Menu
Gildia Pióra na Patronite

SIEKIERLAJA KLAJPRAJCH

fyrfle

fyrfle

Bardzo ucieszyła się kiedy w czasie zarazy rząd odwołał lekcję w szkołach i bardzo ucieszył się jej mąż. Zaraz oboje przystąpili do pisania programu umożliwiającego zdalne nauczanie nie czekając aż ministerstwo się zorganizuje. Cieszyli się bardzo, że będą razem w domu ze swoimi dziećmi i że jest okazja do opracowania nowych metod nauczania.Nie bali się o to, że przyczynią się do tego, że nauczyciele staną się niepotrzebni w wyniku ich programu. Wcześniej już rozmawiali, że taki czas może jak najbardziej nadejść. Przecież wielu rodziców już swoje dzieci wyłącznie uczy w domu i izoluje od szkoły, która jest dla nich patologiczna ze względu na sposób uczenia,na nauczycieli, którzy zaprzeczają godności zawodu,czy z powodu zła jakie przynoszą ze sobą uczniowie do szkoły z domu. W ich rozmowach dochodzili jednak do tego, iż szkoły nie zanikną, bo państwo będzie jednak chciało, aby społeczeństwo wiedziało coś o sobie, uczyło się dobrych społecznych zachować, współżycia międzyludzkiego, a gdzie jak nie w szkole? Fakt, muszą do szkół przyjść nauczyciele siłacze i nauczycielki siłaczki. Ministerstwo musi przywrócić godność i rangę zawodowi zniszczonemu postkomunizmem i neoliberalizmem. Nauczyciele na powrót muszą się stać autorytetami i wielkimi pięknymi wspomnieniami absolwentów wszelkich szkół.

O tym, że będzie nauczycielką wiedziała już w przedszkolu. W szkole podstawowej była w tej decyzji święcie przekonana. W gimnazjum dla tego wyzwania uczyła się więcej ponad programy i wygrywała wszelkie interesujące ją olimpiady. W liceum cierpiała i zmówiła wiele naprawdę wiele różańców za leniwe nauczycielki, które na milimetr nie wzniosły się ponad program. Wygrywając szereg olimpiad znowu otwarły się przed nią szerokie perspektywy,ale widziała, że chce być nauczycielką.Nie myślała w kategoriach miejska, wiejska czy wielkoaglomeracyjna. Wiedziała, że dobra nauczycielka poradzi sobie zawsze i wszędzie, jak mówiła nawet w czasach zarazy ideologii zwalczających Boga i państwo. Zawsze jej uczniowie wyjdą na ludzi i kiedy trzeba zaświadczyć zaświadczą, choćby wchodząc na ławkę szkolną i dumnie mówiąc - "kapitanie, mój kapitanie." Wiecie o kim i o czym teraz napisałem.

Do pracy poszła mając czternaście lat. W wakacje stanęła za ladą kwiaciarni wujka. Urodziła się artystką, stąd po jej kompozycje kwiatowe przyjeżdżali z całego Podbeskidzia całymi rodzinami. Kiedy zdała ostatni ustny egzamin maturalny, to zaraz wsiadła w busa i na drugi dzień była pod granicą francuską na południu Niemiec i przystąpiła do pracy w pizzerii jako kelnerka.Pizzerię prowadziła jej ciotki koleżanka ze swoim włoskim mężem. Piękna przygoda. Dużo pieniędzy, Wiele zwiedziła.Mnóstwo wspomnień. Pokłady szczęścia na wiele dziesięcioleci przyszłego życia. Przyjechała do Polski na dzień przed rozpoczęciem roku akademickiego, a potem się uczyła dzielnie i wymiernie. Przez te trzy lata pokochała Górny Śląsk, choć miłość kierowała ją do rodzinnej wioski na Podbeskidziu i wiedziała, że tam przyjdzie jej żywot wieść nauczycielki, żony, matki, rozpalatorki i podtrzymującej ciepły jasny płomień domowego ogniska. Tego chciała. Prostej oczywistej normalności.

