Menu
Gildia Pióra na Patronite

Metro

liviejay

Bianca
Metro
Czułam jak wybudzam się z bardzo długiego snu. Było mi dobrze, tak dobrze, że nie chciałam otwierać oczu. Chciałam ponownie oddać się temu zapadającemu uczuciu i kontynuować sen, zwłaszcza że koszmar o kraksie już minął i miałam dziwne przeczucie, że już nie powróci.
Obróciłam się na drugi bok, usiłując po omacku wyczuć śpiącego obok mnie Viggo. Nigdy nie wstawał przede mną. Śpioch. Jednak moja ręka napotkała opór. Otworzyłam oczy i… nie mogłam uwierzyć!
Ciepłe miejsce, w którym było mi tak miło, nie było wcale moim łóżkiem, lecz ławeczką w metrze! Natychmiast usiadłam! Nie wiedziałam, jak się tu znalazłam, ani co się dzieje. Metro było prawie puste. W niewielkim przedziale siedziały tylko dwie osoby, z czego jedna, po ubraniu wnioskuję że kobieta, ukryła swoją twarz za chustą. Siedziała przygarbiona z głową skierowaną na podłogę. Dopiero wtedy zauważyłam, że nie ma butów, a jej skóra ma ciemny, miedziany odcień. Hinduska.
Druga osoba, mężczyzna w podeszłym wieku, także się mną nie zainteresował. W przeciwieństwie do kobiety, siedział wyprostowany jak struna, ze wzrokiem skierowanym przed siebie, przez co przywodził na myśl wielką, woskową figurę. W jego sztywnej postawie dostrzegłam wojskową manierę, a w wodnistym, zastygłym spojrzeniu - głęboki smutek.
Natychmiast poderwałam się ze swojego miejsca. Niewykluczone, że wciąż śniłam. Najpierw wypadek, potem to dziwne metro. Tak, to musiał być sen! Nie można tak po prostu przeskakiwać z jednego miejsca w drugie, bez świadomości tego, co się czyni i gdzie się jest. Nigdy nawet nie lunatykowałam.
- Widzę, że już się obudziłaś. - usłyszałam niski głos. Poczułam, jak przebiega mnie dreszcz. Ów głos z pewnością należał do mężczyzny, jednak nie był to wojskowy siedzący przede mną. Odkąd się podniosłam, starzec nawet się nie poruszył.
Skąd więc dobiegał?
- Bianco, na pewno odczuwasz konsternację. Spróbuj się jednak rozluźnić. Już nic ci nie grozi. Zaraz wszystko ci wyjaśnię. - i wtedy się pojawił. Nie wiem, jak znalazł się obok mnie tak szybko. Nie zauważyłam, jak wchodzi przez drzwi, co z pewnością nie umknęłoby mojej uwadze, bacząc na posturę mężczyzny. Był bowiem ogromny! Wysoki i muskularny, a przynajmniej tak wywnioskowałam, widząc jego szerokie ramiona. Resztę skrywała biała szata sięgająca aż do ziemi. Jednak to nie szata zdziwiła mnie najbardziej…
Mężczyzna miał na głowie coś, co przypominało turban, zaś dolną część twarzy zdobiła biała przepaska, całkowicie zakrywająca usta i nos. Widziałam więc tylko jego oczy, co w zupełności wystarczyło, bym osłupiała! W kolorze nieba, o niespotykanie nieskazitelnej barwie, były najpiękniejszymi, jakie w życiu widziałam. Przez moment pomyślałam nawet, że są nieludzkie...
- Witaj. - ponownie rozbrzmiał mi w uszach znany baryton. - Bianco, miło mi cię wreszcie poznać. - skąd znał moje imię?! Przecież się nie przedstawiałam! - Nazywam się Gabriel, jednak możesz mi mówić Gabe. Jestem twoim przewodnikiem duchowym. Kiedy umarłaś, twoja dusza opuściła twoje ciało i znalazła się tutaj, w miejscu, w którym wszystko się zaczyna. - patrzyłam na niego, jak otępiała. Kiedy umarłam?! O czym on mówił?! To jakiś żart?! Ktoś tu ma naprawdę niewybredne poczucie humoru!
