Menu
Gildia Pióra na Patronite

Opium

americanrose

americanrose

Czekała na ten dzień z utęsknieniem. Całe kilka długich miesięcy. Zimny i ponury jesienny deszcz wcale nie umilał jej tego czekania i tej słodkiej tęsknoty. Gdy w końcu oświadczył, że zdobył już pieniądze na wyrwanie się z tej pięknej wyspy, oszalała ze szczęścia. Płakała jak dziecko. A dzisiaj jest właśnie ten dzień.

Wstała bardzo wcześnie. Właściwie to po prostu podniosła się z łóżka bo przez całą noc nie zmrużyła oczu. Owinięta szlafrokiem weszła do łazienki. Napełniła wannę gorącą wodą i długo leżała rozmyślając jak to wszystko będzie wyglądało.
Dzisiaj traktowała swoje ciało wyjątkowo. Jak świątynię. Wiedziała, że on będzie je dotykał. Wtarła w siebie najsłodsze balsamy. Potem założyła piękną, zieloną bieliznę. Ten koronkowy komplet czekał właśnie na niego. Od miesiąca leżał schowany na dnie szuflady. Czasami kiedy bardzo tęskniła lubiła go wyciągać i myśleć jak to będzie kiedy on go z niej zdejmie.
Tego dnia wszystko musiało być idealne. Bardzo starannie nałożyła makijaż. Założyła swoją ulubioną, czarną sukienkę, pachnące jeszcze nowością kozaki i ulubiony zimowy płaszcz. Na koniec otuliła się zapachem perfum, jego ulubionym, dla niego kupionym. Wsiadła w taksówkę i pojechała na lotnisko.
To miasto, niegdyś jej ukochane. Ucieczka od rzeczywistości. Po powrocie z wakacji stało się szare i smutne. Teraz jadąc taksówką podziwiała je. Wiedziała, że na dwa tygodnie stanie się rajem na ziemi. Podziwiała zalane ostrym, zimowym słońcem ulice. Nawet ten szary śnieg zdawał się być piękniejszy niż kilka dni temu.
Wysiadła z auta. Nigdy wcześniej nie była na tym lotnisku. Owszem, widziała je. Setki razy przejeżdżała obok lub siedziała na wzgórzu za miastem i podziwiała lądujące i startujące samoloty.Teraz miała powód żeby tam jechać. Ten powód miał piękne brązowe oczy, delikatne dłonie i głos od którego robiło jej się ciepło na sercu.
Była godzinę przed przylotem. Nie mogła już dłużej czekać w mieszkaniu.
Nagle z terminalu wysypali się ludzie. Poderwała się z krzesła i podbiegła szukać tych oczu. Jest! Przyleciał! Tak jak obiecał. On też ją zauważył. Rzucił torby i podbiegł do niej. Obydwoje płakali jak kilka miesięcy temu lecz tym razem ze szczęścia.
Trwali tak wieczność w upragnionym i wyczekanym uścisku. A może to była tylko chwila? Nieważne. Dla nich była to wieczność. W końcu poczuła jego perfumy. Opium. Słodki narkotyk. Jego usta. Oddech na policzku i szept. Ti amo.
Pojechali do niej do domu. Ledwo weszli zaczął ją rozbierać. Tak niesamowicie zachłannie a jednocześnie delikatnie jak nikt inny. Gdy została już tylko w bieliźnie długo na nią patrzył. Tak po prostu.
Później już nic nie istniało. Tylko oni. Tak niesamowicie doskonali. Obydwoje mieli świadomość, że ta utopia będzie trwała tylko dwa tygodnie. Nie obchodziło ich to. Wiedzieli jedynie, że nie mogą zmarnować tego czasu.
Na jej palcu znowu jest srebrny pierścionek. To jednak nieważne. Najważniejsze, że w jej dłoni znowu jest jego dłoń a czas się zatrzymał.

26 wyświetleń
1 tekst
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!