Menu
Gildia Pióra na Patronite

Zabawa w biegnij nie zmoknij

Burza zacietrzewia mą osobę do walki i cierpienia oraz gardzi mną pomachując mną jak kukłą z teatru Guliwera. Oszołomiony i zdeterminowany ciągle bawie się z nią i niezłomnie ciągle do domu mgnę pomimo jej tych wietrznych zabaw biegnę dalej nieustannie. Widzę już smugę zamiast mojego dobrego znajomego którego widziałem jeszcze przed tą burzliwą zabawą z jaką mam do czynienia dzisiaj tak jak na przykład na naszej grze w freesbie w wietrzny i bezchmurny dzionek gdzie jeszcze burza się nie ujawniła lecz skryła się o kilka państw dalej od naszej wspólnej gry w freesbie. To były przecudowne czasy pragnę ich znowu ,lecz niestety teraz biegnę bez tchu spoglądam się widząc wszędzie smugi oraz mgliste powłoki zamiast ludzkich widoków i chociażby skrawka dachu nad głową widzę : deszcz ciemność oraz tą cholerną burze Kończę już z tą zabawą z burzą wbiegając w końcu z popędem lwa do ofiary chrześcijańskiej za rzymskich pogańskich czasów do metra chociaż miednica chrupie jak orzeszki włoskie ,a moje płaskostopie zrobiło się bardziej płaskie niż zazwyczaj nie wspominając już o moim naderwanym stawie skokowym który się huśtał w mojej stopie. Docierając do metra w końcu świat zaczyna już wyglądać czyściej i nabiera ludzkich barw w końcu odczuwam realizm z tej całej sytuacji czuje nareszcie ulgę aczkolwiek nie zapominam o pośpiechu bo wiem ,że burza nadal czycha więc nie tracąc czasu szybko przedostaje się przez barierki i łapie jeszcze szczęśliwie odrazu metro w kierunku mojego domu pora na ogromną regenerację i kolejny szczęśliwy moment do opisania w moim życiu uff.. Przeczekując podróż metrem w zaciszu i kumulując moją adrenalinę do zenitu budzę ją znów na ostatnim przystanku który właśnie zmierza ostatecznie w kierunku mojego domu.

(Wychodząc na ostatnim przystanku z metra)
Ja: Hej! Psst.. Adrenalino obudź się! Pobudka! Czas znowu pobudzając cię pobudzić mnie.
Moja adrenalina: Dobrze myśle ,że zapas twoich morfinek z satysfakcji dojścia do domu mi w tym pomoże..
Wychodząc z metra jednak burza się za mną szlajała a miałem jeszcze do pokonania jakiś dobry kawałek drogi do domu.
Ja : Szlak ,by to! (Krzyknąłem w myślach)
Determinacja i satysfakcja z dojścia do domu wzięła górę tak ogromną ,że kolejny raz udało mi się dobiegnąć i przebyć dobry kawałek drogi po raz kolejny! Widząc już pasy i nie wielką odległość od domu ,,Grande Finale!” krzyknąłem również w myślach do swojego głosu wewnętrznego, lecz to jeszcze nie koniec mojej morskiej przygody ,bo czekał mnie jeszcze do pokonania slalom pojazdów wszelakiego rodzaju do pokonania chociaż miednica chrupała ,a staw skokowy robił ,,Banzai!” (Jap) to i tak stawiłem czoła i nie tylko pasom czekając zmoczony i wkurzony na światło zielone odsunąłem się od pasów by jeszcze się nie zmoczyć i przebiegając przez pasy a potem kontynuując bieg czułem się jak na olimpie i konkursie w bieganiu na nim zależnym od życia i śmierci lub nagrody i wstydu oraz przegranej bo rodzice w domu raczej nie byli pocieszeni tą sytuacją przynajmniej tak mi się zdawało ,ale to już inna kwestia. Tak czy siak zmęczony, wycieńczony oraz przemoczony docieram w końcu do domu pokonując przeszkody i drwiąc z burzy czuje ,że wygrywam i odczuwam westchnienie i tak rzeczywiście było bóg nagradzając mój zapał do pracy w ,,Moje życie” dał mi w wynagrodzeniu dach nad głową, rodzinną obsługę w formie cieplej herbaty, kanapki i z zaskoczenia babcinego ciasta dostałem awans... przeżycie

~Ja (Fil Collins)

Warszawa, Mokotów 04.10.2020r.

16 835 wyświetleń
118 tekstów
4 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!