Na niebie pojawił się księżyc. Jego promienie przenikały na wskroś niebieskawą mgiełkę rozświetlając toń jeziora. Gładka jak lustro tafla odbijała ciemny błękit gasnącego, wieczornego nieba. Po chwili już cała jego powierzchnia zalana była księżycowym światłem. W srebrnym blasku, rozpraszającym ciemności, w których pogrążone było moje oblicze, usłyszałem głos nawołujący moje imię. Ten dźwięk rozdarł milczące powietrze i poszybował w dal, cichnąc na wysokościach. Zbocza horyzontu rozbrzmiały urwanym echem, które pomknęło w rozgwieżdżone przestworza niczym włócznia ciśnięta w oko nocy.
Czytam po raz kolejny... I nie wiem co napisać... Ale znów mam ochotę chwycić pędzel i namalować obraz wyłaniający się z bogatej gamy światłocieni Twoich malowniczych słów...