Menu
Gildia Pióra na Patronite

Przygody małego rycerza. Odc.1 "Zbóje."

PetroBlues

PetroBlues

Był ciepły słoneczny dzień. Po okolicy niósł się gwar codziennego życia. Dzieci biegały i dokazywały. Z targu dało się słyszeć krzyki przekupek. Wiatr kołysał z lekka starą szubienicą, co do której już nawet najstarsi mieszkańcy nie pamiętali, kiedy była ostatnio użyta. Jakiś żebrak dolepiał sobie sztuczne krosty i czyraki, żeby bardziej przekonująco wyglądać, a karczmarz znowu wywalał na pysk ze swojego przybytku, jakiegoś pijanego do cna jegomościa. Herold coś wrzeszczał, ale nikogo to nie obchodziło, bo od lat nic się nie działo. Starszy wioski jednak nie mając sumienia likwidować jego posady, nakazał mu obwieszczać nastawanie kolejnych pór dnia oraz roku. Nagle z karczmy wytoczył się, tym razem z własnej woli, niski przysadzisty jegomość. Miał na sobie zdecydowanie za dużą zbroję, na plecach miał zaczepiony miecz, którego rękojeść wystawała sporo nad jego głowę, a ostrze niemal szorowało po ziemi. Miał już nieźle w czubie, ale jakoś jeszcze trzymał się na nogach. Zrobił jakieś trzy kroki i niechybnie zwaliłby się z łoskotem w błoto, gdyby nie przybył na ratunek jego wierny kompan. Dość mizernych rozmiarów muł w ostatniej chwili zdołał podstawić grzbiet swojemu panu. Mały rycerz, gdy tylko przewiesił się przez ciało zwierzęcia momentalnie zasnął. Muł prychnął pogardliwie i jednym wyrzutem tylnych kopyt skierował swojego właściciela do niewielkiej, wysłanej słomą przyczepki, do której był zaprzężony. Rycerz wyłożył się jak długi na owe legowisko, choć może nie do końca odpowiednią stroną. Jego głowa zawisła tuż nad ziemią. Zwierzę jednak niezbyt się tym przejęło i ruszyło w drogę, którą dobrze znało. Minął dobry kwadrans nim stanęli przed bramą starego, zdezelowanego obejścia. Rozwalający się płot otaczał teren nie wiele większy, niż zarys samej chaty. Muł zatrzymał się przy drzwiach domostwa, niby to przypadkiem jednym kołem najeżdżając na spory kamień leżący tuż obok. Głowa rycerza podskoczyła i rąbnęła o kant przyczepki. W efekcie tego jegomość się ocknął i zaczął rozcierać łepetynę. Po kilku dłuższych chwilach, gramoląc się z gracją niedołężnego knura, stanął na nogi i przeciągnął się z głośnym stęknięciem.

- Dobra szkapa. – Mruknął i czule poklepał zwierzę po zadzie. Muł spojrzał tylko z wyraźnym obrzydzeniem i poczłapał w kierunku czegoś co jeszcze jakimś cudem stało i przypominało miniaturową stajenkę. Mężczyzna tylko machnął ręką i skierował się w stronę drzwi wejściowych do chaty. Miał jak zwykle zamiar doprawić się solidnym łykiem gorzały i powalić na sienniku aż do samego rana. Nie zdążył jednak przekroczyć progu, gdy usłyszał tętent kopyt, a potem wrzask.
- Sławomirze! SŁAWOMIRZE!!!
Mały rycerz nie ruszył się z miejsca, a jedynie uniósł brwi. Jego oczom ukazał się karczmarz gospody, w której jeszcze nie dawno gościł. Z dużym wysiłkiem pogrzebał w swojej pamięci, ale doszedł do wniosku , że chyba zapłacił należność za zużyty asortyment.
- Eee? – Bąknął w stronę Karczmarza najuprzejmiej jak tylko w tej chwili potrafił.
- W gospodzie się biją! Sodoma i Gomora! Na zaśmiardłe korniszony, błagam cię, ratuj!!! – Karczmarz wyglądał na wstrząśniętego. Sławomir jednak tylko łypnął na przybysza i wzruszył ramionami.
- Toż to karczma, codziennie ktoś komuś daje po mordzie.
- Ale to nie nasi! – Ryknął karczmarz. – To ci zza rzeki! Cały miód i inny wszelaki napitek rozkradają! Rycerz na te słowa wyprostował się jak struna, a w jego oczach jakby zapaliły się płomienie.
- A to co innego. – Bąknął i spojrzał na zwierzę leżące już w swojej stajence, ale gdy tylko muł zauważył jego wzrok, odwrócił się tyłem prezentując swój krągły zad.
- Będę potrzebował konia.