- Przepraszam… - przerwałam mu, widząc że chce mówić dalej. - Kiedy umarłam? Pan sądzi, że to zabawny żart? - byłam tak zdenerwowana, że praktycznie piszczałam. Miałam w zwyczaju podnosić głos zawsze wtedy, gdy się bałam lub kiedy byłam zła. Teraz obie te emocje kotłowały się we mnie na zmianę. - To musi być zły sen… - zaczęłam pospiesznie szeptać do siebie. - Na pewno po chwili się obudzę i wszystko to zniknie. Zupełnie, jak tamta ciężarówka… Wszystko to się po prostu rozpłynie! - niespodziewanie zaczęłam krzyczeć. Powoli traciłam panowanie nad sobą.
- Niestety… - wtrącił mężczyzna. - To nie sen. A kraksa, o której wspominasz, miała miejsce naprawdę. Uległaś poważnemu wypadkowi, wskutek którego uszkodziłaś większość narządów. Twoje funkcje życiowe podtrzymuje specjalistyczna aparatura, lecz dla nas formalnie jesteś martwa. - mówił do mnie z wielkim spokojem, starając się wypowiadać słowa wyraźnie, lecz one tylko odbijały się od ścian mojego mózgu.
Wypadek? Uszkodzone narządy? Martwa…?
Musiałam być w złym śnie, byłam tego pewna, choć wszystko wokół wydawało się takie realne. Rzeczywiście, pamiętałam jak z naprzeciwka nadjeżdża tamta ciężarówka. Do teraz dźwięczał mi w uszach jej klakson. Jak przez mgłę widziałam, jak się zbliża i jak tracę panowanie nad kierownicą. Jednak poza tym nie pamiętałam niczego więcej. Wszystko wokół mnie się rozmyło, a oczy spowiła ciemność. Następnie obudziłam się tutaj.
- To na pewno jakaś pomyłka. - zaczęłam. - A pan zachowuje się nieładnie, próbując mnie nabrać. Doprawdy, dorosły mężczyzna i takie żarty...
- Przykro mi, Bianco, lecz nie żartuję. Naprawdę znajdujesz się na pograniczu życia i śmierci. To metro to tylko kolejny etap twojej drogi.
- No dobrze... - powoli zaczynałam rozumieć, iż cała ta farsa szybko się nie skończy. Musiałam więc podjąć się gry, której próbował na mnie ten obcy człowiek. - Zakładając, że to wszystko prawda, a ja jestem martwa… - z trudem cedziłam słowa. - Czy nie powinnam pamiętać chwili, w której umarłam? Lub, czy śmierć nie powinna mnie boleć? - zawsze wierzyłam, że odejściu na tamten świat towarzyszy ból.
- Nie zawsze tak się dzieje. - powiedział. - Weźmy na przykład takiego Ray’a. - mężczyzna wskazał na siedzącego nieopodal starca. Mimo rozgrywającej się przed nim sceny, ten nawet nie drgnął, wciąż sięgając wzrokiem daleko poza ściany metra. - Zmarł w trakcie snu. Był już dość stary i schorowany. Miał bardzo słabe serce. Nie miał świadomości, że umiera i zapewne nadal nie dotarł do niego ten fakt. - świetnie, a zatem nie byłam osamotniona. - Tak więc odpowiadając na twoje pytania, nie, nie musisz pamiętać momentu przejścia na ten świat, oraz nie, to nie musi boleć. Prawdę mówiąc, to nawet przyjemne. Przypomnij sobie. Czy nie było ci miło, kiedy się przebudziłaś?
Rzeczywiście, rzadko spałam równie dobrze. Mimo to, nie mogłam tak po prostu uwierzyć, że nie żyję! To był jakiś absurd! A co z Viggo? Co z moim narzeczonym? Gdzie był teraz?
Mężczyzna, jakby czytając w moich myślach, pospiesznie odpowiedział.
- Nic mu nie jest. To znaczy, bardzo cierpi, ponieważ twoje ciało przebywa w stanie śpiączki, a on nie wie, kiedy się obudzisz. Nieustannie czuwa przy twoim łóżku. Poza tym jednak, nic mu nie jest. Nie jechał wtedy z tobą. - mówił to z takim spokojem, jakby opowiadał o tym, co wydarzyło się, gdy ostatnim razem był na zakupach. We mnie zaś narastała wściekłość!
Ten obcy człowiek drwił sobie ze mnie, wykorzystując do tego moją domniemaną śmierć! Kto normalny tak robi?! A potem zaczął temat Viggo. Skąd, do cholery, o nim wiedział?!
