15 grudnia 2022 roku, godz. 21:35 1,9°C

Dokąd zmierzasz, człowieku?

Byłam u lekarza w mieście K. Było bardzo gorąco. Z przychodni wyszłam podniesiona na duchu. Do przystanku miałam kawałek. Chodnikiem ciągnął tłum ludzi widocznie zmęczonych upałem. Idący i jadący rowerem. Moją uwagę zwrócił pewien starszy mężczyzna. Szedł on chodnikiem po drugiej stronie ulicy. Był on ubrany w koszulę, która była zapięta na jeden guzik. Spod koszuli było widać brzuch i klatkę piersiową. Człowiek ten miał sandały i do tego założone skarpety, strój tak piętnowany przez wielu. Moją uwagę zwróciło jego zachowanie, szedł jakby przemierzał maraton chodzenia. Grymas na twarzy sugerował ogromne zmęczenie. Swymi oczami opatuliłam go troskliwie, chcąc mu ulżyć, ale to nic nie dało. Ów mężczyzna szedł jak na skazanie. Stałam na przystanku. Zobaczyłam, że człowiek się wrócił. Szedł w moją stronę. Tak samo wydawał się stargany przez życie. Chwilę przystanął, zdjął sandał i wytrzepał go, pewnie kamień wszedł. Idąc kiwał się z jednej na drugą stronę. Tak przemęczonej twarzy dawno nie widziałam. Zaraz nasuwać się poczęły różne domysły, przypisywane historie, cóż to za człowiek, dokąd idzie, skąd idzie? Wymyślałam dla niego życiorys. A on umęczony szedł. Pomyślałam sobie wówczas, że jest chorym człowiekiem, który szedł do lekarza (szedł w stronę przychodni). Nie mógł jej jednak znaleźć. Błąkał się, to tu, to tam. Kaskada potu spływała mu po twarzy. W głowie kłębiła się gonitwa myśli. Strach. Lęk. Osamotnienie. Przypływ beznadziei. A kiedy jego odpływ? Mężczyzna szedł powoli, chłostany promieniami słońca. Upał dawał się we znaki. On nie miał już siły i krzyczał w ciszy. Ilu jest takich ludzi pozostawionych swemu losowi? Gdy człowiek jest miotany przeciwnościami swej doli. Znajduje się na rozdrożu.

Autobus przybył, usiadłam po tej stronie autobusu, skąd jeszcze było widać tajemniczego mężczyznę. Głupio mi się zrobiło, że ja sobie siedzę i jadę, a on musi iść. Dokąd on szedł? Czy daleka droga przed nim? Może szedł do centrum miasta? W takim razie mnóstwo drogi przed nim było. Autobus skręcił w następną uliczkę. Straciłam z oczu umęczonego człowieka. Oślepiły mnie promienie słońca. Poczęły się wdzierać do autobusu niczym sztylety, powodując mimowolne zamknięcie powiek. Nie było już widać mężczyzny, więc może mi się tylko zdawało, że go widzę, albo...

...nie należy zamykać oczu na czyjeś nieszczęście, czymkolwiek byłoby ono spowodowane.

Tutaj pojawią się opinie do tekstu autorstwa Phase Lunaire, gdy tylko ktoś skomentuje tekst wyświetlony na tej stronie.