***

Jakiś kwadrans później Sławomir gnał, na tyle szybko ile mógł, na grzbiecie swojego muła. Zwierzę było wyraźnie tym faktem niezadowolone, ale konia nie było, a jego właściciel nie był tak stanowczy od dobrych kilku lat, co muł odczuł zdecydowanie na swoim zadzie. Mały rycerz modlił się w duchu, by zdążyli nim napastnicy umkną. Karczmarz na koniu trzymał się tuż za nimi i starał się ich ponaglać. Gdy dotarli na miejsce, banda zza rzeki zbierała się już do odjazdu. Skrzynie z jadłem i napitkiem mieli zapakowane na trzech wozach. Sławomir zeskoczył z muła i spokojnie podszedł do najeźdźców.
- Chcę rozmawiać z waszym hersztem! – Ryknął donośnie. W odpowiedzi usłyszał tylko salwę śmiechu. Po dłuższej chwili jednak spośród złoczyńców wyłonił się drab, na oko z pół metra wyższy od rycerzyka.
- Tylko nie mów stary konusie, że zamierzasz mi rzucić wyzwanie! – Krzyknął wielkolud i ryknął śmiechem, aż echo poniosło się po całej okolicy.
- Zamierzam. – Odparł Sławomir. – Ale nie na miecze, ani na jakąkolwiek inną broń. Proponuję zakład. - Rycerz spojrzał hersztowi prosto w oczy. Wiedział jedno, za dużo ich było, żeby się bić, a na uczciwy honorowy pojedynek nie było co liczyć. Jednak każdy wie, że zbóje zza rzeki to najbardziej zagorzali hazardziści jakich świat widział. Herszt na sam dźwięk słowa „zakład” wyraźnie spoważniał.
- Jaki zakład i o co? – Odparł już bez cienia uśmiechu, za to z wyraźnym podnieceniem.
- Wypiję sześć dzbanów miodu pierwej niż ty sześć naparstków gorzałki! – Warknął Sławomir wciąż przeszywając najeźdźcę wzrokiem. – Jeśli mi się uda oddacie wszystko co ukradliście, odjedziecie i nigdy nie wrócicie. Ale mam jedną zasadę. – Wielkolud wsłuchiwał się w słowa rycerzyka z wyraźną ciekawością. – Żaden z nas ani z sojuszniczych nam ludzi nie może dotknąć naczynia przeciwnika. Będzie to równoznaczne z porażką. Przywódca zbójów nie zastanawiał się długo.
- Stoi!!!!

