Para Matro III
...Co nieco, o bohaterach już wiemy, wróćmy zatem na naszą imprezę w Marcowym.
10 minut zerkali, badali, podpatrywali, myśleli i zaiskrzyło. Zawsze uważałem, że to najtrafniejsze określenie jakie człowiek wymyślił. Żeby coś zapłonęło iskra pojawić się musi. Ułamek sekundy, który wznieca ogień, mniejszy czy większy, wieczny czy chwilowy. Jaki? To okaże się z czasem, czym go nakarmimy, czym polejemy, ale nie ważne jak wiele materiału będzie bez tej chwili iskry nikt się nie ogrzeje. Czym byli wiedzeni? Kto zgadnie? Alkohol? Kokaina? Nastrój? Tego nikt nie wie. To dzieje się samo z siebie i nie posiada żadnych reguł, które można zdefiniować. Kilka tysięcy lat i kilkaset najświetniejszych umysłów tego świata nie wystarczyło i ja za pomocnika mając jedynie czerwonego gauloises’a i butelkę egri bikaver’a próbować nie mam zamiaru.
Stało się, więc Łukasz rusza. Znamy to wszyscy, każdy brał w tym udział. On powoli, niby przypadkowo zbliża się w jej kierunku, tu pośpiesznie z kimś zagaduje, tu coś pokazuje, tam się do kogoś uśmiecha, ale cały czas zmierza w stronę obranego azymutu. Ona stara się nie przemieszczać, jak już musi to broń boże oddalać, nie patrzy w jego stronę, co najwyżej zerka dyskretnie, żeby zaznaczyć, że czeka. Całość trwa niecałą minutę, ale obojgu dłuży się w godziny. To rytuał, pewien rodzaj etykiety, który w takich okolicznościach zachowany być musi. Gdyby nie on takie imprezy w drogich hotelach niczym nie różniłby się od pubów czy podrzędnych klubów. W końcu on dociera do mety, na której uśmiecha się Lola
CDN.