Menu
Gildia Pióra na Patronite

Tonący w (Bez)Nadziei

PetroBlues

PetroBlues

Bitwa dobiegała końca. Byłem ostatnim żywym ze swojego oddziału. Kolejna kula zagwizdała głucho w powietrzu. Z rozerwanej łydki płynęło w górę uczucie chłodu. Szmata, którą zacisnąłem wokół nogi powyżej rany, była chyba bardziej brudna niż błoto w którym leżałem. Pociągnąłem ostatni łyk alkoholu z piersiówki i rzuciłem ją przed siebie poza okop. Nie zdążyła dotknąć ziemi, gdy usłyszałem brzęk kuli przebijającej metalową butelkę na wylot. Nawet modlić się już nie było sensu. Słyszałem zbliżające się głosy wrogich żołnierzy. Pięć minut, może mniej i przestanie mnie boleć cokolwiek, no przynajmniej jeśli nie będą się pastwić i wpakują mi z miejsca kulę w łeb. Odgłos kroków głucho wydobywający się z kamaszy zbliżającego się nieprzyjaciela nie poprawiał mi humoru. Wyciągnąłem zza pazuchy zdjęcie. Ciemnowłosa ślicznotka słodko się uśmiechała tuląc do siebie kilkumiesięczne maleństwo. Ja, głowę wyższy, w niebieskawej koszulce z kołnierzykiem i krótkim rękawem obejmowałem je obie i promieniałem ze szczęścia.

- Przepraszam, że nie dotrzymałem obietnicy. – Szepnąłem przez łzy. – Zrobiłem wszystko, co mogłem, by wrócić. Zacisnąłem zdjęcie mocno w dłoni i siłą woli powstrzymywałem płacz. Nie chciałem, by wróg zobaczył beksę, nie chciałem, by mój kraj, choć będący w ruinie, okazał się ojczyzną mięczaków. Wróg był już bardzo blisko. Sekundy dzieliły mnie od śmierci. W końcu grupa żołnierzy wskoczyła do okopu. Wszyscy momentalnie wycelowali we mnie broń. Zauważyłem, że większa część została na górze, poza zasięgiem mojego wzroku.
- Ręce do góry! – Wrzasnął jeden z nich.
- Pie*dol się. – Rzuciłem od niechcenia. Leżałem ranny, bez broni, bo amunicja już dawno się skończyła, a oni osaczyli mnie jakbym był co najmniej uzbrojonym po zęby oddziałem. Stali kilka sekund lekko osłupiali tym, w jaki sposób olałem ich rozkaz, ale po chwili jeden podbiegł do mnie. Zdążyłem tylko zobaczyć jak kolba karabinu zbliża się w kierunku mojej głowy. Zapadła ciemność.