Nagle uświadomiłam sobie, że noszę jego pierścionek. Ten dziwak na pewno spostrzegł go, a widząc moją minę, postanowił wspomnieć o narzeczonym. Jak można mieć taki tupet?!
- Tutaj żadne błyskotki nie będą ci już potrzebne. - dodał, po czym spojrzał na moją lewą dłoń. Wcale nie było na niej pierścionka. Poczułam, jak wielka gula ściska moje gardło. - Bianco, wiem że to, czego teraz doświadczasz, jest dla ciebie nowe i nie całkiem się odnajdujesz. Musisz mi jednak zaufać. Aby przejść na drugą stronę i dopełnić swoje przeznaczenie, jakiekolwiek ono jest, musisz odwiedzić kilka miejsc. - wreszcie zaczął mówić do rzeczy. Więc będę miała szansę opuścić to okropne metro i uciec, jak najdalej stąd! - Znalazłaś się tu nie bez powodu. Miejsce, w którym teraz stoimy, nie jest tym, do którego trafia dusza po śmierci. Przynajmniej nie na długo. Znalazłaś się tu, ponieważ coś wewnątrz ciebie nie pozwala ci ruszyć dalej. Moim zadaniem jest pomóc ci odkryć, co to jest. A teraz, czy zaufasz mi i pozwolisz mi siebie poprowadzić? - nie rozumiałam nic z tego, co właśnie do mnie powiedział.
“Czy to możliwe, że naprawdę nie żyję...?” w mojej głowie zaświtała nieśmiało myśl.
Przed oczami miałam znów tamtą ciężarówkę. Wyglądała, jak wielki smok, którego ogromne ślepia mnie poraziły. Wracałam właśnie z zakupów świątecznych, kiedy postanowiłam, by do domu wrócić skrótem. Zamiast obrania standardowej trasy, skręciłam w wąską uliczkę, którą czasami jeździłam, by uniknąć korków. Było dość późno, na zakupy udałam się bezpośrednio po pracy, a kończyłam o ósmej. Pamiętam, jak zastanawiałam się nad tym, jaki zegarek kupić narzeczonemu. Zawsze prezentowałam go czymś zrobionym przez siebie. Wiedziałam, że podobają mu się moje rękodzieła, jednak tym razem chciałam dać mu coś innego. O tym zegarku mówił od dawna, wiedziałam więc że właśnie to mu kupię. Miałam jednak spore trudności w wyborze modelu, postanowiłam więc wrócić z paczkami dla przyjaciół, pozostawiając zakup zegarka na następny dzień. Pomyślałam, że wtedy będę mieć dostatecznie dużo czasu, by wybrać taki, którego będę pewna, że mu się spodoba.
Viggo zawsze wybierał dla mnie prezenty z ogromną pieczołowitością. Starał się, by nawiązywały one do moich zainteresowań. Wiele z nich zrobił sam, jak na przykład mój portret. Do dziś wisiał w naszej sypialni. Odkąd mój narzeczony zaniechał praktyk w kancelarii, oddał się całkowicie sztuce. Bardzo to w nim kochałam. Jego pierwotną pasją był rysunek, jednak mając wiele wolnego czasu, nauczył się także innych technik. Uwielbiał akwarele i to właśnie ich użył do wykonania mojego portretu.
- Niczego nie pamiętam… - szepnęłam. Poczułam, jak do oczu napływają mi pierwsze łzy. - Z pewnością bym pamiętała… - mówiłam dalej. - Czy to...czy to prawda? Nie żyję…? - jeszcze raz spojrzałam na mojego rozmówcę. Wydawał się mi współczuć, a przynajmniej to wyczytałam z jego oczu.
- Niestety, to prawda. Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej dla ciebie. - nie mogłam już dłużej dusić w sobie płaczu. - Bianco, zrozum że to nie koniec. Śmierć zwykle bywa początkiem czegoś nowego. To metro poprowadzi cię do tego miejsca. Musisz na to tylko pozwolić. - ależ on miał piękny głos. Niski, anielski… Wówczas zrozumiałam.
