Menu
Gildia Pióra na Patronite

POLICYJNA OPOWIEŚĆ TRZY

fyrfle

fyrfle

Było to pod koniec sierpnia. Nadinspektor rudbekia żółta kwitł sobie kilkunastoma pięknymi kwiatami, w cudowne lancetowate płatki, a w dodatku nieco utrefione przez geny w misterne pofalowanie. Był piękną rośliną w tym ogrodzie w Kotlinie Żywieckiej. Akurat tego dnia siedział przed laptopem i wystukiwał hasła do konta bankowego. Jak zawsze, pod koniec każdego miesiąca robił przelewy opłat, w tym i tą, która szczególnie go cieszyła, czyli Króla Jana III Sobieskiego posyłał na konto zboru religii, którą w tym ogrodzie wyznawały wszystkie stare i konserwatywne rudbekie, niezależnie od kolorów płatków. Wiedział, że w innych ogrodach zborów i religii już nie ma. Dlatego cieszyło go wyznawanie tej wiary i przynależność do tego zboru, możliwość sowitego wspierania konta zboru. W innych ogrodach zbory pozamieniali na kasyna, dyskoteki, muzea, kluby dla kwiatów emerytów, a nawet na domy uciech dla kąkoli i sporyszu. Ich ogród trwał wiernie przy Bogu, dekalogu i religii setek pokoleń rudbekii. Był przekonany, że dzięki religii i zborowi są kwiatami najcudowniejszymi, a ich ogród niepowtarzalny i najlepsze z najlepszych to miejsce dla wydawania swojego piękna.

Kiedy tak rzewnie rozczulał się nad swoją ojczyzną, to cicho do niego podeszła wnuczka - rudbekia żółto-pomarańczowa i powiedziała - ech dziadek! Ty znowu wspierasz ten zabobon! Siarę przez ciebie mam w szkolę. Nie zauważyłeś, że prawie od dwudziestu lat należymy do braterstwa ogrodów. Tak jak ty żyjesz już żyć nie wolno. Dziadek nawet nie popatrzył na nią tylko klikną i przelew poszedł z banku na konto zboru, a potem spytał wnuczki - a jak wolno żyć według ciebie i braterstwa? Zaraz odpowiedziała - no robić przelewy dla róż na czerwone serduszko, czy na stowarzyszenie tęczowego ogrodu, a w niedzielę nie idź wreszcie do zboru, tylko na paradę miłości, bo w końcu braterstwo wyda nakaz przymusowej eutanazji i będziesz musiał spożyć rundup. Zresztą tą enklawę wstydu i ciemnogrodu wkrótce i tak parlament ustawą dla braterstwa przejmie i wszyscy wy będziecie się musieli dostosować albo poddać eutanazji. Dziadek stał niewzruszony na grubych filarach łodyg, mocno zakorzeniony w ziemi. Tej ziemi. Tej, po której on stąpał. Dlatego nie bał się. Powiedział - nasza wiara i nasze zasady wystarczą wnuczko.

