Menu
Gildia Pióra na Patronite

Nie twoja

Sheldonia

Sheldonia

Cały ludzki świat
to wielokrotność
jednego człowieka
w różnych wariantach
(...)

J. Burgieł

- Czym dla pani jest miłość?
- Dla mnie... Wie pani, to nie jest takie proste pytanie. Mnie, starej babie, lepiej jest nie pamiętać jak to jest, gdy skrzyżują się pożądliwe spojrzenia... Nie pamiętać ciepłej dłoni przeciekającej przez palce... Nie pamiętać uspokajającej mocy przytulania... Nie pamiętać żądzy, jaką wzbudzają namiętne pocałunki, przeplatające się języki... Nie pamiętać tych silnych uderzeń serca o płuca na widok Tej twarzy... Nie pamiętać miłości.
- To bardzo smutne co pani opowiada. Przecież czas na miłość jest zawsze, nawet w pani wieku.
- Moja kochana, co ty możesz o tym wiedzieć? To nie tak, że chcę panią obrazić... Po prostu pani jest młoda, piękna, wciąż z wyobrażeniami miłości idealniej w głowie. Nie musi pani myśleć podczas potencjalnego zbliżenia o obwisłych piersiach, o cellulicie na pośladkach, o oponce na brzuchu, o drugim podbródku...
- Przecież nie o to chodzi w miłości!
- Ale o to chodzi w seksie, a miłość bez seksu to jak herbata bez cukru: niby smakuje dobrze, ale jednak czegoś brakuje...
- Jest pani samotna?
- Ależ skąd! Mam męża od dwudziestu pięciu lat, ale wie pani... Przy nim, zwłaszcza po pracy, kiedy jest pijany, ciężko mi pamiętać o miłości.
- A kiedyś? Przecież musiał coś mieć w sobie, żeby panią zaciągnąć do ołtarza.
- Kiedyś... Kiedyś to on, proszę pani, to przede wszystkim mnie kochał. A to dodaje człowiekowi bardzo dużo uroku, nawet jeżeli go się tylko lubi. Przychodził do mnie codziennie, zawsze z jakimiś chwastami związanymi szarym sznurkiem z niezgrabną kokardką. Wychodziłam z nim wtedy na spacery, bo i owszem schlebiał mi, jednak były dwa inne powody, które były ważniejsze. Po pierwsze wychodząc z nim uciekałam od ojca alkoholika, który w domu spijał resztki z porozstawianych wszędzie butelkach po jabolu. A po drugie: chciałam się nim chwalić przed koleżankami, bo za nimi jeszcze nikt się nie uganiał. Poza tym Marian był urodziwym młodym mężczyzną, więc tym bardziej chciałam pokazywać się światu w jego towarzystwie, by mnie kojarzono z nim, a jego ze mną. Przy nim moja zwyczajność nie wydawała się taka zwyczajna... Po jakimś czasie serce samo przyśpieszyło i po prostu go pokochałam. A wtedy przyjąć pierścionek i przyodziać białą suknię już nietrudno...
Tylko potem jak razem zamieszkaliśmy to się nagle okazało, że w zwyczajnym życiu to nie ma zbyt wiele czasu na okazywanie sobie uczuć, a potem na same uczucia... Niech mnie pani nie zrozumie źle, Marian jest dobrym mężem, ale okazał się kiepskim kochankiem. I to nie w sensie o jakim pani od razu pomyślała... Po prostu nie potrafi kochać. A może powinnam powiedzieć, że nie potrafi mnie kochać? Zawsze uważał, że największym dowodem kochania jest sam fakt, że mi się oświadczył i wziął ze mną ślub. Idąc tym tropem, uznał, że po ślubie okazywanie sobie jakichkolwiek uczuć jest zbędne...
- A pani, jak pani myśli?
- Na początku byłam zła, czułam się niekochana, ale za każdym razem, gdy robiłam mu o to awanturę, tłumaczył mi od nowa jak to jest według niego. Całymi godzinami potrafił mi wygłaszać wykład na ten temat. Zawsze pod koniec czułam się dziwnie mała i ciężka. Jak kamyczek w jego kieszeni... W końcu uznałam, że może faktycznie dramatyzuję. Wziął ze mną ślub, więc musi mnie kochać... Uwierzyłam w to po prostu. Chciałam w to wierzyć.
- Nie brakuje pani...?
- Czasami, gdy leżę obok niego w łóżku, zastanawiam się, jakby to było gdybym mogła się nad nim tak pochylić i pocałować, tak jak kiedyś... Ale zaraz potem nachodzi mnie dziwne uczucie, że przecież na pewno już nie potrafię tego robić. Czuję, że jego ciało jest mi obce, nieprzyjazne, mimo iż całą duszą jest ze mną...
Przyzwyczaiłam się, życie to głównie przyzwyczajanie się do tego jak jest, niezależnie od tego jak się układa.
Tylko czasami... czasami jak tak oglądam te seriale, w których co chwilę się tak zakochują i chodzą z tymi czerwonymi różami, a potem płaczą, rozchodzą się i znów spotykają na nowo, kłócą, godzą się, kochają, rzucają w siebie talerzami, piszą listy miłosne i tak dalej... to gdy na to patrzę, to wie pani, tak mi czasem tęskno za tym spojrzeniem niebieskich oczu Mariana, którymi na mnie patrzył kilka miesięcy przed ślubem, przed końcem jego miłości... Nie miałam na tyle odwagi, by zrobić to co pani...

