-Czemu to robisz? -Robię co? -Próbujesz się zabić. -Bo życie jest do dupy. -Dlaczego tak uważasz? -Spójrz na siebie. Siedzisz tu dzień w dzień i leczysz chorych psychicznie. Musisz słuchać tego wszystkiego, co im się ubzdura. Tkwisz tu żałośnie podczas gdy inni robię wiele innych rzeczy. Takich, wiesz, ekscytujących. -Lubię to, co robię. -Mówisz tak, bo nie chcesz mi przyznać racji, ale w głębi duszy zgadzasz się ze mną. -Skąd wiesz, co myślę? -Bo widzę to w twoich oczach. -Jak uważasz. Powiesz mi coś, czego jeszcze nie wiem? -Nie możesz mi pomóc. -Wiem. Tobie może pomóc tylko jedna osoba. Ty sama. -Bredzisz. -Teraz Ci się tak wydaje, kiedyś zrozumiesz. -Myślisz, że nie rozumiem?! Że jestem jak głupie dziecko, któremu wszystko trzeba tłumaczyć?! Nie jest tak! Może i jestem młoda, może mam tylko te pieprzone szesnaście lat, ale do cholery, mam jakieś pojęcie o świecie. Wiem, że tylko ja mogę sobie pomóc. Ale nie mam na to siły. Jestem zbyt słaba. Nie potrafię... -Już, już, nie płacz... Ważne jest to, że teraz trzymasz się na powierzchni... -Trzymam się na powierzchni, bo stąd jest bliżej do dna. Nie wyjdę na brzeg, bo jest za daleko. Nawet najlepszy pływak ma swoje granice możliwości. -I zamierzasz tak tkwić w jednym miejscu? -Tak. Bo wiem, że prędzej czy później się złamię. Będę miała dosyć podróbki szczęścia i nieszczerego uśmiechu. Pseudo-przyjaciele w końcu się odwrócą, a ja nadal nie będę potrafiła. -Jeśli nie chcesz wychodzić na brzeg, to może chociaż znajdziesz jakąś boję, której będziesz mogła się złapać? -Myślę, że mam taką boję. I myślę, że to dzięki tej boji jeszcze tu jestem. -To dobrze. To bardzo dobrze. -Nie mów mu, że nadal tu przychodzę. On myśli, że już jest wszystko w porządku. -Czemu go okłamujesz? -Bo jest dla mnie ważny. Bo on mnie z tego wyciągnął. A przynajmniej próbował. -Z tego? -Z całego tego burdelu, w którym byłam. Z narkotyków, patologii i molestowania. -Co teraz zrobisz? -Wyjdę z tego pokoju, zejdę schodami w dół, uderzę w szklane drzwi, zapalę papierosa i pójdę przed siebie. A jutro znów obudzę się zlana potem i bez chęci do życia. Założę sztuczny uśmiech i jeszcze trochę wytrzymam. Kiedyś pęknę.
Jedyna osoba która może mi pomóc to ja sama.. lecz ja nie potrafie. Spadłam na dno szklanki a ludzie cały czas dolewają wody.. nikt nie rzuca żadnego koła ratunkowego. A co gorsze mieszają łyżeczkami a ja w wirze plącze się i gubię drogę by wypłynąć na głebię. Ot zwykła marność ludzi i rzeczy...