Menu
Gildia Pióra na Patronite

NAD MĄDRYM ZŁOTYM WIEŚNIKIEM

fyrfle

fyrfle

Była jeszcze noc, ale nad Beskidem Małym dzień robił swoje i zdecydowanie tworzył kolory, pierwsze prapoczątki światła. Po kilku minutach rozpadły się w szarość, jak namiętnaa, wręcz pornograficzno-duchowa miłość, w trwanie z trosk codzienności. Potem jeszcze kilka razy patrzył w różne okna Jonatan Fyrfl w okna, ale tylko szrość, siność i smutek. Nie było szaanss na kolory, Na wschód słońca. Na tą wypukłość złotą nad Beskidem Żywiecki, gdzieś w okolicach Żabnicy, przypominającą świetlstą budkę suflera w teatrze natury, który jest jedna nie napisaną sztuką, tylko pełną improwizacją, czasem wesołą jak "Spadkobiercy", przeważnie tragiczną , jak "Dzika kaczka".

Cóż pozostało robić. Wziął ostatnią aroniówkę i zaczął iść w kierunku drzwi kuchni.

- Aroniówka ma tylko 55 procent, nie jest szczepionką zatem, ani płynem dezynfekcyjnym - przypomniał się zza pleców Anioł Stróż.

- Aniele Boży, Stróżu Niebieski mój! Później się zaszczepię. A tak w ramach posługi swojej, nie mógłbyś przelecieć się do Łącka?

- A co będzie, jak mnie nie będzie? Jak sięe ci co wydarzy niedobrego nad tym potokiem. Jacyś funkcjonariusze wpadną i ukarają za spożywanie w miejscu publicznym.

- Dobrze wiesz, że teren prywatny i na prywatnym czynimy naszą wolność. Mogą jedynie, zresztą już nie przyjeżdżają. Ich wnioski o ukaranie w sądzie przepadły, wyśmiewane teraz, jak dziewictwo po czterdziestce. No i z Genuśem i z Feluśem będę. Razem jesteśmy jak ta tarcza tamtych greckich bogów.

- Przepadli, przeminęli i nikt dzisiaj prócz nawiedzonych romantyków jakichś o nich nawet nie czyta. Mało kto pije ze świadomością, że wpierwej wypada oddać hołd Dionizosowi i podziękować za alkohol codzienny. No dobra! Lecę! Jakby co, trzymaj się Aniołów Feluśa i Genuśa.

I poleciał Anioł Stróż Jonatana Fyrfla do Beskidu Niskiego, po życie, po uśmiech, po radość, po wenę, po równowagę kosmiczną, po codzienną porcję szczęścia, jak po ten chleb codzienny z ulicy Komorowskich. A Jonatan zeszedł do piwnicy, wyjął z chłodziarki jeszcze jeden destylat, kraszony nutmi jagód lęsnych tym razem, budujących klatkę piersiową w dzwonnicę, a serce w dzwon, nie zygmuntowski, ale taki codzienny, cały czas bijący - sto lat, sto lat, sto lat,...

Jonatan Fyrfl ozuł się w buty, założył bluzę z butelek plastikowych. Była gruba z kapturem i kołnierzem stojącym do brody, chroniącym przed wiatrem tutejszym zimnym, przenikliwym. I kapotę włożył prostą na razie, czyli cieńką, choć przecież zimową. Czapkę już też z bawełny, ale na podbiciu z butelek po coca coli, co grzała w łysinę, a nawet poty ziszczała na czoło i gdzieś na kark, czy za uszami też. Poszedł z domu swojego umiłowanego, trzykondygnacyjnego, z cegły na cegle, wybudowanego u stóp, prawie na zboczu góry Beskidu Śląskiego. Cieszył się tym domem, cieszył się, bo był wysoko i z tarasów, i balkonów mógł spokojnie podglądać życie wieludziesięciu sąsiadów. Jeszcze wschody słońca, wschody księżyca.

Wyszedł z domu i powoli, ponad trzy kilometry schodził z Beskidu Śląskiego w okolice już bliższe Beskidowi Żywieckiemu. Mijał sklepy wiejskie zza których wychylali się i pozdrawiali go tacy sami jak on amatorzy szczepionek na wolnym nieprzymuszonym powietrzu i nad pięknym teraz złotym potokiem, który był złoty od jesiennych liści, złotem były jego obrzeża i złotym był jego nurt, wyściełany teraz żółtym, aż jaskrawymi liśćmi. Nie stanowili dla siebie konkurencji. Nie mieli do niego pretensji, że pije z tamtymi, a nie z tymi, czy innymi, z nimi również, oczywiście obgadywali go, ale na czymże jak nie na plotce picie za sklepem polegało i na solidnej obmowie, domysłach, zazdrości, szyderstwie, ale nie, nikt tutaj nie był nienawidzącym. Idąc zauważył, że spod licznych kapliczek zawieszonych na drzewach, przybitych do słupów i wymurowanych albo wyrzeźbionych, podnoszą się ze snu niebieskie Beskidzkie Anioły. Pozdrawiają go serdecznie i przyłączają się do niego w zastępstwie jego Anioła Stróża, który poleciał w te tereny znane z opowiadań Andrzeja Stasiuka, poleciał, bo jest miłością i pragnął dać miłość czystej miłości, jaką jest Jonatan Fyrfl.