Nie za bardzo wiem, gdzie podziać wzrok, przecież nie spojrzę w jej smutne od niekochania oczy... Jest stara... stara ciałem, bo właściwie to nie wiem, ile ma lat... Odkąd pamiętam, widziałam jak taszczy rano wielkie siatki z zakupami ze sklepu na rogu, gdy ja jeszcze jako dziecko bawiłam się na trzepaku... Pamiętam, jak wycierała mi zapłakaną twarz chusteczką, gdy przewróciłam się na chodniku niemal pod jej nogami... Minęło tyle lat... Po tamtych czasach, po dzieciństwie zostały mi tylko blizny na kolanach... A jednak dwadzieścia lat później, dwadzieścia lat po czasach, w których wierzyłam, że każdy jest szczęśliwy z zasady, siedzę tutaj... na tym samym placu zabaw, na tym samym murku przy tej samej śmierdzącej moczem piaskownicy... Kiedy biegłam przed siebie parę godzin temu, jeszcze nie wiedziałam dokąd tak naprawdę zmierzam, dopiero gdy zauważyłam tą przygniecioną czasem straszą panią, wychodzącą ze sklepu z siatkami, wiedziałam, że biegnę tam, gdzie czułam się szczęśliwa i beztroska... Pobiegłam na tak znany plac zabaw, który przez ostatnie lata skrzętnie omijałam... Zdziwiłam się na widok tych samym zardzewiałych huśtawek i połamanych ławek... Wszystko wyglądała tak, jakby czas zatrzymał się tutaj już dawno temu. Najbardziej uderzył mnie jednak brak dzieci... ta przerażająca cisza nieużywania, ta pustka... Usiadłam więc na murku z piaskownicy i schowałam twarz w dłoniach, tak jak po tym, gdy jako dziecko potknęłam się o wystającą płytkę w chodniku. Płacz teraz tak samo jak i wtedy nie dawał ukojenia... Po chwili poczułam na swoim ramieniu jej zimna dłoń... wiedziałam że to ona, to mogła być tylko ona...
Jako jedyna nie patrzyła teraz na mnie z wyrzutem, nie pytała, nie komentowała, po prostu usiadła obok i czekała na ukojenie... czekała, aż się odezwę pierwsza... Więc odezwałam się, a potem rozmowa potoczyła się tak jak się potoczyła. Chyba poczułam spokój, ulgę, że dobrze wybrałam...
Gdy po ostatnich słowach cisza ciągła się w nieskończoność, nagle mnie olśniło... Wiedziałam, że to nie mógł być błąd... to był impuls, a wszystko co człowiek robi impulsywnie jest spowodowane tym, że właśnie tego pragnie, nawet jeżeli potem ma wątpliwości... Każdy ma, ale te krótkie chwile, kiedy nie myśli się o konsekwencjach są tymi najlepszymi w naszym życiu... w tych chwilach robimy to co naprawdę powinniśmy robić...
- Jak ma pani na imię? - wypuszczam w przestrzeń.
- Słucham?
- Pytałam, jak ma pani na imię. Tyle pani dla mnie zrobiła dzisiaj, a ja nawet nie wiem...
- Maria...
- Dziękuję pani, pani Mario. Dziękuję za poczucie, że wybrałam dobrze.
Wstałam, i złapałam białą suknię w dłonie, by nie przeszkadzała mi w chodzeniu... żeby nie przewrócić się o tak samo wystającą płytkę w chodniku, jak kilkanaście lat temu... Nie potrzebowałam już biec, bo już nie uciekałam przed swoją decyzją... Teraz powoli krocząc w stronę domu, z powiewającym delikatnie na wietrze welonem i w stukających rytmicznie białych szpilkach emanowałam pogodzeniem... Wybrałam dobrze. Zawsze wybieramy dobrze, tylko czasami potrzebujemy, aby ktoś nas w tym szaleństwie utwierdził, że jednak wiemy najlepiej, co dla nas dobre... że wybraliśmy dobrze, nawet jeżeli akurat nie wybieramy nic...