Zatrzymamy te wynaturzenia o których mowisz. Wnuczka zdenerwowała się argumentacją dziadka i wybuchła - jaka wiara, jakie zasady, nie wiesz co mówisz, powiedz mi choć jedną mądrą, która byłaby trendy i na czasie! Dziadek okręcił się do niej, ale tylko jedną z łodyg i jednym, lekko już przekwitłym kwiatem i powiedział - solidarność droga głupiutka zmanipulowana i okłamywana wnuczko. Ot choćby solidarność. Zwłaszcza solidarność branżowa. Chcesz usłyszeć co to solidarność branżowa? Tego w żadnym z ogrodów braterstwa nie ma. Wnuczka pokiwała głową i rzekła - kurcze! Co to w ogóle jest?! Co to za wyraz? To tolerancja nie wystarczy? Ale mów. Słucham. A dziadek zwrócił powoli pozostałe kilkanaście łodyg z cudnymi kwiatami do wnuczki i zaczął opowiadać historię - kiedyś, na początku mojej drogi w służbie ogrodom patrolowałem samotnie pewien skwer w tym ogrodzie nad rzeką. Ten skwer nazywali planty. Prowadził od rynku do plaży nad rzeką. Był pełen forsycji, krzewuszek, tawuł, jaśminów, czy kalin i róż chińskich oraz wiodło w nich żywot setki gatunków i odmian kwiatów. Był też pewien rumianek, który żył z okradania z piękna innych kwiatów i z włamywania się do ptasich budek lęgowych, a potem wszystko co kradł spieniężył i kupował alkohol, po czym pijany był agresywny wobec reszty zwłaszcza rumianków. Wtedy spotkał mnie na tych plantach wycieńczony i w delirce. Najpierw zwyzywał mnie, a po chwili błagał o złotówkę na piwo. Ja dałem mu sto złotych i powiedziałem, że mam nadzieję, że tak się nachla, że potem rzuci się z mostu do rzeki. Nim skończyłem służbę dostałem od dyżurnego polecenie udania się do jednej z klatek schodowych w starej kamienicy niedaleko, aby zabezpieczyć zwłoki do przyjazdu prokuratora. Poszedłem tam. To rumianek rzucił się z klatki schodowej na czwartym piętrze na beton posadzki. Wtedy się tym zdarzeniem i jego losem nie przejąłem. Jak zwykle przy zabezpieczeniu zwłok piłem Kubusia na poprawę chumoru. Potem przyjechała ekipa dochodzeniowo-śledcza z prokuratorem. Prokurator założył rękawiczki i sam zaczął oględziny zwłok. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął kartkę. Przeczytał ją i schował do kieszeni. Po czynnościach, kiedy miał już jechać do domu, a ja miałem jeszcze poczekać ze zwłokami rumianka na przyjazd ekipy z zakładu pogrzebowego, prokurator wziął mnie na bok, kiedy palił papierosa i dał mi karteczkę. Na niej było napisane - sierżant rudbekia dał mi sto złotych, kazał się napić i potem zabić się, co czynię, a on niech gnije pod celą, aż go nie zacwelą na śmierć. Skinąłem głową i powiedziałem - dziękuję panie prokuratorze. Tylko mi nie mów wnusia proszę, że w waszej krainie uśmiechu nikt nie pije i nie bije żon i dzieci, a żandarmi, to anioły. I jeszcze jedno. Was braterstwo uczy, że liczy się prawda. W naszym ogrodzie liczy się dobro. Prawda, to często nie jest dobro. Dlatego też nie jest dobrem równość. Czasem trzeba wytrzebić pysznogłówkę zamiast jeżówki.

Milczała. Zaraz liśćmi nakryła płatki po których spływały łzy. Jeszcze chwila i wtuliła się w dziadka. Po kolejnej chwili spytała. Czemu? Czemu ty w ogóle służyłeś? Z takiej szlachetne odmiany, a służyłeś kiedy ogrody i pola tyranił Barszcz Sosnowskiego z armią ostów polnych i wy byliście na jego usługach, niby takie piękne kwiaty. Dlaczego!? Dziadku?! On ją mocno tulił i spokojnie odpowiedział - to była widzisz klasyka melodramatu i romantyzmu. Kochałem się w brązowej rudbekii, a to była Wielkopolska. Dla moich rodziców, to był mezalians. Połączyć dwie klasyczne odmiany i otrzymywać nasiona jeszcze bardziej uszlachetniające odmianę, to był cel mojego życia według nich, a ja wybrałem rudbekię brązową i to odmianę z Warmii. Aby mnie ukarać dostałem wezwanie do WKU. Wiedziałem, że chodziło o bilet do wojska, to z moją dziewczyną - twoją babcią wyjechaliśmy na Górny Śląsk i zamieszkaliśmy u jej znajomej dziewanny. Ja żeby się zemścić na rodzicach zaciągnąłem się do zomozy i na dodatek spodobało mi się być przeciwko temu wszystkiemu w co zaangażowani byli moi rodzice. Widzisz, myślę, że tak trudnych i skomplikowanych relacji rodzinnych, ale tak jedynych to też nie ma w tych obcych ogrodach. Tam widzisz wnusia nie ma rodziny. A jutro nie będzie wolno być rodziną. Za rodzinę zgłosił się do uschnięcia ojciec Maria. Żeby tata rodziny mógł przeżyć on uschnął. Wiesz wnuczka kto to?

Popatrzyła na niego jakby oszalał i powiedziała - nie. Bardzo dziwne i obce rzeczy mowisz dziadku. Nawet nie wiem czy powinnam słuchać. Jak mi się wyrwie w szkole, to mogą rodzice mieć nieprzyjemności.

297 598 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!