Menu
Gildia Pióra na Patronite
Opowiadanie

W GRUDNIU O WRZEŚNIU I KILKA INNYCH PRZYPOWIEŚCI

fyrfle

fyrfle

Była późna, bo już grudniowa jesień 1991 roku. Służby zaczynałem o godzinie dwudziestej i kończyłem o czwartej w nocy, zimą czwarta nad ranem, to głęboka, czarna noc. Za zimę uważa się grudzień, choć to jeszcze jesień. Wtedy jeszcze grudnie miały po minus dwadzieścia pięć stopni, nawet na Dolnym Śląsku. Brałem P-64, pałę, gaz i sól, i szedłem w samotny patrol do Rynku lub na największe osiedle w przyszłym powiatowym mieście. Wtedy tak się służyło. Samotny patrol, to norma. Wolałem sam iść w patrol. Nie ufałem ludziom. Miałem swoje sposoby na cywili i było dobrze. Obchód. Przywitanie się z taksówkarzami. Sprawdzenie bezdomnych w poczekalni dworca. Wtedy jeszcze jeździł przez tamto miasto pociąg pośpieszny do Lublina po północy, a o w pół do drugiej osobowy z Bogatyni do Białegostoku, a potem powrotny o w pół do trzeciej z Białegostoku do Bogatyni. Noce były totalnie ciemne, miasta nie było stać na płacenie elektrowni za oświetlenie. Trzecia tragedia grudniowa Polski i Polaków, poniżenie ze strony władców i beneficjentów tak zwanej Trzecie Rzeczypospolitej. Jeszcze do baru zachodziłem na dworcu do pana N, który mieszkał w kamienicy, w której zatrzymał się Napoleon w drodze do Moskwy. Potem szedłem nad Widawę, gdzie były mury obronne z czasów Kazimierza Wielkiego i tam wchodziłem w ten mur i potem do podziemi zamku i browaru, gdzie młodzież lubiła się lumpić. Grzecznie mówiłem im, żeby sobie poszli i słuchali, nie miałem niebezpiecznych sytuacji. Tak, to ten sam zamek, na którym Kazimierz Wielki i król Czech podpisali pokój, po którym Śląsk przeszedł na wieleset lat pod panowanie czeskie i niemieckie i stał się stykiem kultur, mimo prób zniemczenia. Raczej Niemcy się polonizowali i Czesi. Potem szedłem w drugą stronę w ciemną grudniową noc bolesnego kapitalizmu cwaniaczego. Ale były firmy, które nie mogły zaginąć. Miejski Zakład Oczyszczania takim był i mieścił się na Pocztowej, do niedawna Armii Czerwonej. Świeciła się już choinka w oknie stróżówki. Tej nocy zastałem w niej panią Rozalię, emerytowaną bodajże nauczycielkę, która sobie dorabiała. To jeszcze były ostatnie chwilę normalności w tej branży. Stróże, nie pracownicy ochrony, którzy byli wyzyskiwani przez post ubeków, czy eks pracowników informacji wojskowej i milicji, którzy zakładali firmy ochroniarskie i rugowali normalność. Potem nastąpił czarny czas postkomunizmu, rozgrabieży majątku narodowego i oddawanie w ręce szemranego biznesu i siepaczy neokolonializmu wrogiej zachodniej Europy. Pani Rozalia zrobiła mi kawę. Zgłosiłem przerwę. Dyżurny był zdziwiony, że nie schodzę na przerwę do komendy lub do działającego jeszcze kasyna policyjnego. Potem postkomuna coraz bardzie poniżała policjantów i zamykała kasyna. Pani Rozalia podziwiała mnie za wstąpienie do Policji i wspominała służbę w nie przed wojną wuja. Tak od słowa do słowa doszliśmy do wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku. Była rodowitą Warszawianką. Kiedy zaczęły się naloty rozpoczął się eksodus mieszkańców Warszawy. Szli na wschód do rodzin. Pobrali co najważniejsze do wózków dziecięcych i innych dwukółek. Trzeciego dnia rano dopadły ich stukasy i Messerschmitty, i z tym hukiem, tych trąb aniołów śmierci zrzucali niemieccy lotnicy na nich bomby i strzelali do nich z karabinów maszynowych w