Menu
Gildia Pióra na Patronite

Puste wnętrze wózka

fyrfle

fyrfle

Był bardzo rześki, ale i bardzo słoneczny poranek. Kuranty nie wybiły jeszcze siódmej, bo do siódmej pozostało jeszcze jakieś dziesięć minut, a jasne i zarazem bardzo ciepłe i radość tworzące w duchu ludzkim promienie słoneczne widziały już w biurze państwowej instytucji cztery indywidualności kobiece będące też w dużej części tej mikro populacji wielkimi indywiduami, które teraz akurat: pierwsza siedziała i piła herbatę, jedząc jednocześnie kanapkę wypełnioną masłem "Polskie Mleko", serem żółtym Gouda z Włoszczowej i ajwarem pomidorowym z dodatkiem przypraw kupionym w Biedronce, a wyprodukowanym w słonecznej Bułgarii. A ajwar był w wersji łagodnej, zatem bez soczystej ilości papryki i sążnistego dodatku pieprzu: druga sprawdzała jeszcze raz kolejny merytoryczność zawartości teczek i układała je w sensownej kolejności przed zaniesieniem do dyrektora wydział w celu zaakceptowania przez fachowy dogląd i przystawienie pieczęci czerwonej, po czym naniesienie na niej podpisu niebieskim wkładem firmowego długopisu instytucji; trzecia zbierała się do obgonienia całego wydziału i pozbierania plotek z wydziału, całej instytucji, miasta i powiatu oraz województwa plus omówienie oczywiście najnowszych treści pudelka i instagramu: czwarta kaszlała intensywnie myszką lawirując po ekranie komputera szukała właściwych stron na lexie z właściwymi informacjami, ale coś będzie musiała przecież zrobić z mężem, który przyjechał ze saksów i jakoś z nim trzeba będzie żyć, więc tak naprawdę o tym myślała.

Druga podniosła telefon i wykręciła wewnętrzny numer do dyrektora. Przyniosła do pracy z dwudziestego wieku czerwony aparat, który miał w swoim biurze jej tata sekretarz i rozbawiła tym wszystkich, a informatycy podłączyli z wielką radością takie cudeńko.
- Panie dyrektorze mam sporo teczek dla pana do podpisu.
- Świetnie, mam przyjechać wózkiem?
Była jeszcze przychlaśnięta umysłowo i jej myślenie stępione jakimś wstecznym przyczłapieniem, więc nie zrozumiała radosnego z dozą ironii poczucia humoru pryncypała, więc milczała i tylko nerwowo mrugała oczami. Dyrektor domyślił się, że alboż nie zatrybiła, bo jest nie trybiącą albo jest jeszcze za wcześnie na poczucie humoru i intelekt u podwładnej, więc jarząc niuans szybko zawyrokował:
- Proszę przyjść z teczkami.
Nim poszła, to oczywiście powiedziała przebieg rozmowy opinii publicznej, a wtedy opina publiczna wypowiedziała vox populi.
- Jeżeli czegoś nie wiemy, to powiedz, a wózek nie jest problemem.
- Żadnym naprawdę, zresztą, jeśli chodzi o sam wózek, to dołożymy się.
- Więcej, myślę nawet, że jak tu trzy jesteśmy, to zgodne jesteśmy, że ten wózek kupimy.
- Zołzy piekielne jesteście.
Po czym nastąpił rechot roznoszący się na głębokość piętra poniżej i przebijający korytarze ich piętra oraz świdrujący wścibskość czterdziestu eryń na pokładzie wydziału. Wstała, włożyła teczki du kartonowego pudła i wyszła z nimi do bossa.

Współtowarzyszki tymczasem dokończyły rechot, a co wyszła ponad czterdziestoletnią panną była. One mężatkami z ilością dzieci w liczbie kilkanaściorga i z doświadczeniem w zamążpójściach pozwalającym na długie dyskusje - kto z kim ile i czemu w końcu lub jaki koniec oraz jakie kolejne początki. Ale dzisiaj zaraz zamilkły po jej wyjściu i zabrały się do pracy. Pierwsza skończyła jeść kanapki i pić herbatę i poszła do socjalnego zrobić sobie kawę urzędniczki, czyli jedną trzecią szklanki wypełniła najpierw zmielona w młynku włoskiej firmy włoskiego producenta kawa z Etiopii i została zalana wrzątkiem,czyli zagotowaną w polskiej firmy czajniku wodą. Przyniosła ją i postawiła na biurku. Włożyła kluczyk do komputera i odpaliła ekran, rozpoczynając myszką myszkowanie po lexie. Druga zanurkowała pod biurko, gdzie miała zwyczaj mieć rozłożone teczki na podłodze. Teczki poukładane na podłodze pozwalały ogarnąć jej własny bajzel. Budziła tym niezadowolenie pozostałych i sprzątaczki, bo musiały brodzić pomiędzy teczkami i różnymi papierzyskami. Trzecia zaczęła płakać. Zauważyły to pozostałe dwie znad ekranu komputera i nawet spod drewnianego biurka.
- Co zaś?
- No co kochanie?
- Przyjechał i pojechał najpierw do mamy, a dzisiaj już pojechał do Krakowa na fuchę, a ja go tak bardzo potrzebuję. Pół życia przespałam sama, znaczy połowę z dwudziestu pięciu lat małżeństwa. Chłopa mi się chce i tyle!!!
Nastąpiło milczenie, bo co tu rozprawiać nad oczywistym, które każdej babie się należy, bo w sumie po co jest małżeństwo jak nie na..., ale nie bądźmy wulgarni, a zatem prostaccy, choć raczej w tym wypadku to prostota. Podeszły i ucałowały ją oraz przytuliły serdecznie, które w takich wypadkach działały w bardzo radykalny sposób, dlatego są ex i ex ex.

Po pół godziny dopiero wróciła uśmiechnięta od szefa i z podpisanymi tekstami zabrała się do ich elektronicznego najpierw przesyłania do podmiotów. Pierwsza zauważyła jej zadowolenie i zaczęła drążyć z uśmiechem, żeby zagaić ponownie radość do wypełnienia pokoju atmosferą luzu i trzema kroplami okrasić świntustwa.
- Długo cię nie było.
- Ście musieliście mieć temat - zawtórowała druga, a podsumowała trzecia.
- Żeby włożyć do wózka trzeba czasu.
Czwarta była bladą. Hen hen byłby to płomienny rumień niewinnej dziewczęcości. Dzisiaj co w niej było? Prawie trupia bladość. Zimna przeźroczysta wręcz biel ostatnich miesięcy, a daj Bóg lat kobiecości.

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!