Do sklepu wiejskiego we wschodniej części wioski doszedł w asyście dwunastu błękitnych Beskidzkich Aniołów, które były dumne, że mogą towarzyszyć i chronić tak ciepłego i dobrego człowieka jakim jest Jonatan Fyrfl. Sklep był pomarańczowy, a z niebieskiego komina unosił się czorny jak Maryny łono dym. Czemu Maryna nie goliła łono, to rozważania na inny projekt literacki. Poszedł za sklep i z Aniołami przeszli nad złotym nurtem potoku, po kładce do ogrodu, gdzie kiedyś przed wojną ogrodował sobie pewieen pocziwy, ale dobry i wesoły Żyd, a teraz ogrodnikiem jest "Konstans", przyjaciel i dobry duch wszystkich Górali, Goroli i Krojcoków, którzy zechcą nawiedzić jego ogród i w nim jego rękodzieła altankę, właśnie w anióły rzeźbiną jak najbardziej oczywiście, po czym spocząć i rozluźnić się alkoholem wniesionym tu z domu lub zakupionym we wiejskim rodzinnym sklepie rodziny góralskiej od czterystu lat. Czasem sam przynosił co na ząb albo i dwa, i uczestniczył w rozmowach Polaków o Polsce, Świecie, Religii i konieczności ciągłości państwa w oparciu o tradycję i umiłowaną wszystkim religię, choć przzecież nie brakowało siarczystych przekleństw na postępowanie księży, elit i codziennego narodu, który na ich oczach i z każdym kieliszkiem zaprzedawał się bezbożnej, bezpaństwowej bezrefleksyjności, która na ich oczach zamieniała dumny naród w niewolników kolonialnych, a państwo w republikę bananową, choć może bardziej adekwatnym określeniem jest kartoflaną.

Pan Feluś i Pan Genuś już stali pod altaną, ale miny mieli jakieś takie morsowe. Anieli rozpostarli skrzydła i unieśli się nad altaną zamieniając się w słuch i oczekiwanie ważkich słów dla Nieba i ludzkości.

- Szczęść Boże Panowie! - przyjaźnie i ochoczo powiedział Jonatan Fyrfl.

- Bóg zapłać ! - odpowiedział Pan Feluś.

- Niech Bóg prowadzi - rzucił Pan Genuś? Zmarsowany najbardziej Pan Genuś.

- Co wam dolega Genadiju Stefanowiczu? - w czy ken aj wam hłpnąć mogę?

- Jest tyle powodów, żeby pić - zaczął spokojnie, smutno, szaro, bez gestykulacji Pan Genuś - kontynuował wążąc słowa, jak kaznodzieja dominikański w swoim kazaniu - że nie pić, to zbrodnia. Zbrodnia i kara na duszy i psychice. Oczywiście trzeba się modlić wpierw, ale zaraz pić, a nawet symetrią obie medytację winny być. Pić i modlić. Modlić i pić. Aż smutek minie. Aż niepewność przejdzie w stan spoczynku spokojnego. Może nawet w obojętność? Strach zastąpi taniec. Błogość nastąpi. Pewność odwagi i certolić ich wszystkich. Błysk nadziei, aż po gniew, a w nim, że szlag ich trafi. Że zamilkną im języki katowskie, smagające jak bicz oprawców. Ugrzęzną słowa straszące. Zgniją nawoływania szczujące. Frazy podjudzające. Śliny wyschną grożące. Radość wróci. Skończą się eksperymenty. Skończy się śmierć. Nas, dzieci, wnuków, rodziców, sąsiadów, nawet Czechów. Tak, nie lubię Czechów. Ale czemu mają umierać? Ilu ludzi umarło przez nich?! Ilu doprowadzili do chorób?! Psychicznych psychoz i rozstrojów depresyjnych!? Temu ludziska z tego dostali raków, wylewów, zatorów, zawałów, udarów i alkoholizmów. Są wrakami. Wali się im życie. Agresją plują, a w między czasie szlus i projekt do sejmu - pół litra zdrowia i szczęścia za pięćdziesiąt złotych? Jonatanie!!! Jak przyjdzie żyć???!!!

Koniec części pierwszej.

297 748 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
  • kukaczka

    3 December 2021, 10:26

    Pić i modlić. Modlić i pić. Aż smutek minie.
    :)

    • fyrfle

      3 December 2021, 13:34

      Ciekawe, kto podsuwa takie frazy, jakiego koloru anioł?