***

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Opuchnięta połowa twarzy dawała o sobie znać, szczególnie, że akurat na niej leżałem. Z rozciętego łuku brwiowego już nie ciekła krew. Rana przyschła, ale nadal piekła. Wyplułem piach, który zdążył znaleźć się w moich ustach i przewróciłem się na plecy. Rozejrzałem się, ale było zbyt ciemno, by dostrzec cokolwiek, co mogło mi powiedzieć gdzie jestem. Przewróciłem się z powrotem na brzuch, oparłem na kolanach i usiłowałem wstać. Poczułem rwący ból i przypomniałem sobie, że straciłem większą część łydki. Usiadłem więc i spojrzałem na ranę. Ku mojemu zdumieniu była zawinięta w świeży opatrunek. Nie zmieniało to faktu, że czułem silny ból, a nie miałem już wódki, by się znieczulić. Ktoś opatrzył mi najcięższą ranę, więc chcą żebym trochę jeszcze pożył, no chyba, że zamorzą mnie głodem. W brzuchu już nawet mi nie burczało, organizm nie miał na to siły. Pewnie będą chcieli wyciągnąć jakieś informacje, ale się przeliczą, bo nie mam ich zbyt wiele. Wszystko co wiem, już widzieli na polu bitwy. Nagle mignęło mi w oczach jakieś malutkie światełko. Przyjrzałem się mu wnikliwie i zdałem sobie sprawę, że gapię się na dziurkę od klucza w drzwiach oddalonych ode mnie o kilka metrów. Leżałem więc w całkiem sporym lochu. Dziwiło mnie to trochę, bo myślałem, że takie więzienia nie istnieją od lat. Postanowiłem powoli doczołgać się do drzwi, ale nim zdążyłem zbliżyć się do nich choć o pół metra, otworzyły się z hukiem. Blask światła sprawił, że poczułem jakby za moment miały mi eksplodować oczy. Zakryłem twarz dłońmi, by powoli przyzwyczaić je do nagłej jasności. Nie minęła chwila, gdy z dwóch stron chwycili mnie pod ręce żołnierze i powlekli w stronę drzwi. Jęknąłem z bólu zmuszony do oparcia się na chorej nodze, ale nie zwrócili na to uwagi. Przywlekli mnie do jakiegoś niewielkiego pokoju, na środku którego stało biurko z dwoma krzesłami po obu jego stronach. Rzucili mnie na krzesło i stanęli jeden po mojej lewej, drugi zaś po prawej stronie. Było to dość komiczne, że pilnowali mnie, jakbym miał jakiekolwiek szanse ucieczki. Biurko było zasłane dokumentami i zaświadczeniami. Wnioskowałem po tym, że pomieszczenie to należy do kogoś wyższego stopniem, niż ci, którzy mnie przyprowadzili. Nie musiałem długo czekać, by moje przypuszczenia się potwierdziły. Do pokoju wszedł na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna. Był dość wysoki i dobrze zbudowany. Wiek sprawił, że przybyło mu tłuszczu tu i ówdzie, ale i tak jego sylwetka mogła robić wrażenie. Trzymał w ręku brązową dość grubą teczkę. Naszywka na jego ramieniu powiedziała mi, że jest majorem. Usiadł naprzeciw mnie i zaczął w milczeniu studiować zawartość teczki.
- Masz stopień porucznika. Byłeś dowódcą swojego oddziału. – Powiedział w końcu.
- Nie, nianią, mieli mnie wysłać żebym wytarł waszym chłopcom noski, bo smarkaniem zagłuszaliście huk wystrzałów. – Zadrwiłem, wchodząc mu w słowo. Zauważyłem, że usta mu delikatnie zadrżały. Powstrzymał się jednak od uśmiechu. Wstał, powoli do mnie podszedł i zdzielił mnie pięścią w twarz, po czym bez słowa wrócił na swoje miejsce.
- Po pierwsze, nie przerywaj mi, gdy mówię. – Zaczął. – Po drugie, pamiętaj, że twoje życie jest w moich rękach, więc uważaj na słowa. Po trzecie, jestem dowódcą, królem, władcą i dyktatorem miejsca w którym jesteś i w którym spędzisz dużo czasu, więc lepiej nie rób sobie problemów na samym początku. Dla własnego dobra nie próbuj też uciekać. W promieniu dziesiątek kilometrów jest tylko dzicz. Jeśli nawet uda ci się wydostać z obozu i nie zastrzelą cię moi ludzie, to i tak zeżrą cię zwierzęta.
- A co, jeśli wolę zginąć podczas ucieczki niż podcierać du*ę komuś takiemu jak ty? – Odparłem. Major tym razem tylko skinął na jednego z żołnierzy stojących przy mnie i momentalnie dostałem silny cios karabinem w żebra.
- Jesteś hardy ale zmiękniesz. Nie ty pierwszy myślisz, że jesteś bohaterem. – Warknął.
- Jestem żołnierzem, nie posługaczem. Strzel mi w łeb, albo mnie wypuść. Nie uda ci się mnie złamać, co najwyżej mnie zabijesz. – Odparowałem.
- Szybko nauczysz się szacunku, obiecuję ci to. – Powiedział podniesionym głosem, po czym machnął ręką w stronę swoich żołnierzy. – Wiecie co robić. Powlekli mnie z powrotem do ciemnej celi, rzucili na środku i zaczęli kopać. Razy spadały na plecy, brzuch, żebra, powoli traciłem świadomość, aż po kopniaku w twarz straciłem przytomność.