skrzydłach samolotów. Trup słał się gęsto. Dla niej dziewczynki było szokiem widzieć, jak na jej oczach szrapnel wyrywa komuś głowę z szyi i jeszcze jak kilka kroków idą nogi z tułowiem, nim upadną i będzie się ten korpus trząsł jak galareta, a krew sikała jak czerwony gejzer. Potem taką scenę zobaczy na wsi, gdy wujek odetnie głowę gęsi. Życie w śmierci nie pozwala się otrząsnąć z jednego szoku, a następuje kolejny, może jeszcze bardziej drastyczny, bowiem do trzęsącego się ciała podbiega młody Warszawiak i chwyta nogi, które tańczą toten tanz i zrywa z nich oficerki, po czym ucieka kryć się do rowu i pod lipę przed kolejną eskadrą legionu Kondor. Doszła pod Bug lub za i tam przeżyła wojnę, a potem przyjechała na ziemie odzyskane.
W grudniu 1970 roku miałem dwa lata, więc dowiedziałem się o nich z gazetek Solidarności Walczącej, które regularnie dostarczał z Jelcza brat. W 1990 roku przeniesiono mnie z wojskowego szpitala w Oliwie do przychodni wojskowej na Oksywiu, więc często miałem czas na spacery po Gdyni i wielokrotnie byłem pod pomnikiem tamtych wydarzeń, na kładce nad torami, gdzie masakrowano robotników, byłem na uroczystościach rocznicowych pod pomnikiem, wreszcie jeździłem na mszę do kościoła św. Brygidy w Gdańsku, celebrowane przez prałata Jankowskiego, a po mszy wiecował Lech Wałęsa. Byłem dumny, a dzisiaj gorzko mi, gdy to piszę. Jeden król pedofilów, drugi pacynka na sznurkach esbecji. Wyobrażam sobie jak jego prowadzący łączy dłonie i Bolek staje na jego złączonych dłoniach i ten go podnosi, pomaga przeskoczyć mur.
1981 rok. Byłem trzynastoletnim szczylem, nie interesowałem się. Wojna, nie wojna. My byliśmy normalnymi uczciwymi Polakami robotnikami. Drwiliśmy w naszym środowisku z członków Solidarności w nadleśnictwie. Moi znajomi uważali ich za niespełna rozumu i ludzi, którzy porzucali siekierę dla lekkiego cwaniaczego chleba. Dla nas byli pasożytami. Krew nas zalewała i bluzgaliśmy seriami mięsa, kiedy z ich powodu nie kursowały autobusy czy pociągi. Słyszałem nawet, że zbierali wper... od drwali za niszczenie Polski i życia codziennego, bo uczciwi robotnicy potrzebowali dojechać do przetwórni owocowej, nauczyciele do szkół, matki i żony po kilogram zwyczajnej dla sześcioro siedmioro dzieci. Mi za Matki Nieboszczki Komuny było dobrze. Nauczyła mnie pracy, była rodzinnością rodziny, nauczyła mnie uczciwości, dbania o siebie i o najbliższych, wspólnoty i poświęcenia się dla rodziny. Była uczynnością, bliskością, serdecznością, dobrą zabawą, szczerą rozmową. Ofiary tych wydarzeń. Nie wiem. Nie jestem z miasta. Nie rozumiem miasta. Nie wiem czego chcieli wychodząc na ulicę. Fakt, nikt do nich strzelać nie powinien. Dzisiaj jest już IV Rzeczypospolita. Czy jest krztynę bardziej wolną od wrogów, niż PZPR od Moskwy? Raczej niewola pozornie niknie, bo nie burczy brzuchu z głodu, choć wtedy też nie burczało uczciwie pracującemu. Uważam, że tych niewoli teraz i zagrożeń jest więcej. Degraduje się człowieczeństwo i humanizm na rzecz totalnych dewiacji ideologicznych i człowiek jest tylko konsumpcją, roszczeniem, chucią, pożądaniem, szuka spełnienia nienormalnych potrzeb w dewiacji, a to zapoczątkowały one ruchafki grudniowe.

.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kuloodporna

    10 December 2019, 21:29

    No ...ach ....a koniec .....to napisane pięknie to co w bałaganie siedzi w mojej głowie ....pozdrawiam :)))