Szła ulicą, wiatr wiał jej prosto w oczy. Płakała, nie dlatego, że była smutna, po prostu wiatr nie dawał jej żyć. Chciała dojść do celu, ale z każdym krokiem wiatr się wzmagał... Zaczęła wątpić czy osiągnie to co zamierzała, jednak nagle zjawił się ktoś i podał jej rękę. Doszła tam, gdzie nikt inny, do swej chorej doskonałości... Nie każde marzenie warte jest spełnienia.
jak zawsze mądrze i pięknie, warto być przede wszystkim sobą...nie dążyć na siłę do doskonałości, która może okazać się porażką naszego ja...Pozdrawiam i do zeszytu z pietyzmem układam:)