściwie spytał, czy załatwią odrabianie służby wojskowej w kopalni? Odpowiedzieli, że nie. To poszedł do WKU i poprosił o bilet do wojska. Dali mu natychmiast i to samiuśkiego Świnoujścia. Tak zakończyła się trzyletnia przygoda ze Śląskiem i górnictwem. Pamiętam, że coś mówił, że gdyby wtedy kierownictwo zdecydowało się załatwić mu tą służbę wojskową w kopalni, to związałby się na stałe ze Śląskiem, bo zarobki były super i socjal, i mieszkania, ale przerwa dwuletnia wyrzuciłaby go z rynku, to postanowił przyśpieszyć nieuniknione i wszystko zacząć ponownie w naszym lesie. Przyjechał z wojska. Ojciec miał markę w nadleśnictwie i starszy o 5 lat brat, to przyjęli go z otwartymi rękami, zwłaszcza, że nie pił, jak większość załogi drwali, pilarzy, zrywkarzy i traktorzystów w nadleśnictwie. Rozpoczął zasadniczy etap swojego życia.

A jeszcze wrócę gdzieś do roku orwelowskiego, czyli do 1984. Najmłodszy w siódmej klasie przyjaźni się z bałerówną, czyli z koleżanką z klasy i razem wraca z nią codziennie po lekcjach do domu. Ona córka wielkiego gospodarza pochodzącego z Wielkopolski. Wracają i najczęściej rozmawiają o tym, że chcą się stąd wyrwać do miasta. Dla jej ojca te wspólne powroty to dyshonor, bo on rodowy Wielkopolanin, więc córka nie powinna się zadawać z tymi z lasu. Esencja polskich niechęci i podziałów. Bogaci rolnicy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, mieli zwyczaj kojarzenia małżeństw, a zatem niszczyli życie swoim dzieciom. Dlatego teraz w drugiej dekadzie 21 pierwszego wieku następuje tak bolesna odwilż obyczajowa dla polskiego patriarchatu i przede wszystkim kościoła katolickiego, który był filarem tej patologii.

Ja? Może rok 1983. Byłem uczniem ósmej klasy szkoły podstawowej. Na początku roku odwiedził nas marszałek sejmu Malinowski. Był uroczysty apel, potem spotkanie z nauczycielami. A potem spotkał się z nami nasz pan dyrektor i sam powiedział nam, że zapytał marszałka - kiedy może coś ruszyć w gospodarce? Kiedy będzie choć trochę mniej biednie? Malinowski miał mu odpowiedzieć, że drgnie za 3 lata. Z historii byłem dobry i nie podobało mi się to. Polska jawiła mi się jako kraj kryzysów, upadków i zdrajców. Zgadzałem się z niemieckimi szyderstwami na temat Polaków. Polacy jawili mi się jako wiecznie prokurujący sobie biedę i niewolę, i co najgorsze, jako nacja, która uwielbia się gnębić i wyzyskiwać. Stąd też pewnie moje dzisiejsze spojrzenie na siebie i moje miejsce w Polsce, mój stosunek do Polski. Przede wszystkim jak w piosence Myslowitz , próbuje coś z tej psychodelii mieć.

Rok wcześniej, czyli jak siebie widzę w roku 1982? Znowu początek roku i zima w najlepsze. A mi i najmłodszemu rozleciały się zimowe buty. Do szkoły zasuwamy w trampkach. W sklepie GS ekspedientka rozkłada ręce. Butów nie ma nawet na talony. Dla nas nie ma. Dla ludzi z lasu, bo dla innych z wioski jak najbardziej są. Mówimy to ojcu, a ten się bardzo denerwuje i nazajutrz idzie do samego komisarza ludowego, który z racji stanu wojennego zarządza gminą. Dostaje bumagę od niego i z kwitem jedziemy do sklepu gieesowskiego. Są obrażeni i wściekli na nas. I mszczą się. Możemy kupić tylko szare buty z filcu, a podeszwa chyba nawet nie była kauczukowa, tylko z dermy. To według gieesczaków ma być zimowy but. Nie mamy wyjścia bierzemy, ale nazajutrz jest targ. Jedziemy do Sycowa i na targu od handlary kupujemy porządne kozaki, tylko dwa czy trzy razy droższe jak w gieesowskim sklepie. Lata później dowiem się, że te Wranglery, co też sobie kupiłem na tym targu i których mi zazdroszczono, bo jakże to możliwe, aby syn drwala i gospodyni domowej?!!! Dowiem się, że oni mieli dojście do darów w parafiach i te wszystkie dary zamiast trafiać do takich jak my dziewięcioosobowych rodzin, gdzie było ubóstwo, to trafiały jak to się dziś ich nazywa przedsiębiorczych. Jakoś tak było, że nie było towaru w sklepach, ale tata pieniądze miał zawsze. Był bardzo oszczędny i mimo renty na płuca potrafił pracować od świtu do nocy, plus od kiedy pamiętam, to my wszyscy jak jedn mąż i jedna żona chodziliśmy mu pomagać w lesie, w polu, u gospodarzy przy wykopkach czy żniwach albo burakach. Dlatego jak trzeba było to nie tylko targ, ale Pewex był sklepem w którym ojciec kupował, bo naprawdę w państwowych sklepach często nie było towaru dla nie swoich. Czytający te zdania, może przypomnicie sobie jak to było z tymi darami w parafiach, bo ja niestety mam coraz więcej świadectw, że była to przeogromna patologia. Zresztą jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, ten proceder? funkcjonował i często interwencje policji przerywały mordobicia pań z przeróżnych przykościelnych organizacji, które sobie wyrywały szmaty z całego świata i konserwy.

Komuna była dobra, bo pozwalała nam młodocianym pracować i pracowaliśmy. Każdy sezon rozpoczynał się od szypułkowania truskawek w przetwórni owocowo - warzywnej, a potem leśniczy pozwalał nam w lesie dorobić przy ojcu ile się dało. Sadziliśmy drzewa, kosiliśmy uprawy, przecinali młodniki, zbierali szyszki, jarzębinę czy żołędzie. Stąd w latach osiemdziesiątych, w wyniku ciężkiej naszej pracy, stać nas było na wranglery i adidasy. One wtedy były porządne, chodziło się w nich z pięć lat. A młodzież ze wsi pewnie miała wszystko spod lady w GS, choć polskie. Ciekawe czy na naszej parafii były dary? Taką możliwość uświadomiłem sobie dopiero przy Tobie Kochana w drugiej dekadzie 21 wieku. Pewnie tak, ale byliśmy jednym z najgorszych sortów. Żyliśmy swoim życiem, nikomu niepotrzebnym, choć bardzo bardzo często, mimo wszystko, wesołym. Ale to innym razem.

Nigdy nie pomyślałem, aby wyjechać z Polski mimo wszystko, choć tak naprawdę nie wiem czy cokolwiek się zmieniło. Może to, że mam dookoła siebie tych pięcioro, którzy są Polakami uczciwymi, to codziennie modlę się żeby Polska pozostała Polską. Czy nienawidzę Polaków? Czasem chyba tak. Czasem rodzą się we mnie radykalne rozwiązania jak: gułagi dla cwanych tak zwanych przedsiębiorców, czy wiezienie z Warszawy na taczce polityka, który skarży się niemieckim mediom, albo dziennikarza pracującego dla niepolskiego kapitału medialnego.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!