***

W karczmie zebrał się tłum ludzi jakiego ów przybytek nie widział chyba nawet za czasów swojej największej świetności. Zbóje przeciskali się z mieszkańcami miasta by być bliżej środka pomieszczenia, gdzie wszystko miało się rozegrać.
Na czas zakładu zapanowało całkowite zawieszenie broni, z resztą w obliczu tego co miało nastąpić nikogo nie obchodziły zwady i waśnie. Kliku chłopa chodziło po gospodzie i zbierało zakłady. Większość stawiała na herszta najeźdźców, nawet wśród swoich. Nikt nie potrafił zrozumieć jakim sposobem mały szalony rycerz ma zamiar szybciej wypić sześć dzbanów miodu nim herszt osuszy sześć naparstków gorzały. Napełnione naczynia stały już na stole na samym środku przybytku. Karczmarz znalazł największe naparstki jakie miał, mimo to były one i tak bardzo małe. Zawodnicy zasiedli przy stole i nie odrywali od siebie wzroku. Karczmarz stanął nad nimi, przeżegnał się i ryknął na całą tawernę, dając komendę do startu. Dłoń rycerzyka wystrzeliła w stronę pierwszego dzbana i zaczął on łapczywie pić. Herszt opróżnił szybko trzy naparstki i widząc, że Sławomir dopiero kończy pierwszy dzban wyraźnie się rozluźnił. Zaczął się głośno śmiać i uniósł do ust czwarty a potem piąty naparstek. Jednak gdy odstawiał na stół piąte puste naczynko nastąpiło coś po czym cała karczma zamarła. Gdy tylko mały rycerz opróżnił pierwszy dzban jednym szybkim ruchem nakrył ostatni pełny naparstek swoim pustym naczyniem. Herszt najeźdźców wytrzeszczył oczy.
- Pamiętaj o naszej zasadzie. Zasady to rzecz święta. – Odparł rycerzyk i ryknął śmiechem, po czym zabrał się za kolejny dzban miodu. Mniej więcej połowa zgromadzonej widowni ryknęła gromkim wiwatem. Pół godziny później Sławomir dopijał ostatni dzban złocistego napoju, a herszt wpatrywał się jak zahipnotyzowany w jeden z pustych dzbanów zakrywający jego ostatni naparstek. Zbóje powoli opuszczali karczmę, a zgromadzeni mieszkańcy wioski wiwatowali na cześć swojego wybawcy. W końcu mały rycerz odstawił ostatni pusty dzban i spojrzał na swojego przeciwnika.
- Przegrałeś waść. – Zwycięzca uśmiechnął się szeroko. Dryblas nawet się nie odezwał. Sławomir wpatrywał się w rywala dłuższą chwilę po czym powoli wyciągnął mały sztylecik z pochewki umocowanej u jego pasa. Przeciągnął powoli ostrze między palcami i się szeroko uśmiechnął. Wstał podszedł do lekko zaskoczonego herszta, wskazał mu sztylet, po czym przewrócił nim dzban zakrywający pełny naparstek.
- A mogłeś wygrać! – Krzyknął, a widząc to cała załoga karczmy eksplodowała gromkim śmiechem. Jeszcze długo z tawerny dało się słyszeć wiwaty i gromkie okrzyki: „Niech żyje Sławetny Sławomir!”

***

Rycerzyk wytoczył się z tawerny kolejnego dnia nad ranem. Karczmarz odzyskał swoje towary, a osada swoje dobra. Wybawcy została przyobiecana dożywotnia darmowa obsługa w przybytku, z czego nie omieszkał od razu skorzystać. Zbóje odeszli już do swojej osady za rzeką. Herold wykrzykiwał, pierwszy raz od lat, prawdziwe wieści o wielkim zwycięstwie małego rycerza nad najeźdźcami. Sławomir zatoczył się potężnie, ale jego muł był już na to przygotowany. Tym razem jednak skierował go do przyczepki z dużą delikatnością i głową w odpowiednią stronę. Po czym dumnie ruszył w stronę ich domostwa, wioząc swego pana na zasłużony odpoczynek.

48 113 wyświetleń
592 teksty
92 obserwujących
  • kuloodporna

    9 March 2021, 21:54

    Czekam na dalsze przygody Małego Rycerza........:)

    • PetroBlues

      9 March 2021, 22:15

      A to akurat miałem w planach :)

    • kuloodporna

      9 March 2021, 22:23

      To ja czekam...... :)

  • kuloodporna

    9 March 2021, 21:52

    A to spryciarz ..... ;)Coś tak podejrzewałam, że tak będzie .........