4846 wyświetleń
120 tekstów
43 obserwujących
  • Sheldonia

    10 August 2012, 10:43

    Albercie i Alinko dziękuję, że wracacie.
    Czerwona, chyba tak właśnie jest. I dlatego miłość nas tak fascynuje, jak wszystko czego nie możemy do końca zrozumieć;) Dziękuję i pozdrawiam.

  • 9 August 2012, 17:27

    Niesamowite, jak zawsze:)

  • CzerwonaJakKrew

    9 August 2012, 17:22

    Eeeech, i co ja mam napisać... Pięknie... Jak zawsze... A odpowiedź na pytanie, czym jest miłość chyba nigdy nie przyjdzie...

    Pozdrawiam,
    Czerwona

  • Albert Jarus

    6 August 2012, 20:05

    Znów poruszyło, aż musiałem przeczytać jeszcze raz....
    Dziś wyjątkowo brakuje mi słów....

  • 6 August 2012, 16:54

    Ja również Ci dziękuję. Może i nawet dobrze, że jesteśmy przeciwieństwami. Ktoś napisał mi kiedyś, że osoba podobna do kogoś, jest cząstką właśnie tej istoty. Miał rację.

  • Sheldonia

    6 August 2012, 16:49

    Nölle, bardzo trudne pytanie. Wydaje mi się, że odpowiedź na nie zmienia się z każdą minutą, z każdą naszą myślą. Miłość jest zmianą... Dziękuję bardzo za wszystko.
    Canaletta, cieszę się, że moje słowa miały na Ciebie jakiś wpływ. Zawsze wiemy co dla nas dobre. To ja dziękuję.
    Klaudio, dziękuję Ci, że zajrzałaś i zostawiłaś po sobie coś więcej... To, że mamy inne spojrzenie na świat jest jak najbardziej widoczne, ale fakt ten być może właśnie przyciąga mnie do Twoich tekstów, [...]

  • 6 August 2012, 15:52

    Wciąż mówimy, piszemy o miłości. Mogłabym dodać: żyjemy miłością,która różne przybiera twarze.

    Opowiadanie przypadło mi do gustu. Może dlatego, że dopatrzyłam się kilku cennych sentencji i wiem, że nie odejdą w niepamięć. Ciekawie przedstawiłaś ową historię. Niby oczywista ( wiele razy rozmawiałam ze starszymi osobami, które były w podobnych sytuacjach ). Aczkolwiek ma w sobie coś niezwykłego - ma duszę.

    Myślę, że to jedna z ważniejszych cech, jaką powinno mieć opowiadanie. Wiele razy stykałam się z tekstami, które pomimo nadmiaru [...]

  • Canaletta

    6 August 2012, 13:55

    Właśnie... "Zawsze wybieramy dobrze, nawet jeżeli akurat nie wybieramy nic".
    Dziękuje Ci za to opowiadanie. Uspokoiło moje wewnętrzne rozbicie.

  • 6 August 2012, 13:12

    Czym jest miłość ?

    Jakież to pytanie trudne ! Czasami mam wrażenie, że tylko chwilą. A czasami wiecznością.

    Piękne te Twoje opowiadanie, Lauro. Śliczne.

    Pozdrawiam ;))