***

Najpierw usłyszałem jakieś głosy, później zacząłem dostrzegać ciemne sylwetki, minęło kilka minut zanim zacząłem poprawnie rejestrować to, co się dzieje wokół mnie. Bolało mnie w tak wielu miejscach, że nawet nie próbowałem oceniać co mam ranne, a co nie. Leżałem w jakiejś szpitalnej sali, niezbyt może nowoczesnej i zadbanej, ale lepsze to niż loch. Tu przynajmniej jest okno, a łóżko jest bardziej miękkie niż ubity piach. Pielęgniarka krzątała się dookoła, starając się najwidoczniej utrzymać mnie przy życiu. Po głosach dobiegających z innych pomieszczeń domyśliłem się, że moja sala nie jest jedyną, a ja nie jestem jedynym pacjentem. Spróbowałem coś powiedzieć, ale ból sprawił, że szybko tego zaniechałem. Miałem strzaskaną szczękę. Zacząłem więc w myślach analizować to, co mnie spotkało w ostatnim czasie. To wszystko jak dla mnie zawierało za dużo sprzeczności. Mogłem jeszcze zrozumieć, że nie zastrzelili mnie na miejscu w okopie, jeniec w stopniu oficera to zawsze cenny łup, ale nie pojmowałem dlaczego zamiast starać się ze mnie wyciągnąć informacje, próbują mnie po prostu złamać, zmusić bym uległ, był potulny i grzeczny. Z rozmyślań wyrwał mnie krótki okrzyk któregoś z pozostałych pacjentów, potem znów zapadła cisza. Zacząłem się rozglądać i spostrzegłem, że obok mojego łóżka stoi mała szafka, a na niej leży foliowa torba z jakimiś rzeczami. Nie byłem pewien czy powinienem, ale zaciekawiony jej zawartością z wielkim trudem usiadłem. Poprawiłem poduszkę i się o nią oparłem. Wziąłem torbę do ręki i zacząłem przeglądać jej zawartość. Jak się okazało była tam część moich szpargałów. Jakiś bezwartościowy medal, zegarek, który od dawna nie chodził, metalowy nieśmiertelnik z imieniem i nazwiskiem, kilka niewysłanych listów do żony i zdjęcie, jedyne z resztą jakie miałem przy sobie. Nie oddali oczywiście noża. Brakowało też dokumentu tożsamości i dziennika. Na niewiele im się to zda, samym nożem i tak bym nic nie zdziałał, z dokumentów dowiedzą się najwyżej jak mam na nazwisko, a z dziennika o przebiegu bitwy, w której sami brali udział. Wszystkie rozkazy były przekazywane słownie przez gońców, a dokumentów zawierających ważne informacje nikt nie zabiera przecież na pole bitwy. Mogą sobie najwyżej poczytać, co o tym wszystkim myślał i jak tęsknił za rodziną jeden z żołnierzy wroga. Fakt, że to akurat oficer i jedyny ocalały, w tym przypadku mało zmienia. Kolejne dni niewiele się od siebie różniły. Nikt, poza pielęgniarkami mnie nie odwiedzał, leżałem cały czas z małymi przerwami na jedzenie i wydalanie. Powoli dochodziłem do siebie. Po tygodniu byłem już w stanie poruszać się o własnych siłach, choć poobijane żebra dokuczały. Gorzej było z mówieniem, szczęka nie zrastała się zbyt szybko, ale potrafiłem już wydobywać z siebie w miarę zrozumiałe zdania. Odwiedził mnie też pierwszy gość. Nie powiem jednak, żebym się ucieszył, gdy zobaczyłem przy moim łóżku owego majora, na rozkaz którego tak mnie urządzili. Stał i wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę z dość mrocznym uśmiechem na twarzy. W jego dłoni zauważyłem dziwne, czarne urządzenie z małą antenką. Przypominało ono jakiegoś pilota, ale tylko z dwoma przyciskami i pokrętłem.
- I jak? Nadal masz ochotę zgrywać chojraka? – Powiedział w końcu ironicznym tonem.
- A Ty nadal jesteś dupkiem? – Wyartykułowałem z trudem. Ledwie zdążyłem wypowiedzieć te słowa, gdy wstrząsnęło mną, jakbym dotknął linii wysokiego napięcia. Zawyłem mimowolnie. Po chwili wszystko ustąpiło. Major trzymał dłoń na pokrętle pilota i uśmiechał się szeroko.
- Myślisz, że jesteś nie do złamania? – Zaczął. – Zobaczymy. Gdy byłeś nieprzytomny moi lekarze wszczepili ci w rdzeń kręgowy bardzo ciekawe urządzenie. Jest ono sterowane pilotem, który trzymam właśnie w dłoni. Prawy przycisk uruchamia mechanizm, pokrętłem ustawia się napięcie, a po wciśnięciu lewego przycisku, twój cały organizm zostaje porażony z ustaloną wcześniej siłą. Nie karz mi lepiej korzystać z pełnej mocy. Nie chcesz chyba, by twój mózg zamienił się w skwarkę? Nie odpowiedziałem. Major wciąż szeroko uśmiechnięty opuścił salę. Nie spodziewałem się tego i szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem co dalej. Mógł mnie tak torturować miesiącami albo i latami. Jeśli bym nie uległ, to straciłbym zmysły. Nie wiedziałem już, czy nie było lepiej wyskoczyć na nich z okopu i dać się zastrzelić. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze żonę i córkę. Tak naprawdę nie wiedziałem nawet gdzie jestem. Wiedziałem tylko jedno. Byłem w ciemnej dupie.

CDN…

48 095 wyświetleń
592 teksty
92 obserwujących
  • Papużka

    16 July 2014, 11:39

    :)

  • LiaMort

    10 July 2014, 22:38

    niezłe to Kotek. ;)