Moim odwiecznym problemem jest że cenię swoje wartości ponad wszystko. Można mnie zasadzić w skałach, mogę tam nawet rosnąć...ale nigdy nie zakwitnę. Szukam miejsca choć w przybliżeniu zgodnego z moimi wartościami, szukam miejsca którego mogłabym nazwać domem. W skałach wysycham, więdnę, chcę żeby ktoś mnie w tym zrozumiał. Lecz co jeśli raj, jest trudny, prawie nie osiągalny dla mnie? Co jeśli wszyscy są przeciwko mnie, przeciwko wszystkiego co jest dla mnie tak ważne i bezcenne? Co jeśli czuję w sercu miejsce gdzie, choć burzę, i wiatry, wiem że rozkwitłabym po raz pierwszy? Czy to złe?