Od kiedy straciłem wiarę w siebie, w swoją siłę bytu - wciąż poszukuję wyzwań, sytuacji bez wyjścia, wydm do przejścia, brzegów bez krawędzi - żeby się wykazać, żeby uwierzyć w siebie, żeby pokonać niemoc krzenącą w żyłach, z dnia na dzień gęstszą. Czy warto, nie wiem, ale coś pcha do przodu, trzyma nad głową bat i śwista...
Bywają takie dni, że myślę, że już nic nie warto. To nie dół, żadna deprecha, ale coś, co odbiera życiodajne siły. Może pech, albo zbankrutowane szczęście. Ale mam szacun dla pozytywnie nastawionych :)