- Czy ty...ty jesteś aniołem? - miałam wrażenie, że cały świat wokół nas, gdziekolwiek teraz byliśmy, zwolnił i zastygł. Tak długo się we mnie wpatrywał. - Proszę, odpowiedz…
- Niezupełnie. - czy to smutek? - Jestem tylko przewodnikiem dla zbłąkanych dusz. Zwykle, kiedy tu trafiają, są przerażone i nie wiedzą, co się dzieje. - skądś to znałam... - Odpowiadam za ich przejście na drugą stronę. Prawdę mówiąc, jestem tu tak długo, dopóki to nie nastąpi.
- Więc prowadzisz nie tylko mnie. Ci ludzie obok. - wskazałam ręką na siedzącą blisko nas dwójkę. - Jesteś także ich przewodnikiem?
- Nie. - odparł stanowczo. - Jestem tylko twoim przewodnikiem. Rzecz jasna, wyłącznie na czas podróży, co oznacza, że będę tu tak długo, ile będzie ona tego wymagać. - więc był tylko mój. Nawet mnie to ucieszyło. Zdecydowanie potrzebowałam teraz opiekuna i nie chciałam się nim z nikim dzielić.
- Czy...czy mogę się jeszcze spotkać z moim narzeczonym? - to pytanie wiele mnie kosztowało, gdyż przeczuwałam, jaką usłyszę odpowiedź.
- Niestety… Bardzo mi przykro, lecz odtąd nie należysz już do jego świata.
Poczułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Śmierć, choć groteskowa, nie była tak straszną perspektywą, jak odwieczne pożegnanie się z moim ukochanym. Co ja wygaduję?! Nie dane nam się było pożegnać!
Och, jakże wielką miałam ochotę, by właśnie teraz mnie do siebie przygarnął, by tulił mnie, przyciskając do swojej szerokiej piersi, i całował moje włosy. Nie wyobrażałam sobie życia bez jego dużych dłoni, w których krył się wielki talent, a którymi pieścił mnie delikatnie po twarzy i obchodził się, jak z najcenniejszą, porcelanową lalką, mówiąc że jestem tylko jego. Myśl o tym, że mogłabym to wszystko utracić, była abstrakcyjna i do mnie nie docierała. A jednak to już się stało! Powoli odzyskiwałam wspomnienia minionego wieczoru, i choć były to tylko migawki, wiedziałam już, co się wydarzyło. Bolesna prawda w sposób brutalny i nie znający litości złamała moje serce na pół i zdeptała je.
- Kochanie, będę za jakieś piętnaście minut. - rzuciłam do słuchawki i szybko się rozłączyłam. Viggo nieustannie upominał mnie za jednoczesną jazdę samochodem i rozmawianie przez komórkę, lecz ja nigdy go nie słuchałam. Czułam się pewnie za kółkiem.
Mały, kolorowy pajacyk, którego przymocowałam do lusterka jakiś czas temu, podskakiwał w rytm nierównej drogi. “Przeklęte dziury…” mruczałam do siebie. Wiedziałam jednak, że tylko dzięki tej drodze, znajdę się szybko w domu.
Po całym dniu zobaczę się wreszcie z Viggo. Na pewno czeka na mnie z gorącą kolacją. Kiedy pracowałam do późna, to on zajmował się gotowaniem. Był w tym całkiem niezły i tylko raz zdarzyło się, że coś przypalił, zbyt pochłonięty swoim nowym obrazem. Rzadko rozstawał się z malowaniem. To zabawne, ale kiedy wpadał w wir pracy, czułam że konkuruję ze sztalugą. By go od niej oderwać, zakładałam kuse koszulki do spania i zwiewne koronki… To zawsze działało.
- Cholera! - krzyknęłam, kiedy wpadłam w kolejną dziurę. Ludzik nade mną cały zadygotał. - Jeszcze tylko kawałek…
Nagle usłyszałam, jak mój telefon wibruje. Wcześniej rzuciłam go na sąsiedni fotel, by więc zobaczyć, kto dzwoni i odebrać, musiałam się po niego wyciągnąć. Droga była pusta. Pochyliłam się w stronę miejsca obok bez większych obaw, a gdy się znowu podniosłam... zobaczyłam światła!
Ciężarówka pojawiła się nagle i pędziła tak szybko, że nie miałam czasu zareagować. Mocowałam się chwilę z kierownicą, usiłując odbić na bok, lecz było za późno. Ostatnie, co widziałam, to dwa wielkie reflektory, nacierające na mnie. Potem była już tylko ciemność.
