Menu
Gildia Pióra na Patronite
idka

idka

Stanęła przy klombie z bratkami. Była bardzo zmęczona, cały dzień biegała załatwiając wszelkiego rodzaju najmniej ważne sprawy. Spała dzisiaj niecałe cztery godziny, a dzień jej urodzin miał trwać jeszcze kilka dobrych chwil. Zamknęła oczy, wsłuchała się w szum ulicy. Nagle poczuła miły, zimny dotyk na jej policzku. Do jej nosa dostał się słodki zapach róży. Otworzyła oczy, odwróciła się i rzuciła mu się na szyję. Z nim każda chwila była przyjemna, wesoła i wolna od zmartwień.

-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Szepnął jej do ucha i swymi delikatnymi ustami złożył pocałunek na jej szyi. Przeciągnął czerwoną różą po jej policzku i odsłoniętym dekolcie. - Więc, co dzisiaj mamy w planach?
-Nie wiem. Padam z nóg, jestem zmęczona potwornie, ale z Tobą pójdę wszędzie. - Odparła patrząc w jego oczy. Oczy w kolorze błękitu, oczy wyrażające dużo więcej, niż wszystkie wypowiedziane słowa, oczy, w których można było zobaczyć jego duszę. Uwielbiała w nie patrzeć.
-Czyli jedziemy do Ciebie, tak?
-Nie wiem, czy mam na to ochotę. Chciałabym móc położyć się na trawie, tak, żebyś był blisko i patrzeć w chmury.
-Więc chodźmy. - Złapał ją za rękę i zaprowadził do małego parczku, w którym nie było prawie nikogo. Usiedli w cieniu, ona oparła głowę na jego udach, on głaskał ją po policzku i szyi. Róża leżała na jej brzuchu nadal intensywnie i bardzo słodko pachnąc. Rozmawiali długo, śmiali się, planowali przyszłość, byli wobec siebie tak bardzo szczerzy.
W przeciągu niespełna minuty niebo zapełniło się ciemnymi chmurami i lunął deszcz. W oddali było widać błyski, a po chwili rozlegały się grzmoty. Złapali swoje rzeczy i zaczęli biec w stronę przystanku. Po dwóch minutach mieli mokre ubrania, po czterech skóra na ich dłoniach zaczęła rozmiękać. Na przystanku było całkiem sporo ludzi, ale udało im się stanąć pod daszkiem. Przemoczeni do suchej nitki patrzyli na siebie z uwielbieniem i śmiechem. Gdy przyjechał autobus w stronę jej domu, przebiegając odległość od zadaszenia do drzwi chlapali wielkimi kroplami na około. Nikomu to już nie przeszkadzało.
Jechali dwadzieścia minut. Ona stała przytulona do jego mokrej piersi, on głaszcząc ją po przemoczonych włosach myślał nad tym, jak wielkie szczęście go spotkało.
Wparowali do jej mieszkania. Zdejmując buty śmieli się z siebie nawzajem, jacy to oni nie są mokrzy. Weszli do pokoju, zamknęli za sobą drzwi. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Ona cofając się, przystanęła przy ścianie, mocząc ją całą powierzchnią mokrych pleców oraz ociekającą wodą i błotem białą spódnicą. Zaczął ją całować. Powoli rozpinał jej koszulę jedną ręką, drugą jeździł w górę i w dół po udzie i pośladku. Nawet się nie zorientowali, kiedy obydwoje byli całkowicie nadzy, mokrzy i pachnący deszczem. Padli na łóżko...

1548 wyświetleń
30 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!