Menu
Gildia Pióra na Patronite

Palaczka.

Pinky

Pinky

Chcę Cię znowu zobaczyć. Twój uśmiech, usta, dłonie. Twoje oczy, ciemne i błyszczące niesfornymi iskierkami. Pragnę byś znów wodził za mną wzrokiem, gdy niespokojnie chodzę po pokoju. Marzę o twoich ramionach, tak ciepłych i dużych, że mogłam się w nich schować przed całym złem tego świata. Potrzebuję Cię.

A Ciebie nie ma.
Wypalam więc papierosa za papierosem. Zżółkły mi opuszki palców, woń dymu na dobre związała się z moimi ubraniami i kaskadą czarnych, prostych włosów. Wsiąkła w nie tak mocno, że nawet mycie szamponem nic nie daje. Kiedy zaczynałam, paczka miała zastąpić mi Ciebie. Próbowałam zaspokoić inny rodzaj głodu, wcześniej mi nie znany, by nie myśleć o tym, co dręczyło mnie najbardziej.
By zapomnieć o Twoim odejściu.
Wypierałam Cię z pamięci, zaciągając się mocno, aż dym wypełniał całe moje płuca. A potem wdzięcznie, z niewymuszoną gracją, układałam usta w zgrabne kółeczko i wydmuchiwałam kręgi, które wędrowały wysoko w górę, łącząc się z powietrzem. Niekiedy opatulałam się tym dymem niby jedwabnym szalem, który muskał delikatnie moją skórę jak ty kiedyś. Innym razem złośliwie wydmuchiwałam go komuś prosto w oczy, tak jak dawniej wykrzykiwałam te wszystkie obelgi, które musiałeś wysłuchiwać.
Z moich ust padło tyle złych słów, że gdyby je wszystkie powtórzyć nie starczyłoby mi paru dni i nocy.
Zauważyłam, że papieros idealnie pasuje już między moje palce. Układa się w nich zupełnie naturalnie, przylega do nich zupełnie jak ja do Ciebie, kiedy spaliśmy razem. Obejmowałeś mnie wtedy, a ja wtulałam się w twój tors i swój wiecznie zimny nosek ogrzewałam Twoim ciepłem.
Byłeś moim słońcem. Dla Ciebie kwitłam, niczym dobrze pielęgnowany kwiat. Stroiłam się w piękne płatki każdego dnia i wystawiałam ku Tobie twarz, z dziecięcą naiwnością wyłapując upajające promienie. Byłeś mi niezbędny do życia, potrzebny, niezastąpiony.
Ale to było dawno temu...
Teraz bliżej mi do chwastu, który chowa się w cieniu z przeczuciem, że kolejny dotyk słońca go zabije. Wypuściłam swoje korzenie w wilgotną glebę i żyję jak szkodnik. Niszczę siebie i innych, wpadam w nałogi i choć mogłabym - wątpliwe, bym kiedykolwiek zdołała je rzucić.
Palę. Coraz więcej i więcej. Paczka już mi nie starcza. Do obiadu wypalam całą. Nie chciałabym, żebyś mnie teraz zobaczył. Mam szarą skórę, słabe włosy, które łamią się przy najdelikatniejszym dotknięciu. Nie uśmiecham się. Nie mam po co, nie bardzo mam czym. Dentysta załamuje nade mną ręce.
Piję. Koję smutki w alkoholu, choć dawniej brzydził mnie ten sposób odrzucania rzeczywistości. Budzę się nieprzytomnie w miejscach, których nie znam i zamiast martwić się sytuacją, szukam fajek. Moje usta łakną ich równie mocno, co kiedyś Twoich warg.
Choć nie ma porównania między tymi dwoma rzeczami. Oddałabym papierosy w zamian za Twoje pocałunki. Oddałabym duszę, byleby znowu mieć Cię ze sobą.
Papierosy nie zastępują mi nawet odrobinki Ciebie. Nie wypełniają pustki, a jedynie ją powiększają. Zupełnie jakby hodowany przeze mnie rak próbował rozharatać mi resztkę serca.
Cholernie uciska mnie w klatce piersiowej. Czuję się ohydnie, patrząc w lustro.
Więc palę.
I obrzydzenie do samej siebie wzrasta.
Znów palę.
Mam już czarne płuca. Czarne serce, czarne oczy, włosy, czarny umysł. Czarna kawa w czarnym kubku, w czarnym świecie, pełnym smutku.
Ja...chcę Cię znów zobaczyć. Chociaż ten ostatni raz.

750 wyświetleń
20 tekstów
4 obserwujących
  • Albert Jarus

    30 December 2012, 13:55

    świetny tekst...