- Mówiłeś, że jestem w śpiączce… - próbowałam mówić głośniej, lecz szept był jedynym, na co mogłam sobie pozwolić. - To znaczy, że nie do końca umarłam.
- Masz rację. Jednak twój organizm tak bardzo ucierpiał wskutek zderzenia z ciężarówką, że większość pracy wykonuje za ciebie aparat. Twoje ciało jest sztucznie podtrzymywane przy życiu. Ty, Bianco, już dawno umarłaś. Pogódź się z tym.
On nie miał pojęcia, o co mnie prosił. Jako przewodnik, anioł...Bóg jeden wie, co, należał do tego miejsca. Ja nie!
- To nie w porządku! Skoro moje fizyczne ciało nie umarło, ja także nie! Proszę mnie natychmiast odesłać z powrotem, do mojego narzeczonego! Na pewno bardzo się martwi.
- Wybacz, ale to niemożliwe. Przyznaję, czasami trafiają tu przypadki podobne do twojego, które wracają do świata żywych, jednak twój jest poważniejszy. Uszkodzeniu uległ również twój mózg… - dodał znacznie ciszej. - Twój powrót do ukochanego jest po prostu niemożliwy. Przykro mi.
Nie wiedziałam, co robić. Zaczęłam więc wrzeszczeć! Tupałam i uderzałam pięściami w twardy tors anioła. Nawet nie starał się mnie powstrzymać. Kiedy skończyłam, byłam wyczerpana. Czułam, że nie potrafię już dłużej płakać. Wszystkie łzy, jakimi dysponowałam jeszcze chwilę temu, wyczerpały się. Pozostał tylko ból.
- Posłuchaj, Bianco… - znowu zaczął. Jak mu było? Glen? Greg? - Właściwie to Gabe. - aż podskoczyłam! - Chodzi o to, że musisz zrozumieć pewien mechanizm tego miejsca. Mianowice, nie możesz tu zostać na wieki. On ma na pewno większy plan wobec ciebie. - On? Jaki on? Chyba nie miał na myśli Boga? - Aby się przekonać, jaki jest twój prawdziwy cel, musisz udać się na tamtą stronę. Jednak znalazłaś się w tym metrze, co oznacza, że coś cię tu trzyma. Mogą to być jakieś niezałatwione sprawy ziemskie albo twoje własne poczucie winy, które cię gryzie i nie pozwala ruszyć dalej.
- O niczym takim mi nie wiadomo. - przerwałam mu. Być może było to z mojej strony niegrzeczne, jednak mało mnie to teraz obchodziło. Czy w ogóle coś jeszcze miało jakieś znaczenie? Byłam przecież trupem...
- ...rozumiem. Dlatego tu jestem. Pomogę ci to odkryć. Widzisz to metro? - anioł wykonał zamaszysty ruch ręką. - To dość osobliwe metro i tak naprawdę nikt, nawet ja, nie wie dokąd zmierza i czy kiedyś dotrze do swego celu, jeśli go oczywiście posiada. Jednak jego osobliwość tkwi nie w tym, dokąd ono zmierza, lecz dokąd ty pragniesz się nim udać. Podświadomie. - dodał szybko, widząc moje nierozumiejące spojrzenie. - Stacje, na których będziemy się zatrzymywać, to ścieżka, jaką wytycza ci twoje własne serce. Całość przypomina film. Będziemy się cofać do wielu zdarzeń z przeszłości, aż coś zrozumiesz. Muszę ostrzec, że nie będą to tylko miłe wspomnienia. Pamiętaj jednak, że będę ci towarzyszył. Nic więc ci nie grozi. - słuchałam go i słuchałam, i chociaż znałam znaczenie wypowiadanych przez niego słów, nie rozumiałam ich wcale. - A teraz usiądź, proszę. Niedługo zatrzymamy się na pierwszej stacji. - ignorując mój brak reakcji, dodał jeszcze. - Proszę, mów mi Gabe. Tak będzie prościej. Poza tym, sądzisz że jestem mężczyzną, a to niezupełnie prawda. A teraz wybacz mi, ale na chwilę cię opuszczę. Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu mnie zawołaj. Natychmiast przybędę. - powiedział i zniknął, zostawiając mnie samą na pastwę śmierci.

Koniec cz. II

204 wyświetlenia
4 teksty
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!