Menu
Gildia Pióra na Patronite

SEZON OGÓRKOWY III

fyrfle

fyrfle

Buczacz Bomdżuncululu zwany we wsi markizem, siedział na bujanym fotelu, w gondoli swojego północno-wschodniego balkonu i rozglądał się, co dzieje się na ulicach pod nim i w sąsiedzkich posesjach. Sam nie bardzo był widocznym dla sąsiadów, przechodniów, turystów oraz pielgrzymów. W pewnym momencie tego przedpołudnia zauważył ruch nad ogrodzeniem między ogrodami Kawuloków, a Ślunzoka. Powziąwszy lornetkę teatralne wziął był zatrudnił oczy ku podglądactwu, w celu bezkonkretnym azaliż w domniemaniu rozkolportowania, czyli plotkarstwa. Zaraz z lewej strony na swój balkon wyszła Tlaukowa, a potem po drugiej stronie ulicy Brodkowa.

- Co tam somsiod widzi? - niecierpliwiła się Tlaukowa.

- No co, no co, no godej pryntki sumsiot! - wtórowała jej Brodkowa.
- Ślunzok kajsikie hebzie przelato przez płot wedle gumna babki Kawulokowyj.

- A to gorol pieruński hachor zdyb! - łoburzyna się Brodkowa.
- Niech mu łuschnie na wiór! - dygocąc, kiwając głową, aż rzęziła Tlaukowa.

- Wita kobity, un mo kopelusz! Wim, co to za jedyn. Un mo nawet słumkowy kopelusz. To taki sam typ, jak facet w cornym berecie z antynkum! Zło wcielune i hołdziok, że tysz go tu przyniosło zaraźca jednygo. Dwór taki pedo ni pole.

W tym momencie zza drzwi bakonowych wyloz czwarty mąż Brodkowej. Prędko, jakby go co sakramyncko porusyno. Glośno pedziouł.

- Sumsiot! Somsiod nie godej tak, bo nie wisz wszyćkiego! Jo mom! Jo chodze w kopelusu i co mnie brakuje?!

Buczaczu podniósł się z bujanki, podsed do bariry, rozezuł lijany pnuncyj i kfitnuncyj troski róży i sklonił się somsiodowi.

- A dy dzień dobry somsiod!

- A dy dziń dobry! - odpowiedział i sklonił się galancie czwarty Brodkowej.

- To somsiod źle robi!

- Że nosza kapelus?!

- Kopelus przysługui ino damie somsiod i królikowi. Królikowi somsiot, jak jest pracownikiem iluzjonisty. Wsyćkie inne kopeluse ,to nic dobrygo z nich nima. Nie chorujes somsiod?

- Somsiod, ty se jaja robis, cy ino co? Przesundy kajsikie bajos! A melonik? A cylinder? A tyn hamerycki z rundem?

- Bo widzisz sąsiad, chcę żebyś Ty mnie dobrze zrozumiał i pojął - powiedział z namaszczeniem pan Buczaczu i po przerwie, w której ogarnął wzrokiem sąsiadki i upewnił się w ich zainteresowaniu wyrażającym podziw kontynuował - albowiem sąsiedzie cylinder, to rozumiesz, to do niego trzeba bywać i mieć frak i łaskę, nie kierpce, galoty i ćupagę.

- Gdzie bywać? Jak bywać? Po co?

- I zaśpiewać, wiersz napisać, jakie panowie Wasowski i Przybora, a i ciemne okulary mieć jak redaktor Janicki.

- Filuter pan jesteś i szyderca sąsiad!

- Nie panie sąsiedzie! Swoje wiem. Erę wodnika przyswoiłem. Na kursach byłem pod samą Warszawa i pod Jasną Górą, dlatego z całą powagą powiadam sąsiadowi, że gdybyś sąsiad chciał kapelusz kombojski nosić, taki jak John Wayne, czy Clint Eastwood, to na początek musisz konia zmienić. Łapiesz sąsiad, pojmujesz kto są ci, o których mówię i ich wkład w kapelusze komboi?

- Chyba rozumiem. Wayne, to ten z "Dyliżansu", a Eastwood, to ten co u Makaroniarza zaczynał. Ale panie!? Ja konia nie mam! Co mam zmieniać?

- Powoli sąsiedzie. Wszystko wytłumaczę, jak i mię wróżki i jasnowidze tłumaczyli i objaśniali, i chętnie się podzielę znajomością obstalunku, co z czym i do czego. Ano! Musisz sąsiad Władimirca zamienić na rączego rumaka, czyli konia prawdziwego, do galopu zdolnego. Wtedy! Wtedy sąsiad możesz włożyć albo nawet i dopiero przymierzać się do kapelusza z rondem, chociaż jak Gregory Peck.

297 589 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!