No już dobrze... musiałem Cię trochę podenerwować, bo lubię. :P Masz prawo dalej mieć swoje zdanie, choć upór, to tylko upór. :D Kaś, Twoja myśl jest dyskusyjna, ale miło było podyskutować. Zapracowałaś na fisha. ;) Zmykam, miłego dnia. :)
W takim razie Twoje porównanie jest całkiem nieporównywalne. :P Śmierć, jako moment wyłączenia zasilania można porównać z momentem narodzin, albo poczęcia (zależnie od poglądów), ale nie z wieloletnim procesem. :P A i tu granica stabilności jest dyskusyjna. ;)
Stan po śmierci to nicość, to niebo, piekło - to coś czego nie znamy i ani ja, ani Ty w tym wypadku nie będziemy mieć racji. Ale możemy o tym podyskutować po śmierci.
Śmierć to nie jest jakieś tam przed czy po. To jest jeden akt.
Nie mówię o agonii, o duchowości, o resuscytacji. Tortury to nie śmierć. Śmierć następuje po jakich określonych czynnościach, po tym progu wytrzymałości człowieka. Tortury prowadzą do śmierci. Ale tortury nie są śmiercią.
Mówisz o stanie po śmierci. O prochu, w który życie zostało obrócone. Też jest niestabilny, choć zmiany czasem trwają wiekami, a bywa, że jeden wiatru podmuch, albo jedna fala... Śmierć w ramionach ukochanej osoby nie jest taka, jak śmierć na sali tortur... Kłótliwa Ty :P
Jedni martwi się rodzą, inni kilkadziesiąt lat umierają w cierpieniu. Ona przychodzi ukradkiem, zazdrośnie gasząc uśmiechy, nad innymi pastwi się, odejść nie pozwala... szyderczo się uśmiechając. Szalona z powodu wiecznej samotności... najbardziej niestabilna z niestabilnych. Wypija kielich ostatni i odchodzi. Zostaje tylko martwy pył... Nie byłbym sobą, gdybym się z Tobą zgodził. :D Pozdrawiam :)