Drugi stopień studiów zdecydowała się robić zaocznie, bo pracowała już w wiejskim przedszkolu w swojej wsi. W miłości jednak się posypało. A chciała być przede wszystkim żoną i matką,stąd ten pomysł na szukanie szczęścia w internecie. W marcu 2010 roku wzięła ślub z górnikiem, a czemu nie i wyjechała na Śląsk ten Górny znowu. Dostała pracę z przedszkolu, on sobie pracował w miejscowej kopalni, właśnie wyszedł z przodka i został likwidatorem szkód górniczych. Byli młodzi, więc chcieli zaznać życia i niezależności totalnej. Pewnego dnia w lipcu oświadczyli o północy przy ognisku w ogrodzie jej rodzinnego domu, że wyjeżdżają do Anglii. Ich rodzice stwierdzili szczerze po ludzku, mimo, fakultetów i zobowiązań językowych, że są poje..ni, ale niech robią co chcą. Pojechali autokarem, popłynęli promem i znowu pojechali autobusem do Londynu. Gdzieś tam, coś tam pomieszkali u kolegi jej męża, popracowali jako kelnerzy, a potem wynajęli dom za oszczędności na jednej z prawie bezludnych wysp i urządzili sobie miodowy miesiąc. Miesiąc przedłużył się do wiosny, bo górnik tak naprawdę był też genialnym informatykiem i pisał programy, które świetnie się sprzedawały w sieci. Zaczęły pytać o niego korporacje, ale wraz z wiosną przeprowadzili się na południe Anglii do górskiego kurortu. Oczywiście jak to na wyspach, kurort leżał nad oceanem, więc żyć nie umierać. Zamieszkali na plebanii ewangelickiej wraz jeszcze kilkoma angielskimi indywiduami, ale nie wchodzili sobie w drogę, a zbiegiem dni poznawali i cieszyli się swoim towarzystwem i rozmowami ze sobą. Wielebny pomógł jej i dostała pracę w przedszkolu Marii Montessori. W Anglii, jak to u Królowej, pracować trzeba 10 godzin jako nauczycielka i wszystko. Przygotowywać jedzenie dzieciom i sprzątać po nich i po zajęciach klasę. Miny nielicznych Angielek były kosmiczne, kiedy mówiła im o karcie nauczyciela i pensum. Codziennie do pracy szła z górki, a po pracy mozolnie wspinała się na plebanię, zajmowało jej to godzinę, ale nie żałowała, bo miast miało przecudną architekturę, przewspaniałą zieleń skwerów, parków i wszelkie niesamowitej roślinności było pełne i tak do 2015 roku, kiedy stwierdzili, że wracają. Zmieniał się klimat społeczny w Anglii. W drodze powrotnej była zaczepiana przez pianych rudych chłoptasiów, którzy szczerze nienawidzili ją, że jest Polką. Nie pomogły kazania wielebnego. Wysłali tirem meble do Polski, a wcześniej wyremontowali mieszkanie po babci męża w wielkim śląskim mieście. Wrócili. Na drugi dzień miała pracę w prywatnej szkole, w której lekcje były prowadzone po angielsku. Mąż pracował w domu dla jakiejś amerykańskiej korporacji. Tak do 2019 roku było, a w między czasie urodziła troje dzieci rok po roku. Wszystko z żelazną precyzją, jak twierdziła wypracowaną w konsekwentnej modlitwie różańcowej.

Lipiec, to przełomowy miesiąc wżyciu naszej pary. Wtedy zdecydowała się zwrot o 180 stopni w swoim życiu. Do szkoły podstawowej miała ze 200 metrów. Poprosiła ją znajoma,aby może spróbowała w szkole,w której jest dyrektorką, wziąć klasę integracyjną E z naprawdę trudnymi dziećmi. 15 dzieciaczków od pierwszej klasy. Miała 33 lata. Jak Jezus.Wiedziała, że porywa się się na system, który nie lubi proroków, a tym bardziej zakręconych innowatorów, wręcz artystycznie wykonujących swoją misję, ale czuła, że to będzie wielka sprawa wejść między wrony, być tygrysem i śpiewać jak skowronek latając wysoko ponad przeciętnością przyzwyczajenia.

Nie udało jej się wprowadzić nowej platformy nauczania zdalnego przez wszystkie klasy w jednym systemie. Opór systemu był zbyt wielki. Lenistwo. "Stare krowy" czekały na systemy ministerialne i zawsze to parę dni nic nie robienia. Nasi bohaterowie uczą swoją klasę już tydzień, tylko mąż wtedy wychodzi z dziećmi z domu.

Tytuł, to stan ducha nauczycielek systemu, które tak odbierają proponowaną im pomoc i zaistniałą sytuację. Jest im czymś kompletnie nieogarnialną sytuacja, w której przyszło im uczyć,kiedy wymaga się od nich tworzenia.

297 715 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!